Przedstawiam
KONKURS nr 106 pt.
"NIEWIARA w LITERATURZE",
który powstał niezwykłym zbiegiem okoliczności w czasie Wielkiego Wybuchu.
To nie żart.
Dwa tygodnie temu okazało się, że osoba zapisana jako organizator konkursu nie miała o tym pojęcia… Albo też na śmierć zapomniała, co zresztą w tej chwili nie jest ważne, ponieważ z powodu wakacyjnych wojaży i krótkiego terminu nie mogła przygotować konkursu.
Tego samego dnia z adresu
[...] nadeszła wiadomość zawierająca konkursowe fragmenty. Niestety, mail nie był podpisany, a moje pytania o tożsamość nadawcy pozostały jak dotąd bez odpowiedzi. Być może nadawca w ogóle nie istnieje...
Zasady:
Prawdopodobnie jakieś istnieją, tyle że musicie odkryć je sami. Niektórzy uważają, że jedną z zasad jest:
„
Nie będziesz odpowiedzi zamieszczać na Forum. Wysyłać je mailem będziesz, aby zdrowym być i nie zostać wykluczonym z konkursu.”
Nie wiem, czy jest prawdziwa, uważam jednak, że na wszelki wypadek dobrze się do niej stosować.
Z kolei promowana przez innych zasada: „Nie będziesz pisać na forum «Nie ma Organizatora»” jest w mojej opinii całkowicie błędna.
Wierzcie lub nie, ale termin nadsyłania odpowiedzi przepowiedziano na północ,
12 września 2010 (noc z niedzieli na poniedziałek).
Oto konkursowe fragmenty:
1.
Uczę o wielkich rzeczach i stromą idę drogą,
Rwąc religijne więzy i kłam zadając bogom,
A choć w ciemności wkraczam, by dobyć prawdy system.
Patrz słów mych: jakie dźwięczne! patrz pieśni: jak przejrzyste!
Bo zdaje mi się słuszne tak czynić, jak lekarze:
Dając lekarstwo dzieciom w piołunu pełnej czarze
Najpierw dokoła puchar omażą złotym miodem,
Aby kapryśne wargi przynęcić przez osłodę,
Razem zaś, oszukawszy w językach małą dziatwę,
Dają jej przełknąć leki złe w smaku i niełatwe,
I tak podstępem, z tkliwej płynącym o nie pieczy,
Podadzą dziecku piołun, co dzielnie je wyleczy.
Tak też ja, skoro gorzka wydaje się nasza nauka
Tym. którzy nie przywykli jej śladem prawdy szukać.
Tłum zaś cofa się przed nią — chcę tobie słodkodźwięczną
Pieśnią wyłożyć prawdę, na wierzchu kładąc piękno.
Może też myśli trudność Muz miodem z brzegu krasząc
Ducha delikatnego znęcę poezją naszą
I czarem jej uwiężę — ty zaś przy pieśni wtórze
Poznasz prawdę rzeczy i prawa rządzące w naturze.
2.
- Pewnie słyszałeś, że jestem ateistą, ale to niezupełnie tak. Ateizmu nie sposób poprzeć żadnym dowodem, co czyni sprawę kompletnie nieinteresującą. Jakkolwiek mało to prawdopodobne, nie potrafimy też orzec jednoznacznie o istnieniu Boga. Może był kiedyś, po czym przepadł wśród stanów nieskończonych, jak Gautama Budda na przykład. Tak zatem nie zajmuję stanowiska w tej kwestii. Moje poletko to psychopatologia zwana religią.
- Psychopatologia? Ostro powiedziane.
- Ale historia usprawiedliwia taki osąd w całej rozciągłości. Wyobraź sobie, że jesteś inteligentną istotą pozaziemską, zainteresowaną jedynie weryfikowalnymi prawdami. Odkrywasz gatunek, który dzieli się na tysiące, nie, na miliony grup plemiennych, a każda wyznaje inne przekonania o pochodzeniu świata i stosownym modelu życia. Chociaż ich wierzenia pokrywają się czasem nawet aż w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, to ten jeden procent różnicy sprawia, że są gotowi zabijać się nawzajem i torturować, byle tylko udowodnić w ten sposób słuszność własnej doktryny, dla kogoś z zewnątrz i tak nieistotnej. Jak więc sklasyfikować podobnie irracjonalne zachowanie? Lukrecjusz trafił w sedno, stwierdzając, że religia to uboczny wytwór strachu, reakcja na tajemnicze i często wrogie uniwersum. W prehistorii ludzkości była złem koniecznym, ale czemu przetrwała do czasów, gdy stała się już zbyteczna?
3.
Misteria orfickie były prywatne, żadne państwo się nimi nie opiekowało. Odprawiano je pod gołym niebem albo w domach, albo w tymczasowych kapliczkach. Odbywały się oczyszczenia, wtajemniczenia i symboliczne widowiska. Lecz główną siłą orfików była ich literatura, liczne i rozmaite pisma wierszem i prozą. Kapłani orficcy, na kształt guślarzy, chodzili po ulicach i domach, głosząc naukę Orfeusza i dając ludziom wskazówki, jak się uchronić od kar pośmiertnych. Zmarłym wyznawcom dawano do grobu tabliczki pouczające, jak się mają zachować w zaświatach. Dusza musi znać hasła potrzebne do zbawienia. Oto jak się ma odezwać, gdy przekroczy próg śmierci: „Jestem dzieckiem Ziemi i Nieba gwiaździstego, ale mój ród jest niebiański”. Na te słowa strażnicy „zdroju pamięci” pozwolą jej ugasić w nim pragnienie. Stąd idzie dusza przed władców podziemia i oświadcza im, że wydobyła się z bolesnego koła życia, na co jej odpowiadają: „Będziesz bogiem, a nie człowiekiem” i przyjmują do krainy wiecznego szczęścia.
Nauki orfickie, rozpowszechniane przez wędrownych kapłanów i proroków, przyjęły się w całej Helladzie, zwłaszcza u warstw niższych, które w nich znajdowały pociechę i nadzieję lepszego losu. Natomiast poglądy Ksenofanesa znalazły wielu zwolenników wśród filozofów. Ci atakowali religię coraz ostrzej, aż w V wieku dały się słyszeć głosy zupełnego ateizmu. Przeciwdziałała temu pobożność ogółu, oparta na uczuciach patriotycznych. Ateny z czasów Peryklesa i z początków IV wieku w entuzjazmie patriotyczno-religijnym ozdobiły się najpiękniejszymi świątyniami, a jednocześnie zaczęły ścigać sądami i wyrokami wolnomyślicieli.
