Dodany: 12.03.2010 22:27|Autor: lirael
Tam, gdzie rosną poziomki
Boję się pisać o tej książce. Boję się, bo jest podobna do utworu pisanego przez jej bohaterkę: „Miała wrażenie, jakby jej opowieść stanowiła delikatną pajęczynę wymagającą najwyższej ostrożności”*. Boję się, że niezdarnie uszkodzę pastelową sieć, próbując nazywać słowami to, co jest po prostu zbyt ładne, by ubierać w wyrazy.
Punktem wyjścia „Niech wieje dobry wiatr” jest spotkanie dwóch kobiet. Veronika postanawia zamieszkać w szwedzkiej wiosce na odludziu, aby dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach. Chce także w ciszy i spokoju pracować nad kolejną powieścią. Przypadkowo nawiązuje kontakt z mieszkającą obok Astrid, samotną, ekscentryczną staruszką, nazywaną przez lokalną społeczność „wiedźmą”.
Wydawałoby się, że z tej znajomości nie wyniknie nic ciekawego. Na pierwszy rzut oka między kobietami zieje przepaść. Różny wiek, wykształcenie, zainteresowania. Jednakże są też podobieństwa, które sprawią, że powstanie między nimi silna więź. Astrid i Veronikę cechuje wielka wrażliwość, obydwie doświadczyły goryczy utraty, obydwie kryją w sobie psychiczne blizny. Rozmawiając ze sobą, wspólnie spędzając czas, oczyszczają się z tłumionych przez całe lata lęków i złych wspomnień. To bardzo znacząca, bezinteresowna przyjaźń, która zmieni je na zawsze. „Najkrótsze muśnięcie miłości może nas wzmocnić na całe życie”**.
Linda Olsson jest uważnym kronikarzem ludzkich uczuć, o których mówi z taktem i delikatnością. Nawet temat tak trudny jak przemoc seksualna wobec dziecka zostaje podjęty z ogromnym wyczuciem, za pomocą oszczędnych, przejmujących środków wyrazu. Jednocześnie na przykładzie losów Astrid autorka pokazuje, że konsekwencje determinują losy ofiary w sposób tragiczny.
Pisarka ukazuje bohaterów bez osądzania, nie potępiając ich uczynków. Wytwarza dziwną więź między Astrid i Veroniką a czytelnikiem, opartą na zrozumieniu i empatii. Nie jestem w stanie uznać Astrid za zbrodniarkę, choć rozumując racjonalnie, tak właśnie można odebrać jej postać.
Już dawno nie czytałam książki, w której przyroda odgrywałaby tak znaczącą rolę. Odmalowana niezwykle subtelnie, w konwencji poetycko-baśniowej, solidarnie współgra z przeżyciami bohaterów: „Brzozy, zaledwie w kilka dni, od czystego bladego fioletu poprzez nieśmiałą zieleń przeszły w letnią bujność, a delikatne dzwoneczki zasnuły łąki drżącą powłoką fioletu. Zakwitły drzewa czeremchy, przez kilka intensywnych dni napełniały zapachem powietrze, a potem ich płatki opadły jak śnieg”***. Linda Olsson jest mistrzynią w kreśleniu słowami lirycznych pejzaży. Odnosiłam wrażenie, że w tych opisach jest nie tylko zachwyt, ale też i nuta nostalgii za szwedzkim krajobrazem, gdyż pisarka obecnie mieszka w Nowej Zelandii.
Bardzo szczególną rolę w powieści odgrywają poziomki. Być może autorka nawiązuje do filmu Bergmana. Profesor Borg w „Tam, gdzie rosną poziomki" też dokonał rozrachunku z własnym życiem, też cierpiał z powodu samotności. Poziomki pojawiają się w książce Olsson wielokrotnie, towarzyszą Astrid w najważniejszych momentach jej życia.
Duże znaczenie autorka przypisuje także muzyce. Podobnie jak w „Cudzoziemce” Marii Kuncewiczowej, motywem przewodnim jest utwór Brahmsa, tym razem część druga trzeciej sonaty d-moll na skrzypce i fortepian. Piękno muzyki zostaje oddane w sposób bardzo sugestywny, a chwytająca za serce melodia współgra idealnie z nastrojem opowieści.
Autorka jest Szwedką, ale swoją debiutancką powieść napisała po angielsku. Strona językowa powieści, przesycony poezją i melancholią styl, jest jej sporym atutem. Tytuł książki sprawił tłumaczom kłopot. Nie znam języka szwedzkiego, ale już wizualnie „La meg synge deg stille sanger” prezentuje się melodyjnie. W wersji angielskiej („Let Me Sing You Gentle Songs”) nie wywołuje już mojego entuzjazmu. W Stanach Zjednoczonych powieść wydano pod nijakim tytułem „Astrid and Veronika”. Polska wersja „Niech wieje dobry wiatr” niemile mnie zaskoczyła. To też fragment wiersza, który wystąpił w powieści, ale wers o piosenkach pojawiał się znacznie częściej i wydaje się, że był dla autorki ważniejszy. Łatwy optymizm polskiego tytułu do mnie nie przemawia.
Poetycki nastrój książki podkreślają liczne fragmenty wierszy, które zawsze najpierw podane są po szwedzku, a dopiero potem w tłumaczeniu. Tajemniczo i poetycko brzmią szwedzkie słowa, wywołują zaciekawienie i zachwyt, nawet jeśli ich nie rozumiemy. Zaskoczyło mnie to, że język szwedzki jest taki muzyczny.
W roku 2008 Linda Olsson wydała kolejną powieść, „Sonata for Miriam”, jej akcja toczy się między innymi w Polsce. Kiedy ochłonę po emocjonalnym elektrowstrząsie, jakim była dla mnie lektura „Niech wieje dobry wiatr”, na pewno po nią sięgnę.
---
* Linda Olsson, "Niech wieje dobry wiatr", tłum. Urszula Szczepańska, wyd. G+J Gruner+Jahr, 2008, s. 21.
** Tamże, s. 204.
*** Tamże, s. 75.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.