Dodany: 21.03.2010 18:14|Autor: lirael
Nie brookliński most, czyli nowojorski blues o czwartej nad ranem
Kiedyś Irlandia była dla mnie szmaragdową wyspą i krainą tęczy, zachwycała mnie krajobrazem i celtycką mitologią. Teraz kojarzy mi się raczej z problematyką rynku pracy. Mimo wszystko nie straciła dla mnie uroku i mam nadzieję, że w końcu ją odwiedzę, co obiecałam sobie bardzo dawno temu. W tym roku dzień świętego Patryka postanowiłam uczcić książką napisaną przez Irlandczyka. Mój wybór padł na "Brooklyn” Colma Tóibína, powieść w ubiegłym roku nominowaną do nagrody Bookera.
Fabułę można streścić w kilku nieskomplikowanych zdaniach. Bohaterowie też są bardzo zwyczajni. Wydarzenia opisane w powieści również niczym szczególnym się nie wyróżniają. Oto fakty: Irlandia, początek lat pięćdziesiątych, przeciętna pod każdym względem dziewczyna, której marzeniem jest zostać księgową, emigruje do Stanów Zjednoczonych. Tam rozpoczyna nowe życie. Powoli wtapia się w Brooklyn. Potem… Tu dyskretnie zamilknę, aby nie zabierać Wam przyjemności lektury.
Przyjemność bowiem jest odczuwalna, pomimo dość banalnej tematyki. Mnie zauroczył sposób, w jaki to wszystko zostało opowiedziane. Trzeba sporej dozy talentu, żeby o bardzo zwyczajnym życiu bardzo zwyczajnych ludzi pisać tak, by czytało się o tym z napięciem. Literacki zapis rzeczywistości w wykonaniu Tóibína kojarzy mi się ze słonecznym, mroźnym porankiem, kiedy przejrzystość powietrza jest tak wielka, że wyraźnie dostrzegamy najdrobniejsze szczegóły. Tak właśnie precyzyjnie i wnikliwie pisze autor "Brooklynu". Wchodzimy w ten świat z ogromną łatwością i niechętnie z niego wracamy. Rzadko zabieram książkę ze sobą, wychodząc gdzieś z domu. Ta towarzyszyła mi w wielu różnych miejscach.
Dużą przyjemność sprawia też obcowanie z główną bohaterką powieści, która wydała mi się bardzo ludzka w swoim dojrzewaniu, w poszukiwaniu miejsca na ziemi, w swojej bierności wobec nurtu zdarzeń. Nieprzypadkowo zapewne pojawiają się sceny, gdy Eilis pływa. Dziewczyna unika podejmowania decyzji, natomiast dryfuje przez życie. Inne portrety psychologiczne też wywołują zainteresowanie (na przykład enigmatyczna panna Bartocci), jednak w paru przypadkach przydałoby się odrobinę więcej głębi (chociażby brooklińskie sublokatorki Eilis, ciekawa i zabawna galeria osobowości, ale moim zdaniem niewystarczająco zindywidualizowana).
Autor urodził się w roku 1955, więc opisywane czasy zna z opowieści, mediów i książek, nie z autopsji. Widać wyraźnie, że z dużym zaangażowaniem zgłębił liczne źródła i potrafił w sposób nienachalny przekazać swoją wiedzę. Warstwa obyczajowa jest bardzo bogata, życie codzienne mieszkańców irlandzkiego miasteczka i Nowego Jorku oddane zostało z najdrobniejszymi szczegółami. Kontrast między dwiema kulturami, które wywierają wpływ na Eilis, między którymi nieustannie musi dokonywać wyboru, dodaje powieści dynamiki. "Brooklyn" jest uczciwym zapisem doświadczeń związanych z emigracją. Autor przedstawia cały wachlarz emocji wywoływanych przez pobyt w obcym kraju, od rozpaczliwej tęsknoty za bliskimi po radość z całkowicie nowych doznań i satysfakcję z umiejętności radzenia sobie w obcych realiach.
Książka została wydana bardzo starannie. Seria "Salamandra" wydawnictwa Rebis teraz prezentuje się dość elegancko - twarda okładka, obwoluta, dobrej jakości papier. Nurtuje mnie jednak pytanie dotyczące kolorystyki okładki. Dlaczego tak pogodną książkę przyobleczono w przytłaczającą, ponurą czerń? Pomysł grafiki wydaje się wysmakowany i ciekawy, ale jego związek z nastrojem, przesłaniem powieści jest, moim zdaniem, minimalny.
[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.