4.
- Te ich wszystkie herezje, Lancelocie - zaczął cicho - tyle mnie obchodzą co zeszłoroczny śnieg. Choć kiep tylko, a za kpa się nie mam, nie spostrzegłby, że to signum temporis i że czas przejść do wniosków. Że może warto by coś zmienić? Zreformować albo jak? Ja staram się zrozumieć. I rozumieć mogę, że ich ponosi, gdy słyszą, że Boga nie ma, że na Dekalog można i należy gwizdać, a czcić trzeba Lucyfera. Rozumiem ich, gdy na takie dictum wrzeszczą o herezji. Ale co się okazuje? Co ich najbardziej rozwściecza? Nie apostazja i bezbożność, nie negacja sakramentów, nie rewizje dogmatów czy zaprzeczanie tymże, nie demonolatria. Najbardziej ich rozjuszają wezwania do ewangelicznego ubóstwa. Do pokory. Do poświęcenia. Do służenia. Bogu i ludziom. Dostają szału, gdy ktoś żąda od nich wyrzeczenia się władzy i pieniędzy. Dlatego z taką furią rzucili się na bianchich, na humiliatów, na bractwo Gerarda Groote, na beginki i begardów, na Husa. Psiakrew, za cud uważam, że nie spalili Poverella, Franciszka Biedaczyny! Ale boję się, że codziennie płonie gdzieś stos, a na nim jakiś anonimowy, nikomu nie znany i zapoznany Poverello.
5.
Oto wstał przed nim straszny cień spalonego za Króla Jana III ateusza Kazimierza Łyszczyńskiego. Ten wiódł życie nieposzlakowane, lecz zadumany nad istotą wiary i zwątpiwszy o istnieniu Boga, na 15 arkuszach wypisał zdania starożytnych i nowych autorów, dowodzących, że Boga nie ma.
Sąsiad jego, łajdak, który był mu winien pieniądze, chcąc skrewić dług, doniósł Biskupowi. Polonia non parit monstra - mówił na sądzie Instygator, a teraz tego nie można powiedzieć, bo Łyszczyński monstrum!... I tacy obrońcy Boga, jak prymas Radziejowski, wnieśli karę śmierci w mękach i płomieniach. Skazaniec, zrazu przeświadczony o swej niewinności, mówił w końcu słowa, rozpaczą i obłąkaniem tchnące: „jeżeli przeciw mnie zapadnie ciężki wyrok, wątpię, czy tłoczącym mnie pokusom potrafię się oprzeć...”
Wprowadzono go na miejsce stracenia. Pastwiono się naprzód na języku i ustach, którymi „srogo skrzywdził Boga”. Potem spalono rękę, to narzędzie najszkaradniejszego płodu, dalej papiery bluźniercze; na koniec on sam „potwór tego wieku, Bogobójca i Prawołomca - Legirupa, impudens, impurus, inverecundissimus - został ścięty i pożarty błagalnymi płomieniami, jeżeli tylko można przebłagać nimi Boga” - zastrzegł biskup.
6.
— Ateizm to także postawa religijna — zahuczał X.
— Wcale nie! — zaprotestował W. — Ateizm to zaprzeczenie istnienia boga!
— A zatem postawa religijna. W samej rzeczy bowiem szczery ateista myśli o bogu bezustannie, choć istotnie w terminach negacji. Zatem ateizm jest formą wiary. Gdyby ateista naprawdę nie wierzył, nie przejmowałby się lub nie przejmowałaby się zaprzeczaniem.
— Czytałeś broszury, które ci przyniosłem? — zapytał podejrzliwie W.
— Tak. Wiele z nich nie ma żadnego sensu. Ale chętnie przeczytałbym więcej.
— Naprawdę? — Oczy W. rozbłysły. — Naprawdę chcesz więcej broszur?
— Tak. są w nich liczne tezy, które chciałbym przedyskutować. Jeśli znasz jakichś kapłanów, z radością podjąłbym z nimi dysputę.
— Dobrze już, wystarczy — przerwał im Y. — Złożysz tę nieszczęsną przysięgę, X., czy nie?
X. uniósł dłoń wielkości łopaty.
— Ja, X., w trakcie poszukiwania bóstwa, którego istnienie przetrwa racjonalną argumentację, przysięgam na chwilowe zasady osobiście wyznawanego systemu moralnego...
7.
W dzieciństwie wierzyłem w Boga, w duszę nieśmiertelną. Potem zwątpiłem. Ateizm był wygodniejszy, życie bez spowiedzi mniej kłopotliwe. Oczywiście, zafascynowanie „naukowym poglądem na świat” nie trwało długo. Z pojawieniem się pierwszych siwych włosów nadszedł czas refleksji. Potem wybrano polskiego papieża. Obserwowałem transmisje z jego pielgrzymki, kręciłem się pamiętnego czerwcowego dnia wokół placu Zwycięstwa. Chciałem cieszyć się euforią tłumu, uwierzyć, że „zstąpi Duch i odmieni oblicze Ziemi”. Ale byłem jako ten nieszczęsny kandydat na ucznia. Niegotowy, by porzucić wszystko i pójść za Panem. Tym bardziej, że potrzebowałem pewności, nie domniemania, że być może On jest. Owszem, w chwilach załamania lub zagrożenia próbowałem się nawet modlić, przypominając sobie zapomniane słowa. Ale potem ganiłem własną zabobonność. Tak jest do dziś. Egzystuje we mnie dwóch ludzi. Dni należą do tego pierwszego, który w felietonach przycina „świętoszkom” z „Tygodnika Powszechnego”, i śmieje się w redakcji z żartów o Papieżu... A w nocy ten drugi zderza się z pustką i pytaniami bez odpowiedzi: Co po mnie pozostanie? Ani dzieci, ani duszy... Żeby chociaż twórczość.
8.
— Pan jest materialistą, prawda?
