Dodany: 18.03.2010 19:47|Autor: lirael
Lubelska Atlantyda
O Maksie Kirnbergerze wiemy niewiele. Pracował jako nauczyciel przedmiotów artystycznych w szkole dla niesłyszących. Prawdopodobnie pasjonował się fotografią. Przypuszczalnie miał talent plastyczny. Zapewne cechowały go wrażliwość, dar obserwacji i poczucie humoru. Na pewno był oficerem Wehrmachtu i w czasie wojny stacjonował w Lublinie.
Na album „Fotografie getta: Lublin 1940” składają się kolorowe zdjęcia dzielnicy żydowskiej. Wszystkie wykonał Max Kirnberger. Na dźwięk tytułu tej książki z niepokojem oczekujemy dramatycznych fotografii, odmalowujących śmierć i cierpienie. Tymczasem album zawiera obrazy powszedniego życia, portrety mijanych osób, scenki uliczne. Oglądani przez nas ludzie zdają się wierzyć, że kataklizm dziejowy można przezwyciężyć codzienną krzątaniną, skupieniem na pozornie prozaicznych czynnościach. Rozmawiają, spacerują, sprzedają placki ziemniaczane, stoją w kolejce do studni, kupują deski do krojenia w kształcie świnek. Być może wbrew intencjom autora zdjęć, są one apoteozą codziennego heroizmu.
Gdybyśmy nie wiedzieli, że fotografie przedstawiają getto, najprawdopodobniej uznalibyśmy je za reporterskie wprawki. Jedynym elementem niepasującym do układanki są dziwne opaski na rękawach modelek i modeli, czasem lekko spłoszony wzrok, czasem spuszczona głowa. Jednak w oczach utkwionych w obiektyw nie czai się strach. Niektóre twarze wręcz rozpromienia uśmiech, odnosimy wrażenie, że fotografowi udało się nawiązać przyjazny kontakt z ludźmi, zanim zostali uwiecznieni na kliszy. Zdjęcia milczą na temat tego, co było potem. Czy spotkanie zakończyło się miłym pożegnaniem, czy wybuchem złości nadczłowieka?
Oprócz wzruszenia album wywołuje też ogólniejsze refleksje na temat etycznych aspektów sztuki. Kirnberger wiedział, co to jest getto. Miał świadomość, po co zostało stworzone. Takie miejsce musiało wytwarzać silne emocje, dramaty, nietypowe sytuacje – to istny raj dla fotografa! Może stąd pomysł podszytego okrucieństwem foto-safari w lubelskim getcie? A może było zupełnie inaczej? Może pogodnymi zdjęciami autor chciał uspokoić kogoś, kto na niego czekał w Niemczech, odchodząc od zmysłów ze zmartwienia? Może próbował ocalić ginący na jego oczach świat? Może nadając formę artystyczną okrutnej rzeczywistości, pragnął uratować samego siebie? Zmarł w 1983 roku i już nigdy nie poznamy odpowiedzi na te pytania. Przeczuwając, że jego kolekcja zdjęć jest wartościowym dokumentem, przed śmiercią przekazał ją Deutches Historisches Museum w Berlinie. Stąd trafiła do Lublina.
Autora zdjęć najbardziej interesują ludzie. Budowle występują tylko jako tło, ale "Fotografie getta: Lublin 1940" to również ciekawa kronika architektury miasta. Pokazuje miejsca, które już nie istnieją, natomiast tym, które ocalały nadaje nowy wymiar. Stanowi też kopalnię wiedzy na temat strojów i przedmiotów codziennego użytku. Nie ma już żydowskiej dzielnicy w Lublinie, ale dzięki fotografiom niemieckiego żołnierza wciąż istnieje ona w naszej pamięci.
Strona wizualna „Fotografii getta: Lublin 1940” jest bardzo ciekawa. Przede wszystkim daje się zauważyć staranna, widoczna nawet w doborze kroju czcionki, stylizacja na starą książkę, na ocalały z pożogi rodzinny album. Wstęp i komentarze przeczytać możemy po polsku, po hebrajsku i po angielsku, co nadaje publikacji charakter uniwersalny. Album wydany został przez Ośrodek „Brama Grodzka-Teatr NN”, który skupia grupę troskliwych strażników pamięci. Książka dostępna jest w całości w wersji elektronicznej na stronie Biblioteki Multimedialnej Teatru NN.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.