— Czy jestem materialistą? O, magio klasyfikatorska! Uważam, że człowiek i świat zrobieni są z tej samej substancji, choć nie wiem, czym ona jest — poza granicą słów. Ale to są dwa wspierające się łuki. Żaden nie może istnieć samodzielnie. Powie pan, że po naszej śmierci ten stół będzie istniał dalej. Ale dla kogo? Bo dla muchy nie będzie to przecież „nasz stół”. „Byt w ogóle” nie istnieje, bo od razu przedmiot rozpada się: stół „istnieje bezludnie” jako co? Jako politurowana decha na czterech kołkach? Jako kupa zmumifikowanych komórek drewna? Jako chaos chemicznych łańcuszków celulozy czy wreszcie jako wirowisko mgiełek elektronowych? Tak wiec zawsze jest coś dla kogoś. Oto drzewo za oknem jest i dla mnie, i dla mikroba, który żywi się jego sokami. Dla mnie — to szumiąca cząstka lasu, gałęzie na tle nieba, dla niego zaś jeden liść — to zielony ocean, a gałąź — cały wszechświat-wyspa. Czy my — ja i mikrob — mamy jakieś wspólne drzewo? Nonsens. Więc dlaczego wybrać właśnie nasz punkt widzenia, a nie mikroba?
— Bo nie jesteśmy mikrobami — rzekł Stefan.
— Na razie nie jesteśmy, ale będziemy. Rozmienimy się na stadia bakterii azotowych w ziemi, wstąpimy w korzenie drzew, zwiążemy się w jabłuszka, które będzie ktoś jadł, filozofując jak my teraz i ciesząc oko zaróżowionymi obłokami, w których będzie woda naszych ciał. Tak w koło. Liczba permutacji jest nieskończona.
I zadowolony X. zapalił papierosa.
— Więc jest pan ateistą.
— Tak, ale mimo to posiadam kapliczkę.
— Kapliczkę?
— Czytał pan może „Litanię do mego ciała”?
Stefan istotnie przypomniał sobie ten hymn do płuc, wątroby i nerek.
— Oryginalne bóstwa…
— No, to wiersz. Rozgraniczam moje poglądy filozoficzne od twórczości i nie dam się nikomu sądzić po rzeczach już napisanych — rzekł z nagłym zacietrzewieniem X. i rzuciwszy papierosa pod stół, ciągnął:
— Czasem modlę się jednak. Dawniej mówili „Boże, którego nie ma”. Jakiś czas nieźle mi to brzmiało. Ale ostatnio… do Ślepych Sił.
— Jak pan mówi?
— Modlę się do Ślepych Sił. Bo właściwie to one rządzą i ciałem naszym, i światem, i słowami, które wypowiadam w tej chwili. Ja wiem, że one modlitw nie słuchają — uśmiechnął się — ale… cóż to szkodzi?
9.
Pan X. był pierwszym zaprzysięgłym ateistą, jakiego poznałem. Odkryłem to nie w szkole, ale w zoo. Nauczyciel odwiedzał je regularnie, studiując dokładnie wszelkie nazwy i opisy zwierząt na tabliczkach, i podobali mu się wszyscy bez wyjątku lokatorzy ogrodu. Każde ze zwierząt było dlań triumfem logiki i mechaniki, a przyroda jako całość stanowiła doskonałą egzemplifikację teorii naukowych. Kiedy zwierzę zaczynało okazywać w porze godów zainteresowanie płcią przeciwną, nauczyciel słyszał w wydawanych przez nie dźwiękach nazwisko Gregora Mendla, ojca genetyki, a w manifestacjach ognistego temperamentu pobrzmiewało mu nazwisko Karola Darwina, ojca teorii doboru naturalnego. To zaś, co my odbieraliśmy jako beczenie, chrząkanie, syk, ryk, pomruki, wycie, ćwierkanie i skrzeczenie, było dla niego niczym więcej, jak cudzoziemskim akcentem. Pan X. odwiedzał zoo, żeby poczuć pulsowanie kosmosu, a „stetoskop” jego umysłu zawsze potwierdzał, że wszystko jest w porządku i że właśnie porządek jest podstawą wszystkiego. Pan X. opuszczał ogród „naukowo odświeżony”.
10.
— Proszę mi wybaczyć moje natręctwo, ale, jeśli dobrze zrozumiałem, panowie na dobitkę nie wierzycie w Boga? — w jego oczach pojawiło się przerażenie; dodał: — Przysięgam, że nikomu nie powiem!
— Zgadza się, nie wierzymy — z lekkim uśmiechem, wywołanym przerażeniem zagranicznego turysty, odpowiedział X. — ale o tym można mówić bez obawy.
Cudzoziemiec opadł na oparcie ławki i aż pisnął z ciekawości, pytając:
— Panowie jesteście ateistami?!
— Tak, jesteśmy ateistami — uśmiechając się odpowiedział X., a Y. rozeźlił się i pomyślał: „Ale się przyczepił, zagraniczny osioł!”
— Och! Jakie to cudowne! — wykrzyknął zdumiewający cudzoziemiec i pokręcił głową wpatrując się to w jednego, to w drugiego literata.
— W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi — z uprzejmością dyplomaty powiedział X. — Znakomita większość ludności naszego kraju dawno już świadomie przestała wierzyć w bajeczki o Bogu.
Wtedy cudzoziemiec wykonał taki numer: wstał, uścisnął zdumionemu redaktorowi dłoń i powiedział, co następuje:
— Niech pan pozwoli, że mu z całego serca podziękuję.
— Za co mu pan dziękuje? — mrugając oczyma zapytał Y.
— Za niezmiernie ważną informację, dla mnie, podróżnika, nadzwyczaj interesującą — wieloznacznie wznosząc palec wyjaśnił zagraniczny dziwak.
Niezmiernie ważna informacja najwidoczniej istotnie wywarła silne wrażenie na podróżniku, bo z przerażeniem rozejrzał się po domach, jak gdyby się obawiał, że w każdym oknie zobaczy jednego ateistę.
11.
W owym to czasie przystąpiłem i ja, i Zygmunt do „Związku ateistów rzymskokatolickich” i do „Klubu samobójców”; związek ateistów tym się odznaczał, że wszyscy jego członkowie należeli do najbardziej pobożnych w całej szkole, każdy bowiem modlił się żarliwie z samego strachu, że należy do tak straszliwego stowarzyszenia, klub zaś samobójców gromadził w sobie wszystkich zmęczonych życiem i prześladowanych, wszystkich nieszczęśliwych w miłości, to znaczy wszystkich z drugiej klasy; kto kiepską z łaciny na przykład otrzymał notę, natychmiast się wpisywał do samobójców, przysięgał wieczną tajemnicę, kładąc prawą rękę na małej, z drzewa wystruganej trupiej główce, a lewą na flaszeczce z karbolem, do którego dolano trochę amoniaku, gdyż tylko te dwie trucizny udało się wydostać z nadzwyczajnym trudem. Wprawdzie przewodniczący stowarzyszenia (zezowaty Staszek, bardzo zbrodnicza twarz, syn przedsiębiorcy pogrzebowego) posiadał tajemniczy proszek w aptekarskim papierku, ale pokazało się z czasem, że to był miałki cukier, a nie żadna trucizna, za co został przez nas wszystkich pobity i sromotnie zrzucony z odpowiedniej godności, do której nie dorósł.
12.
Przestraszyło mnie, że ona w niebo nie wierzy! A jak w niebo to i w Boga! Pierwszy raz ja widział na swoje oczy kogoś, kto w Pana Boga nie wierzy! Słyszało sie, że bywajo takie na świecie, opowiadali ludzi, podobno nawet żenio sie takie i dzieci majo! Słuchało sie, ale nie dowierzało: jakże możno w niebo piekło nie wierzyć! W aniołów, świętych, Matkeboske! Jak sie w to nie wierzy, to nic tylko nóż brać i ludzi rżnąć, i sobie głowę urżnąć, abo sie powiesić, utopić. Na co żyć! Patrze ja z boku na te uczycielke: ładna, uczona, ale to nie dziewczyna! To kozytka, czarcicha!
A pani z nami różaniec mówiła, pytam sie cicho, toż pamiętam: modliła sie pani!
Tak, odpowiada, przepraszam was za to, z ciekawości to zrobiłam.
Z ciekawości?
Jak ja słuchał o takich co w Boga nie wierzo, przedstawiali sie mnie zawsze ludzi nieszczęśliwe: jeden oczów nima, czerwonymi jamami świeci, drugi bez języka, trzeci z obciętymi rękami, inny z oberwano paszczęko, a każdy smutny, głodny i jęczy! O tym, że i baba abo dziewczyna może nie wierzyć w wiare, nigdy ja nie myślał, to całkiem nie do pomyślenia, żeby baba abo dziewczyna w wiare nie wierzyła!
A ta tu siedzi przy mnie, w cieniutkiej sukience, ręce gołe opalone, twarz opalona, czerniawa. Może od tej bezbożności ona czarniawa, inna niż nasze dziewczęta, cygańska jakaś.
13.
Tego dnia zostałem niedowiarkiem.
To znaczy pożałowałem, że byłem łatwowierny. Dopuściłem do tego, że moim umysłem zawładnęła namiętność.
Tak to już jest z łatwowiernością.
Nie chodzi o to, że niedowiarek w nic nie wierzy. Po prostu nie wierzy we wszystko. Wierzy w jedną rzecz na raz, w rzecz zaś drugą - tylko jeśli wypływa ona w jakiś sposób z pierwszej. Postępuje w sposób krótkowzroczny, metodyczny, nie snuje dalekosiężnych planów. Z dwóch rzeczy, które nie trzymają się kupy, wierzyć w obie na raz, mając nadzieję, że gdzieś tam istnieje jakaś ukryta trzecia wiążąca tamte dwie - oto czym jest łatwowierność.
Niedowiarstwo nie wyklucza ciekawości, a nawet ją podsyca. Nie ufa łańcuchom idei, woli ich polifonię. Wystarczy nie wierzyć i już dwie myśli - obie fałszywe - zderzają się tworząc dobry interwał albo jakiś diabolus in musica. Nie szanowałem idei, na których inni ludzie opierają swe życie, ale dwie lub trzy idee, których nie szanowałem, zdołały wytworzyć melodię. Albo rytm, i to lepiej niż jazz.
14.
– Nie, Aziru! Wszystko inne człowiek może przekupić i oszukać. Można kupić sobie miłość i władzę, można kupić dobro i zło, można przekupić własną głowę i własne serce, ale urodziny i śmierć są nieprzekupne. Ale powiem ci dziś, w tę noc, kiedy płomień twojej lampy migoce: nie trzeba się obawiać śmierci, Aziru! Śmierć jest dobra. Wobec wszystkiego zła, które dzieje się na świecie, śmierć jest człowiekowi najlepszym przyjacielem. Jako lekarz nie wierzę już zbytnio w krainę śmierci, a jako Egipcjanin nie wierzę w Kraj na Zachodzie i w zachowanie ciała, lecz śmierć zdaje mi się długim snem i chłodną nocą po upalnym dniu. Naprawdę, Aziru, życie jest gorącym pyłem, a śmierć chłodną wodą. W chwili śmierci zamykają się twoje oczy i nic już nie widzisz. W chwili śmierci ucisza się twoje serce i przestaje się skarżyć. W chwili śmierci drętwieją twoje dłonie i nie rwą się do czynu, w chwili śmierci nużą się twoje stopy i nie tęsknią już do kurzu bezkresnych dróg. Taka jest śmierć, Aziru, mój przyjacielu! Ale w imię naszej przyjaźni złożę chętnie za ciebie i za twoją rodzinę ofiarę z mięsa i napoju przed Baalem Amurru. Dla twojej królewskiej godności złożę ofiarę za ciebie i twoją rodzinę, jeśli przyniesie ci to pociechę, choć sam nie wierzę zbytnio w ofiary. Ostrożność jest jednak cnotą i dlatego złoże za ciebie tę ofiarę, żebyś nie potrzebował cierpieć z głodu i pragnienia w krainie śmierci, nawet jeśli kraina taka nie istnieje.
15.
- Tak, ta nauka ogarnia świat i ona jedna może go odrodzić. Nie wzruszaj ramionami, bo kto wie, czy za miesiąc lub za rok sam jej nie przyjmiesz.
- Ja? – rzekł X. – Nie, na syna Lety! Ja jej nie przyjmę, choćby w niej tkwiła prawda i mądrość zarówno ludzka, jak boska... To wymagałoby trudu, a ja nie lubię się trudzić. To wymagałoby zrzeczeń się, a ja się nie lubię niczego w życiu zrzekać… Z twoją naturą, podobną do ognia i ukropu, zawsze mogło się coś podobnego przytrafić, ale ja? Ja mam swoje gemmy, swoje kamee, swoje wazy i swoją Y. W Olimp nie wierzę, ale go sobie urządzam na ziemi i będę kwitnął, póki mnie nie przeszyją strzały boskiego łucznika lub póki mi cezar nie każe otworzyć sobie żył. Ja nadto lubię woń fiołków i wygodne triclinium. Lubię nawet naszych bogów… jako figury retoryczne […]
16.
Zauważyliście, że człowiek jest czymś osobliwym. W minionych czasach miał on (wykorzystał i odrzucił) wiele setek religii; dziś także ma setki religii i co roku tworzy nie mniej niż trzy nowe. Mógłbym powiększyć tę liczbę i wciąż jeszcze byłbym w zgodzie z faktami.
Jedna z jego głównych religii nazywa się chrześcijaństwem. Na pewno zainteresuje was jej zarys szczegółowo przedstawiony w księdze zawierającej dwa miliony słów, zwanej Starym i Nowym Testamentem. Ma ona także inną nazwę - Słowo Boże.
Ponieważ chrześcijanin myśli, że każde jej słowo zostało podyktowane przez Boga - tego Boga, o którym mówiłem.
Jest to księga bardzo interesująca. Zawiera wiele szlachetnej poezji, trochę pomysłowych baśni, trochę ociekających krwią historii, trochę pożytecznych morałów mnóstwo nieprzyzwoitości i ponad tysiąc kłamstw.
Ta Biblia oparta jest przeważnie na fragmentach starszych Biblii, które się przeżyły i skruszały na proch. A zatem brak jej oryginalności, to nieuniknione. Trzy lub cztery wydarzenia, najbardziej imponujące i wywierające największe wrażenie, opisane były już we wcześniejszych Bibliach; wszystkie najlepsze przykazania i zasady postępowania także pochodzą z tamtych Biblii; dwie rzeczy są w niej tylko nowe: przede wszystkim piekło, no i to osobliwe niebo, o którym wam mówiłem.
Cóż więc poczniemy? Gdybyśmy razem z tymi ludźmi uwierzyli, że te okrutne rzeczy wynalazł ich Bóg, spotwarzylibyśmy Go; gdybyśmy uwierzyli, że ci ludzie wynaleźli je sami, spotwarzylibyśmy ich. W każdym wypadku jest to przykry dylemat, bo przecież żadna ze stron nie zrobiła nam żadnej krzywdy.
Dla świętego spokoju opowiedzmy się po jednej stronie. Połączmy się z ludźmi i cały ten niemiły ciężar - niebo, piekło, Biblię i wszystko - złóżmy na niego. Nie wydaje się to słuszne, nie wydaje się to sprawiedliwe, ale jeśli pomyśleć o owym niebie i o tym, jak bardzo ciąży na nim to wszystko, czego nienawidzi istota ludzka, to jakże moglibyśmy uwierzyć, że wynalazł je człowiek? A gdybym wam zaczął mówić o piekle, zdumielibyście się jeszcze bardziej i powiedzielibyście zapewne: Nie, człowiek nie mógł wymyślić takiego miejsca ani dla siebie, ani dla nikogo innego; po prostu nie mógł.
17.
P. był bogiem wiedzy. Wyobrażano go albo jako tłustego człowieka czytającego w wannie, albo jako smukłego [wodnika] w podobnej pozie, a czasem i w bardziej mistyczny sposób: jako obu jednocześnie. Wśród wyznawców miał mniej więcej tyle samo przedstawicieli obu ras. Był przyjaznym, sympatycznym bóstwem; mędrcem, którego egzystencja poświęcona była wyłącznie zbieraniu, segregowaniu i rozpowszechnianiu informacji.
X. nie czcił żadnych bogów. Nie wierzył też we wszechmoc, którą przypisywano niektórym; wielu odmawiał nawet prawa egzystencji. Z pewnością istniały stworzenia i duchy zamieszkujące inne aspekty bytu i bez wątpienia przynajmniej część z nich władała sporą potęgą – przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia – ale czczenie ich wydawało się X. praktyką wynikającą z tchórzostwa. Jednakże nawet on miał dziwną słabość do P. Miał wręcz nadzieję, że tłusty drań naprawdę istnieje, w tej czy innej formie. Podobała mu się koncepcja międzyrasowego bóstwa, które w swej fascynacji wiedzą włóczy się gdzieś po zaświatach w wannie pełnej wody, pomrukując z zadowoleniem, gdy tylko natknie się na coś interesującego.
18.
Billy nie był katolikiem, mimo że rósł pod upiornym krucyfiksem na ścianie. Jego ojciec nie wyznawał żadnej religii. Matka grywała w zastępstwie organistów w kościołach kilku różnych wyznań w mieście. Zawsze brała wtedy ze sobą Billy'ego i poduczała go gry na organach. Mówiła, że zostanie członkiem jednego z tych Kościołów, gdy tylko zorientuje się, który z nich ma rację.
Nigdy się jakoś nie zdecydowała, ale za to niezwykle upodobała sobie krucyfiksy i wreszcie kupiła jeden w sklepie z pamiątkami w Santa Fe, gdy ich mała rodzina wyruszyła na Zachód w latach wielkiego kryzysu. Podobnie jak wielu Amerykanów, usiłowała nadać sens życiu za pomocą przedmiotów nabytych w sklepach z pamiątkami.
W ten to sposób krucyfiks znalazł się na ścianie sypialni Billy'ego.
19.
Pułkownik X. zaczął przechadzać się w zamyśleniu wąskimi przejściami pomiędzy koszami dorodnych pomidorów, biurkiem i krzesłami na środku pokoju.
— Myślę, że będzie pan musiał czekać na zewnątrz do końca odprawy, ponieważ wszystkie informacje są tajne. Może się pan wślizgnąć w momencie, gdy major uzgadnia zegarki. Myślę, że dokładny czas nie jest tajny. Zarezerwujemy dla pana w programie mniej więcej półtorej minuty. Czy półtorej minuty wystarczy?
— Tak jest, panie pułkowniku. Pod warunkiem, że to nie obejmuje czasu na wypuszczenie z pokoju ateistów i wpuszczenie szeregowych i podoficerów.
Pułkownik X. stanął jak wryty.
— Jakich ateistów? — ryknął dotknięty do żywego pułkownik, w mgnieniu oka przybierając wojowniczą postawę świętego oburzenia. — W mojej jednostce nie ma ateistów! Czy ateizm nie jest karalny?
— Nie, panie pułkowniku.
— Nie? — zdziwił się pułkownik. — W takim razie jest chyba antyamerykański?
— Nie jestem pewien, panie pułkowniku — odpowiedział kapelan.
— A ja jestem! — oświadczył pułkownik. — Nie mam zamiaru przerywać naszych modłów po to tylko, żeby dogodzić bandzie parszywych ateistów. U mnie nie będą mieli żadnych szczególnych względów. Mogą zostać i modlić się razem z nami. I co pan tam wspomniał o szeregowcach i podoficerach? Cóż, u diabła, mają tu do rzeczy szeregowcy?
Kapelan poczuł, że się czerwieni.
— Przepraszam, panie pułkowniku. Sądziłem, że zechce pan, aby szeregowcy i podoficerowie byli obecni na modlitwie, skoro biorą udział w tej samej akcji.
— Nie, nie zechcę. Mają przecież chyba swojego Boga i swojego kapelana?
— Nie, panie pułkowniku.
— Co pan wygaduje? Czy to znaczy, że oni modlą się do tego samego Boga co my?
— Tak jest, panie pułkowniku.
— I on ich wysłuchuje?
— Tak sądzę, panie pułkowniku.
— Niech mnie diabli porwą — zauważył pułkownik i aż prychnął zdziwiony i rozbawiony.
20.
Oni znajdą mi Boga, tak powiedziałam, a X. tylko uniósł brwi. Oni znajdą mi Boga - bo to ładnie brzmiało, tak efekciarsko, pompatycznie, wyzwanie rzucone nauce, wyzwanie rzucone konwencji - właściwie nie mógł inaczej zareagować […]. Ale przecież nie Boga miałam na myśli, to nigdy nie był Bóg, ikona historii, kamień religii nie dla mnie. Gdy zaczynali dygresje eschatologiczne, odchodziłam, znudzona: niefalsyfikowalne brednie, kwestia wyboru bajki dla dorosłych, psychiczny kaftan bezpieczeństwa. („A co z Bogiem? - Boga ubezwłasnowolniono za niepoczytalność”. „Jakim sposobem istota wszechmocna może być zarazem dobra w rozumieniu którejkolwiek z moralności?”). I wszystkie te zastrzeżenia pozostają wciąż w mocy, nie obalę własnej logiki - lecz teraz znam również Boga milczenia, ten punkt odniesienia dla dziewczynki o rudych włosach, która obserwowała godzinami wieczorne morze, słuchała szumu fal, podczas gdy szalona babka wrzeszczała na ojca z okna na piętrze, a wujek Sean, pijany w trupa, zsuwał się i wczołgiwał z powrotem na zardzewiałą werandową huśtawkę, niezmordowanie, w tę i z powrotem, równie rytmicznie, co bijące o piasek morze; i ów Bóg oceanicznych fal, Bóg ciemnego nieba, chłodnego wiatru, samotności na białych wydmach - narzucał się jej, dziecku beznadziei, z tak przemożną siłą, że po prostu nie była w stanie weń nie wierzyć, choć próbowała, bez przerwy próbowała. Ale nie dawał się wyrugować. Wtedy i teraz – Y... Jestem wierzącą ateistką.
21.
Użyczywszy swojego łóżka córce, X. spędził noc na kuchennej ławie. Obudził się ze sztywnym karkiem i obolałymi mięśniami. Y. chciała jak najszybciej ruszyć w dalszą podróż, więc zaraz po wczesnym śniadaniu pojechali na dworzec. Ponieważ mieli jeszcze trochę czasu, usiedli z kawą na końcu peronu i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Kilka minut przed nadejściem pociągu Y. zmieniła temat.
- Nie podoba ci się moja podróż do S.? - zapytała ni stąd ni zowąd.
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
- To nic groźnego. Ale ty nie jesteś chrześcijaninem, prawda?
- Nie jestem. W każdym razie nie jestem dobrym chrześcijaninem.
- Nie wierzysz w Boga?
- Nie, nie wierzę w Boga, ale szanuję twoją wiarę. Każdy człowiek musi w coś wierzyć.
Gdy pociąg wjechał na peron, jeszcze długo trwali w uścisku. W końcu Y. wspięła się na stopień wagonu. W ostatniej chwili odwróciła się, mówiąc:
- Tato, nie będę nikogo nawracać. Jeżeli chodzi o mnie, możesz wierzyć, w co ci się żywnie podoba. I tak cię kocham. Ale uważam, że powinieneś kontynuować swoje studia biblijne.
- Co masz na myśli?
- Te cytaty, które wiszą u ciebie na ścianie. Tylko dlaczego takie ponure i neurotyczne? Buziaki! Cześć!
Pomachała i zniknęła. X. stał skonfundowany, wpatrując się w ruszający na północ pociąg. Dopiero kiedy ostatni wagon zniknął za zakrętem, pojął sens pożegnalnych słów córki i poczuł, jak lodowate zimno przeszywa mu pierś.
22.
Nie myśl, bo nie będzie tak, iż twe problemy raptem wtedy znikną - mówię do niej, dziwiąc się swej wewnętrznej głębokości, swej duchowości, która bierze nade mną górę. Mówię tak: nie będą te, będą inne problemy, kłopoty. Życie nie jest tak proste.
Ona na to mówi takie wyznanie: nie wiem, czy wiesz, ale nie wierzę w Boga. Boga nie ma, bo skazał swe dzieci na cierpienie i śmierć. Boga nie ma ot i już. Ani w kościele, ani nigdzie. Kategorycznie w to nie wierzę, choćbyś nie wiem, jak mnie przekonywał. Jest wyłącznie szatan. Żaden argument nie zadziała przeciwko mym poglądom, bym mogła z nich zrezygnować. To jedyne co ci powiem w tym temacie. Czarna Biblia, musisz tą lekturę przeczytać, przeanalizować, gdyż to najlepsza moja lektura przez całe liceum ekonomiczne, najlepsza moja szkoła poglądów. Szczególny rozdział, w którym mówi się o tak zwanych energetycznych wampirach, które zabierają z ciebie energię, nie zostawiając ci nic, tacy ludzie. Taki właśnie był mój chłopak X., który pozbawił mnie wszystkiego.
23.
Aleksander pochylił się, patrząc na syna świdrującym wzrokiem; trudno byłoby dopatrzyć się w nim miłosierdzia. W tym momencie Cezara ogarnęło uczucie triumfu, gdyż już wiedział, jak przechytrzyć ojca, który podejrzewał, że syn przez te wszystkie lata był kochankiem Lukrecji.
– Nie ma grzechu, którego by Bóg nie przebaczył – powiedział Aleksander. Cezar wiedział, że jego wyznanie będzie szokujące, więc rzekł bardzo cicho:
– Nie wierzę w Boga, nie wierzę w Chrystusa, w Marię Dziewicę i w żadnych świętych.
Aleksander przez moment wydawał się zdumiony, lecz szybko się opanował.
– Wielu grzeszników tak mówi z obawy przed karą po śmierci. Chcą w ten sposób zaprzeczyć prawdzie. Czy to wszystko?
Cezar nie umiał powstrzymać się od uśmiechu.
– Nie, jeszcze cudzołóstwo, żądza władzy, zabójstwa, lecz tylko niebezpiecznych wrogów, kłamstwa, ale tylko te, o których wiesz. Teraz już wszystko.
Aleksander wziął dłoń Cezara i dokładnie jej się przyjrzał.
– Posłuchaj, synu – rzekł. – Ludzie odchodzą od wiary, kiedy nie mogą znieść okrucieństw codziennego życia. Przestają wierzyć w istnienie odwiecznego, kochającego Boga, w jego nieskończone miłosierdzie i w Kościół święty. Przywrócenie im wiary wymaga podjęcia wysiłku. Nawet święci byli aktywnymi ludźmi. Nie mam na myśli tych świętych mężów, którzy się biczują i pozamykani w klasztorach zastanawiają się nad powikłanymi losami ludzkości. Ci nie robią niczego dla żywego Kościoła, nie pomagają mu przetrwać we współczesnym świecie i dopiero tacy jak ty i ja muszą podjąć się tego zadania. Mimo to – w tym miejscu Aleksander podniósł ostrzegawczo palec – musimy liczyć się z tym, że nasze dusze mogą na pewien czas powędrować do czyśćca. Pomyśl, ile dusz chrześcijańskich uratujemy w ciągu następnych wieków – tych, którzy poszukają zbawienia w silnym świętym Kościele katolickim. Muszę czasem popełniać grzechy, lecz znajduję ukojenie w modlitwie i spowiedzi. Nie wierzę humanistom, tym, którzy wyznają filozofię Greków, głoszącym, że nie istnieje na świecie nic poza rodzajem ludzkim. Istnieje Bóg Wszechmogący, który jest wyrozumiały i miłosierny. To są podstawy naszej wiary. Musisz w to wierzyć. Możesz żyć ze swoimi grzechami, spowiadać się lub nie, ale nie wolno ci stracić wiary. Ona jest naszym jedynym oparciem.
Słowa papieża nie wywarły wrażenia na Cezarze. Wiara nie mogła rozwiązać jego problemów. Musiał zdobyć władzę tu na ziemi, gdyż inaczej jego głowa zostanie zatknięta na ostrzu włóczni na murach Rzymu. Chciał mieć żonę i dzieci, powinien więc być silny i bogaty, żeby się wydźwignąć ponad ludzkie stado. Żeby to osiągnąć, będzie musiał popełnić czyny, za które Bóg jego ojca każe mu odpokutować. Jaki jest sens wiary w takiego Boga? Był w kwiecie młodzieńczego wieku. Pociągały go uciechy życia: chciał pić wino, ucztować, kochać kobiety. Miał dopiero dwadzieścia trzy lata – nie wierzył, iż może kiedykolwiek umrzeć. Śmierć była dla innych, nie dla niego.
24.
Nieco później, kiedy mogło się zdawać, ze ciało uległo drobnej przemianie a jego kończyny poczęły niemal niezauważalnie drżeć. West brutalnie przycisnął do przeszywanej dreszczami twarzy okazu poduszkę i nie odjął jej, dopóki trup nie znieruchomiał, będąc tym samym gotowy do naszej próby reanimacji. Blady entuzjasta wykonał skrzętnie jeszcze jeden test, aby upewnić się, że okaz jest z całą pewnością martwy, po czym - nareszcie - wstrzyknął w jego lewe ramię dokładnie wymierzoną dawkę ożywczego eliksiru, przygotowanego po południu z dużo większą starannością, niż gdy robiliśmy to na uczelni, kiedy wszystko było dla nas nowe. nie potrafię wyrazić dzikiego, zapierającego dech w piersiach napięcia z jakim oczekiwaliśmy na rezultat eksperymentu z udziałem pierwszego, naprawdę świeżego okazu -pierwszego, co do którego mogliśmy się spodziewać, iż otworzy usta aby wypowiedzieć jakieś składne słowa, a być może również opowiedzieć nam, co widział po drugiej stronie najgłębszej otchłani.
West był materialistą, nie wierzył w duszę, zaś wszystkie świadome działania człowieka składał na karb cielesnego fenomenu, dlatego też konsekwentnie nie spodziewał się objawień upiornych tajemnic z czeluści i mrocznych miejsc znajdujących się poza granicami śmierci. W pewnym sensie, teoretycznie, się z nim zgadzałem. ale pozostały we mnie szczątkowe, instynktowne ślady prymitywnej wiary mych przodków, a co za tym idzie, nie mogłem nie przyglądać się ciału z pewną dozą niepokoju i budzącego dreszczyk emocji wyczekiwania. Poza tym nie byłem w stanie zatrzeć w pamięci wspomnienia tamtego strasznego, nieludzkiego wrzasku, który usłyszeliśmy owej nocy, kiedy przeprowadziliśmy nasz pierwszy eksperyment, na opuszczonej farmie w Arkham.
25.
W pewnej chwili ona przystanęła.
— Proszę spojrzeć naokoło. Jak pięknie!
Odpowiedział:
— Tak, bez wątpienia. Bardzo pięknie.
Powiedziane, żeby jej przytwierdzić.
Drgnęła w nagłym zniecierpliwieniu. Odpowiedź była nieistotna — żeby uniknąć właściwej odpowiedzi — choć udzielona starannie i nawet z uczuciem — ale z uczuciem aktora. Ona zaś domagała się niekłamanego zachwytu dla wieczoru, będącego tworem Boga i chciała, żeby on uwielbił Stwórcę przynajmniej w jego dziele. Jej czystość zawarła się w tym pragnieniu.
— Ależ proszę naprawdę popatrzeć, naprawdę powiedzieć. Czy to nie jest bardzo piękne?
Tym razem, przywołany do porządku, skupił się, wyraźnie się wysilił i rzekł rzeczywiście najszczerzej jak mógł, nawet z pewnym wzruszeniem.
— Ależ bardzo, niewątpliwie piękne, tak, wspaniałe!
Nie mogła mieć pretensji. Widać było, że dokłada starań aby ją zadowolić. Ale ta jego fatalna właściwość: kiedy coś mówił, zdawało się że mówi, aby nie powiedzieć czegoś innego... Czego? Amelia postanowiła zagrać w otwarte karty i, nie ruszając się z miejsca, stwierdziła:
— Pan jest ateistą.
Zanim wypowiedział się w tak delikatnej materii, rzucił wzrokiem na prawo i lewo, jakby sprawdzając świat. Rzekł... dlatego, że musiał, że nic innego nie miał do powiedzenia, że ta odpowiedź była już podyktowana pytaniem.
— Jestem ateistą.
Ale znów mówił żeby nie powiedzieć czegoś innego. To się czuło! Zamilkła, jakby odcięto jej możliwość polemiki. Gdyby naprawdę był niewierzącym, mogłaby z nim walczyć; i wtedy wykazałaby całą najgłębszą „ostateczność” własnej racji, ha, walczyłaby z nim jak równy z równym. Lecz jemu słowa służyły tylko do zatajenia... czegoś innego. Czego?
Czego? Jeżeli nie był wierzący, ani niewierzący, to czymże był? Otwierała się połać nieokreślonego, tej dziwnej „inności”, w której ona gubiła się, oszołomiona i wytrącona z gry.
26.
Ksiądz uważał mnie za ateistę, w czym się mylił. Co prawda wprowadzałem go w błąd z zazdrości: to, co jest ukryte, jest nam droższe, niż gdybyśmy to ogłaszali publicznie. Podobną skłonność zauważyłem później u krypto-katolików należących do aparatu komunistycznego państwa. Ich religijność była bardziej żarliwa niż u otwarcie praktykujących wiernych. Miałem za mało danych na zostanie ateistą, bo żyłem stale w podziwie, jakby przed zasłoną, która przecie musiała się podnieść któregoś dnia. Mój temperament był kontemplacyjny, nie skłaniający do aktywnego życia, i notatki przyrodnicze, chwile nad mikroskopem czy następnie literatura poddane były temu samemu prawu unieruchomionej w jednym punkcie uwagi. Poza tym w domu brakowało powodów do religijnego buntu. Indyferentyzm ojca nie powodował, jak się często zdarza, dewocyjnej gorliwości matki, która była katoliczką praktykującą, ale bez podkreślania wagi praktyk. Natomiast wszystko, co się działo, było dla niej współzależne, przeznaczone, a jej kult tajemnicy w tym ukrytej wskazywał na trwałość trochę pogańskiego mistycyzmu, tak często spotykanego na Litwie. Świat był dla niej miejscem sakralnym, choć rozwiązanie jego zagadki miało nastąpić za grobem. Tolerancja jej wyrażała się zdaniem: „Każdy chwali Boga, jak umie”, i trudno jej, jak się zdaje, przyszłoby uznać za pewne, że religia katolicka jest jedynie prawdziwa. Sztywne kategorie Nieba i Piekła rozpływały się we wzruszeniu ramion: „Co my wiemy? ”. Moje szkolne awantury z przełożonymi wcale jej nie przejmowały.
27.
Doktor X., wierzy pani z pewnością w brzytwę Ockhama, czy tak? Jeśli są dwa równie dobre tłumaczenia jednej rzeczy, wybiera się prostsze. Cała historia nauki jest na tym, jeśli dobrze zrozumiałem pani słowa, oparta. A więc jeśli ma pani wątpliwości, czy Bóg jest, i ma ich wystarczająco wiele, by odstręczyły panią od religii, musi pani zamiast tego wyobrazić sobie świat, w którym Boga rzeczywiście nie ma. Świat, który nastał bez udziału Boga, świat, który postępuje do przodu dzień po dniu bez Boga, świat, w którym ludzie umierają bez Boga. I w którym nie ma kary. Ani nagrody. Wszyscy święci, prorocy, wszyscy wierni, którzy kiedykolwiek żyli, byli, zgodnie z tym rozumowaniem, oczywiście, głupcami. Oszukiwali sami siebie, tak musiałaby pani orzec. Na taki świat ludzie przychodziliby bez specjalnego powodu, mam na myśli celowość. Wszystko byłoby po prostu bardzo skomplikowanym łączeniem się i rozłączaniem atomów, racja? Również tych atomów, które czasem przypadkowo złożyłyby się w ludzkie życie. Więc dla mnie, proszę pani, to byłby straszny, nieludzki świat. Nie chciałbym w nim żyć. Ale pani?... Skoro potrafiła go sobie pani wyobrazić, to już nie czas robić uniki. Zajmować wygodne pozycje środkowe. To już jest teraz pani świat, więc o ile łatwiej przyjdzie w nim żyć, jeśli teraz, wyraźnie powie sobie pani „Boga nie ma”. No jak? Czyżby nie była pani wierna brzytwie Ockhama? Myślę, że pani się waha. Ale jak skończony, racjonalny do szpiku kości naukowiec może być agnostykiem? Który do tego już stworzył w swej wyobraźni świat bez Boga? Przecież pani po prostu nie wolno być niczym innym niż zdeklarowanym ateistą.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu