Pająk zjadł muchę, lecz że prawo ceni,
tłumaczy potomnym: "Byliśmy zmuszeni".
[Jan Sztaudynger]
- Tato ! Pająk w domu ! - krzyczy córka.
Mówię sobie: odwagi, Krzysiu! Uzbrajam się w najdłuższą miotłę, jaką mam w domu i przystępuję do eksterminacji tego strasznego potwora. Daleko przed siebie wyciągam oręż, starając się być w jak największej odległości od tego stworzenia.
Moje akcje pacyfikacyjne w stosunku do pająków kończą się przeważnie ucieczką tych pożytecznych stworzeń, co zostaje przez resztę rodziny przyjęte z niezadowoleniem. Pocieszam ich, że pająk w domu przynosi szczęście, a jak się go zabije, to będzie zaraz padał deszcz.
Niektóre pająki są kolorowe i nawet ładne (jeśli są w terrarium za pancernymi szybami), lecz niestety przyznać muszę, że ja się ich po prostu boję !
W ramach kuracji, mającej na celu wyleczenie się z arachnofobii, postanowiłem zorganizować konkurs, którego głównym bohaterem jest pająk.
REGULAMIN:
Uzgodniłem z pajęczą mamą, że za każdy rozpoznany fragment przyznajemy po 2 punkty (1 za autora i 1 za tytuł), a punkt centralny pajęczyny, miejsce, w którym ona najbardziej lubi przesiadywać, czyli fragment 15, jest za trzy punkty, 1 za autora i 2 za tytuł, jeżeli ten tytuł zostanie rozpoznany w pierwszej próbie, następne udane próby rozpoznania tytułu osłabiają sieć i dają tylko tradycyjny 1 punkt.
Sieć powinna być solidna, więc poprosiłem pajęczą mamę o to, aby dodatkowe dwa utwory, oznaczone literkami, podtrzymywały moją mozolnie utkaną pajęczynę.
Dlatego też do zdobycia jest aż
65 punktów.
Poza tym punktem centralnym można rozciągać sieci w dowolnych ilościach podejść, bez żadnych ograniczeń.
Podpowiadam mojej pajęczej braci tylko to, co już ocenili, więc jeśli znają jakiegoś owada, ale w innej potrawce, to ja tego nie powiem, czyli nie udzielam tym razem podpowiedzi w rodzaju znasz rodzica, tylko mówię: "masz to ocenione".
Forum pajęcze należy do Was i tam możecie zapytać się, czy kiedyś złapaliście w swoje sieci coś z danej rodzinki.
Odpowiedzi podpisane stałym BiblioNETkowym nickiem przysyłamy na adres:
[...]
Termin ich nadsyłania upływa w niedzielę,
14 listopada, o wschodzie słońca, czyli punktualnie o godzinie 6:08.
Gwiazdkę otrzyma osoba, która jako pierwsza zdobędzie komplet punktów.
Życzę wspaniałych łowów i utkania pięknych pajęczych sieci!
Zapraszam do zabawy :-)
Z pajęczym pozdrowieniem!
Krzyś-Spiderman
"Pająk twierdzi, że zastawia swą sieć na perły rosy – a łapie muchy".
[Rabindranath Tagore -Zbłąkane ptaki]
A.
U chomika w gospodzie
Siedzą muchy przy miodzie.
Siedzą, piją koleją
I z pająków się śmieją.
Podparły się łapkami
Nad pełnymi kuflami.
Zagiął chomik żupana,
Miód dolewa do dzbana.
- Żebyś, kumo, wiedziała,
Com już sieci narwała,
Com z pająków nadrwiła,
To byś ledwo wierzyła!
- Moja kumo jedyna,
Czy mi pająk nowina?
Śmiech, doprawdy, mnie bierze...
Pająk... Także mi zwierzę!
- Żebyś, kumo, wiedziała!
Trzem pająkom bez mała,
Jak się dobrze zasadzę,
Trzem pająkom poradzę!...
- Moja kumo kochana!
(Chomik! Dolej do dzbana!)
Moja kumo jedyna,
Czy mi pająk nowina?
Prawi jedna, to druga,
A tu z kąta coś mruga...
Prawi czwarta i piąta,
A coś czai się z kąta.
Pająk ci to, niecnota,
Nić - tak długą - namota!
Zdusił muchy przy miodzie
W chomikowej gospodzie.
1.
Zgnilizna nie ima się diamentu. wierzył, jak mógł, najmocniej. "Credo in patrem", wołał często. Poza tym zaś z dobrych uczynków czerpał owo zadowolenie, jakie daje spokój sumienia i szepce cicho:"Bóg jest z tobą".
Musimy jednak zaznaczyć, że jeśli tak rzec można, poza swoją wiarą i ponad swoją wiarą biskup kochał. I to właśnie, quid multum amavit, uważali za jego słabość „ludzie serio", „poważne osoby", „ludzie rozsądni", ulubione wyrażenie naszych smutnych czasów, czasów egoizmu i pedanterii. Czymże był ten nadmiar miłości? Pogodną życzliwością ogarniającą nie tylko ludzi, jak już o tym mówiliśmy, a niekiedy nawet rzeczy. W życiu jego nie było miejsca na pogardę. Był wyrozumiały dla boskiego stworzenia. Każdy człowiek, nawet najlepszy, ma w sobie jakąś nieuświadomioną bezwzględność, która się ujawnia w stosunku do zwierząt. Biskupowi D. obca była ta bezwzględność właściwa wielu księżom. Nie posuwał się aż do braminizmu, ale musiał przemyśleć głęboko słowa Eklezjasty: „Któż wie, dokąd idą dusze zwierząt?" Nie zrażała go szpetota, nie oburzała ułomność instynktów. Przeciwnie, wzruszały go, rozczulały prawie. Zdawało się, że szukał dla niej w zamyśleniu, poza widomą powierzchnią życia, jakiejś przyczyny, wyjaśnienia i wytłumaczenia. Były chwile, w których jakby prosił Boga o przemianę. Bez gniewu, okiem filologa badającego palimpsesty patrzył na to, co jest jeszcze chaosem w naturze. W tej zadumie wyrywały mu się czasem dziwne słowa. Pewnego ranka przechadzał się po ogródku; myślał, że jest sam, ale siostra szła za nim, choć on jej nie widział. Nagle zatrzymał się i zaczął przyglądać się czemuś na ziemi: był to ogromny pająk, czarny, włochaty, ohydny. Siostra usłyszała, jak powiedział: „Nieszczęsne stworzenie! To nie jego wina..."
Dlaczego nie wspomnieć o tych drobiazgach błahych, boskich prawie w swej dobroci? Dziecinada? Dobrze! Ale taką samą wzniosłą dziecinadę widzimy u Św. Franciszka z Asyżu i u Marka Aureliusza. Pewnego dnia biskup wykręcił sobie nogę nie chcąc rozdeptać mrówki.
Tak żył ten, człowiek sprawiedliwy. Czasem zdrzemnął się w swym ogrodzie i wtedy postać jego miała w sobie coś niewymownie czcigodnego.
2.
- Wiem, droga Adelo, co sobie teraz myślisz. Obleśny starzec szepczący ci coś do ucha. Kąsający słowami. Jak wielki pająk z kosmatymi odnóżami i wielkimi oczami wpatrującymi się w ciebie. Kochasz te zwierzęta, prawda? Daj znać, że kochasz...
Drobne ciało zatrzęsło się. Zdawało się, że jeszcze chwila, a wózek Adeli W., wprawiony w drgania, zacznie jak oszalały wibrować po pokoju.
- Ciii... Uspokój się, bo jeszcze ktoś usłyszy. Albo one usłyszą. Dostaną się do twojego łóżka. Dlaczego płaczesz, Adelo? Przecież chcę tylko pomóc...
Czekańskim wstrząsał bezgłośny śmiech. Nagle podszedł do wózka i obrócił go gwałtownie na środku pokoju.
- Zaraz... o czym to ja mówiłem. Aaa... kosmaty pająk... Też jestem jak pająk. Rozpinam wokół ciebie sieć. Oplatam cię nicią. Tylko że to jest nić strachu i wyobrażeń. Nie ma już pająków. Wszystkie mieszkają w tobie... W twoim ciele. Twoje żyły i aorty są ścieżkami ich spacerów. Pamiętasz pokazywałem ci ostatnio atlas. Musiałem się sporo natrudzić, bo zamykałaś oczy. Musiałem cię uderzyć. Uwierz, nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Pokazywałem ci coś strasznego. Duży, czarny pająk zamieszkujący ciemne piwnice.
Perfekcyjnie przystosowany do życia w środowisku, w którym przyszło mu istnieć. A my? A czy my jesteśmy przystosowani? - C. zachowywał się, jakby był w sali wykładowej. - Czy ty, Adelo, jesteś przystosowana? Nie jesteś. I dlatego skazałaś się na pożarcie. Ten pająk... - C. próbował sobie coś przypomnieć. - Jak on się... Cholera... - zdenerwowany kopnął w oponę wózka. - Ale na pewno pamiętasz... Chiracantium punctorium, zwany kolczakiem zbrojnym. Głowotułów w kolorze krwi... Żółty odwłok... No i odnóża z czarnymi butami, w sam raz na pogrzeb. Jadowity mały stwór, co? Pamiętasz, obiecałem, że ci takiego przyniosę.
Wózek z ciałem znowu zadrgał.
- Powoli, naprawdę. Po-wo-li. Więc Spinoza... Aha, nie wiesz pewnie, kto to był... Więc Spinoza, wielki filozof, hodował olbrzymiego pająka. Najbardziej podziwiał te potwory za konsekwencję i systematyczność, z jaką zabierały się do ofiar. Determinizm. Bezwzględny determinizm. To było bliskie jego koncepcji postrzegania świata i, muszę powiedzieć, ją sam też to najbardziej cenię w pająkach. Tę zdecydowaną powolność i nieuchronność końca... Chirurgiczna precyzja. Jak wiesz, i chirurgia, i precyzja są mi bardzo bliskie... Bardzo...
C. podszedł do okna. Odwrócił się w stronę Adeli W. i wyciągnął rękę.
- Chiracantium punctorium... Obiecałem, że ci go przyniosę... Nie trzęś się tak... Zrobił trzy kroki w kierunku wózka. Zaciśniętą dłoń trzymał blisko twarzy szarpiącej się kobiety.
- W przypadku arachnofobii, a tak nazywa się twoja choroba, stosuje się terapię implozywną. Szok, po którym wszystko ustępuje. Położę ci go teraz na twarz. Zobaczymy, jak się spiszesz... Masz!
Otworzył dłoń. Była pusta. Adela W. wiła się na wózku.
Czekański zaśmiał się, głośniej tym razem.
- Teraz żartowałem... Ale, uwierz mi, żarty się skończą. Żarty się wkrótce skończą. Z pająkami nie ma żartów. Dobrych snów, Adelo... Kosmatych snów...
3.
- Na co ty tak patrzysz?
- Na tamto drzewo. To lipa.
- A co w niej jest takiego ciekawego?
- Nic. Po prostu cieszę oczy jej widokiem. Cieszę się, że... mogę ją widzieć.
- Nie rozumiem.
- To dobrze.
Cisza. Milczenie. Parno.
- Pani Y.!
- Co znowu
- Pająk idzie w kierunku twojej nogi! Spójrz, jaki obrzydliwy!
- Pająk jak pająk.
- Zabij go!
- Nie chce mi się schylać.
- To zabij go zaklęciem!
- Na terenie świątyni M.? Żeby N. wypędziła nas obie na zbity łeb? Nie, dziękuję. A teraz bądź cicho. Chcę pomyśleć.
- A nad czym ty tak rozmyślasz? Hmm. Już dobrze, już milczę.
- Nie posiadam się z radości. Już się obawiałam, że zadasz mi któreś z twoich niezrównanych pytań.
- Czemu nie? Lubię twoje niezrównane odpowiedzi! - Robisz się bezczelna, brzydulko.
- Jestem czarodziejką. Czarodziejki są złośliwe i bezczelne.
4.
Butelka po winie upadła na stos gnijących śmieci w nie używanej części grobowca. Zawisła w powietrzu kilka cali nad skorupami. Jej grube, czarnozielone szkło było wysmarowane krwią i osoczem. K. pociągnął łyk z nowej butelki, którą odbił, idąc przez komnatę. Jego niesamowite oczy widziały w niemal zupełnej ciemności.
Pająk jaskiniowy utkał swą pajęczynę w niszach pełnych gnijących trumien i sardonicznie wyszczerzonych szkieletów. Wielki jak dłoń K. pająk porośnięty białym futrem złapał nietoperza. Ciężka butelka rzucona niedbale przez K. w ślepym gniewie trafiła tkacza i jego zdobycz, miażdżąc ich na stercie śmieci. Splamiony posoką i jadem, oblepiony futrem i chityną przypadkowy pocisk powoli kręcił się w grubej pajęczynie. Piękna była ta pajęczyna i starannie utkana...
K. zaśmiał się posępnie. Jego miecz rozciął pajęczynę, by zrobić z niej całun.
5.
A. był chory, trawiony dziwną gorączką, której przyczyn upatrywał w ukąszeniach insektów z południowoamerykańskich tropikalnych lasów. "Tam nawet komary to skurwysyny", skarżył się. F. słuchał go zafascynowany i jednocześnie pełen odrazy. Sam odczuwał bowiem swoiste zauroczenie światem komarów i owadów w ogóle. Podziwiał ich dyscyplinę, siłę i organizację. W owadzich społecznościach nie było miejsca na próżniactwo, brak szacunku, dewiację czy degenerację rasy. Szczególną sympatią darzył pająki i ich specyficzną umiejętność tkania pułapek, w których cierpliwie czekały na ofiary, wcześniej czy później wpadające w zasadzkę, z głupoty czy też z lenistwa. Jego zdaniem ludzka społeczność mogła od owadów dużo się jeszcze nauczyć.
6.
Pogrążony we wspomnieniach boczku, jajek, grzanek i masła, nagle poczuł jakieś dotknięcie. Coś jakby mocny, lepki sznurek oplotło lewą rękę [???], a kiedy chciał się zerwać, stwierdził, że takie same więzy splątały mu już nogi; próbując wstać przewrócił się więc natychmiast.
Wtedy olbrzymi pająk, który korzystając z drzemki X oplótł go swoją siecią, wysunął się zza jego pleców. X widział tylko oczy napastnika, lecz czuł dotyk włochatych nóg, gdy pająk pracowicie owijał go całego obrzydliwą nicią. Na szczęście [???] ocknął się w porę. Jeszcze chwila, a nie mógłby poruszyć bodaj jednym palcem, i tak musiał stoczyć ciężką walkę, nim się wyzwolił. Najpierw zaczął bić wstrętnego potwora rękami, tamten zaś usiłował obezwładnić go trucizną, jak to robią małe pająki z muchami; X jednak przypomniał sobie, że ma u boku mieczyk, i dobył go z pochwy. Pająk odskoczył, a [???] błyskawicznie przeciął więzy krępujące mu nogi. Z kolei sam zaatakował. Pająk najwidoczniej nigdy dotąd nie spotkał stworzenia uzbrojonego w tak groźne żądło; gdyby nie brak doświadczenia, umykałby z pewnością szybciej. X dopadł go, nim zniknął w ciemnościach, i rąbnął mieczem między oczy. Pająk jakby oszalał: zaczął podrygiwać, kręcić się, konwulsyjnie wywijać nogami, aż [???] dobił go drugim ciosem i sam wyczerpany padł, tracąc na dłuższy czas przytomność.
Kiedy ją odzyskał, otaczało go zwykłe w puszczy światło dzienne, mętne i szare. Martwy pająk leżał tuż obok, ostrze zaś mieczyka poznaczone było czarnymi plamami. Ale świadomość, że zabił olbrzymiego pająka i że zrobił to zupełnie sam, w ciemnościach, bez pomocy czarodzieja, krasnoludów czy kogokolwiek w świecie - jakoś dodała panu (...) otuchy. Nowy duch w niego wstąpił, mimo pustki w brzuchu poczuł się mężniejszy, bardziej bojowy, gdy otarłszy o trawę ostrze miecza chował go znów do pochwy.
7.
Tymczasem pająk, znudzony wędrówką, zamarł, a był na wysokości moich oczu, odczekał dobrą chwilę, a potem zaczął powoli spuszczać się na pajęczynie w dół, aż wreszcie zawisł mi nad samym nosem i spojrzał jakoś tak dziwnie. Jego inteligentne oczka patrzyły na mnie przenikliwie, jakby posiadał wielką tajemnicę. I nagle pająk zaczął szybko podciągać się w górę.. Mogłem spróbować wydrzeć mu tę tajemnicę, pomyślałem. Ale pająk był już wysoko, więc byłem zły, że oszczędzając myśli przegapiłem właśnie taka sytuację, gdy myślenie i szybka reakcja mogły rozwiązać tajemnicę życia i śmierci. Pająk oznacza przecież śmierć. Przeraziłem się. Straciłem jedyną okazję, by poznać tajemnicę ostateczną, ale było za późno: pająk mknął już po suficie. Kluczył i co chwilę zmieniał kierunek, by zgubić pościg mojego wzroku. W końcu udało mu się udało. Szukałem go wszędzie, ale zniknął. Poczułem się zmęczony, bardzo zmęczony…
8.
Spaliśmy dobrze, a nazajutrz rano znowu zaparzyliśmy sobie kawę. Zdjąłem kurtkę, żeby się wymyć szarym mydłem, którego kostkę znalazłem w łódce. M. goli mnie z grubsza moim lancetem, potem zabiera się do C.. On sam, M., nie ma jeszcze zarostu. Kiedy podnoszę z ziemi kurtkę, chcąc ją włożyć, spada uczepiony do niej czarnofioletowy, pokryty włoskami pająk. Jest przeogromny. Włoski są bardzo długie, na końcu każdego z nich coś jakby malutka, platynowa kuleczka. Pająk musi ważyć przynajmniej pół kilograma, jest bardzo duży. Rozgniatam go z obrzydzeniem. Wyjęliśmy z łódki wszystkie rzeczy, nawet baryłkę wody, która ma kolor fioletowy.
9.
Nie mając nic do roboty, zapalił lampę. Gdy z roztargnieniem zapalał papierosa, dostrzegł pająka - tłustego i ruchliwego - który zataczał kręgi wokół lampy. Byłoby zupełnie naturalne, gdyby to była ćma, ale pająk dążący ku światłu - to bardzo dziwne. Już miał przypiec go papierosem, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Pająk krążył dalej, zataczając precyzyjnie koło w promieniu piętnastu czy dwudziestu centymetrów, jak sekundnik zegarka. Być może nie była to zwykła fototropia. Krążył tak oczekując na coś, aż wreszcie przybłąkała się ćma. Jej wielki cień zamajaczył kilka razy na suficie, gdy uderzała w szkło lampy, potem usiadła na metalowym uchwycie i trwała w bezruchu. Była to jakaś nieporadna ćma, co nie pasowało do jej wyglądu. Przypalił ją papierosem. Zniszczył jej ośrodek nerwowy i wijącą się z bólu podrzucił na drogę pająka. Od razu rozpoczął się oczekiwany dramat. Pająk rzucił się błyskawicznie i przylgnął do żywej jeszcze ofiary. Potem zaczął krążyć wlokąc za sobą martwą już ćmę. Wydawało się, że mlaskał przy tym językiem w przeczuciu soczystego dania.
Nie wiedział, że istnieją takie pająki. Co za przebiegłość posługiwać się lampą zamiast pajęczyny. Zamiast czekać biernie na siatce pajęczyny - mógł wciągnąć ofiarę w pułapkę. Ale konieczne było do tego odpowiednie światło. Nie mógł przecież szukać pożaru lasu czy krążyć wokół księżyca. Czyżby to był więc nowy gatunek pająka, który rozwinął swe instynkty obcując z człowiekiem? Całkiem niezła hipoteza. Ale jak w takim razie w ogóle wyjaśnić fototropię ćmy?
Z ćmą sprawa wygląda inaczej niż z pająkiem, ale trudno uważać, by światło lampy służyło jej do zachowania gatunku. Ponadto oba zjawiska zrodziły się dopiero po zdobyciu ognia przez człowieka. Najlepszym dowodem jest fakt, że ćmy nie lecą całymi rojami ku księżycowi. Można by to zrozumieć, gdyby to był zwyczaj jednego tylko gatunku tych owadów. Ale skoro jest to wspólne dla około dziesięciu tysięcy odmian, nie pozostaje nic innego, jak uważać to za niezmienne prawo. To oszalałe trzepotanie skrzydłami spowodowane sztucznym światłem... Ten tajemny związek ognia, ćmy i pająka... Jeśli prawo przejawia się tak bezmyślnie jak w tym wypadku, to w co w ogóle można wierzyć?
10.
W. nareszcie zobaczył stworzenie, które odezwało się do niego tak przyjaźnie. W górnej części drzwi rozciągała się wielka pajęczyna. U jej szczytu, głową w dół, wisiała szara pajęczyca wielkości gumy do żucia. Miała osiem nóg i jedną z nich machała W. na powitanie.
- Widzisz mnie teraz? - zapytała.
- O tak! - odpowiedział W. - Jak najbardziej! Jak się masz? Dzień dobry! Uszanowanie! Miło mi cię poznać. Jak masz na imię? Mogę się dowiedzieć, jak się nazywasz?
- Mam na imię [...].
- [...] A. Cavatica. Ale mów na mnie po prostu [...].
- Uważam, że jesteś piękna - powiedział W.
- No, jestem niebrzydka, trudno temu zaprzeczyć - odparła [...]. - Większość pająków prezentuje się bardzo korzystnie. Nie jestem może tak efektowna jak niektóre, ale ujdę. Szkoda, że nie mogę zobaczyć cię tak dobrze, jak ty widzisz mnie.
- Dlaczego? - zapytał. - Przecież stoję tuż przed tobą.
- Tak, ale mam krótki wzrok. Wszystkie jesteśmy krótkowzroczne. Czasem to pomaga, ale czasem nie. Teraz popatrz, jak zawijam muchę.
Mucha, która pełzała po brzegu W. koryta. wzbiła się w powietrze i wylądowała w dolnej części pajęczyny [...]. Utkwiła w lepkich nitkach. Biła wściekle skrzydłami, próbując wyrwać się na wolność.
- Po pierwsze, skaczę na nią - mówiła [...].
Skoczyła głową w dół w stronę muchy. Kiedy opadała. z jej odwłoku rozwinęła się jedwabista nić.
- Potem ją omotuję - ciągnęła.
Złapała muchę i narzuciła na nią kilka jedwabnych zwojów. Kręciła nią tak długo, aż mucha zupełnie nie mogła się ruszać. W. patrzył na to z przerażeniem. Nie wierzył własnym oczom. Chociaż zwykle brzydził się muchami, tej zrobiło mu się żal.
- No i gotowe! - powiedziała [...]. - A teraz ją znieczulę, żeby było jej wygodniej.
- Ugryzła muchę.
- Teraz niczego już nie czuje - wyjaśniła. - Idealna na śniadanie.
- Chcesz przez to powiedzieć, że zjadasz muchy? - zachłysnął się W.
- Naturalnie. Muchy, robaki, koniki polne, żuki, ćmy, motyle, smaczne karaluchy, komary, muszki-owocówki, stonogi, świerszcze - jednym słowem wszystko, co nieostrożnie nawinie mi się w pajęczynę. Muszę jakoś żyć, prawda?
- No tak, oczywiście - przyznał W. - Dobrze smakują?
- Wyśmienicie.
11.
Pająk srebrzystą kulę trzyma
W niedostrzegalnym ręku -
I cicho tańcząc snuje sobie
Perłową nitkę cienką -
Od nic do nic kursuje -
Jakież nierealne zajęcie -
Nasz gobelin zasnuwa swoim -
Dwa razy prędzej -
Godziny trzeba mu, by wznieść
Kontynenty świetliste -
A potem zwisa ze szczotki -
Bo zapomniał o swoich granicach -
12.
Darzył swoje pająki wielkim szacunkiem. Obserwował je, pielęgnował, karmił, starał się odszukać w sobie ich cechy.
W zamian za to kolekcja zapewniała mu coś w rodzaju azylu. Mógł się w niej schronić i porozmyślać, ilekroć przeżywał zły okres – wówczas najlepiej było nie wchodzić mu w drogę. Kładł się wtedy na zasypanej ziemią podłodze i przypominał sobie wszystko, o czym pragnął zapomnieć, aż zaczynał kipieć ze złości. Wtedy zdejmował ubranie, uchylał pokrywy terrariów i patrzył na wypełzające kolonie pustelników brunatnych. Prowokował je, zachęcał do najgorszego, błagał je o to.
Ale pająki to w gruncie rzeczy nieśmiałe stworzenia. Czasami wchodziły mu na stopy, wspinały się po owłosionych nogach, pokonywały wzgórki żył na przedramieniu, ale najczęściej rozpełzały się po całym domu i zaszywały po kątach, aż musiał rozkładać lepy, żeby je wyłapać.
Wtedy oczywiście ginęły. Właśnie to mu wychodziło najlepiej: niszczenie. Zwłaszcza tego, co kochał.
Tym razem zaczął od ptaszników. Przechodził od zbiornika do zbiornika, które stały w szeregu na metalowych półkach wzdłuż ścian. Każdy był opatrzony nalepką z nazwą gatunku oraz kartą z zaznaczonymi porami karmienia. Zdarzało się, że świeżo złowiony egzemplarz zjadał tuzin świerszczy tygodniowo, ale przeciętna wynosiła sześć do ośmiu na miesiąc. Tuż przed i po wylince niektóre ptaszniki w ogóle nic nie jadły. Sporo zależy od odmiany. Część ptaszników żywi się tylko świerszczami i mącznikami, jednakże większe gatunki preferują młode myszy i szczury, martwe, ale w temperaturze pokojowej (kupował jej mrożone i wkładał pod kran z ciepłą wodą; raz dostał przykrą nauczkę, żeby nie rozgniatać zdechłej myszy; myślał, że nigdy nie wywietrzy kuchni). Na samym początku łapał owady w ogrodzie – koniki polne, cykady, karaluchy, ćmy, gąsienice, dżdżownice. Mogły być skażone pestycydami i podtruwać pająki. Teraz większość karmy kupował przez Internet, korzystając z różnych sklepów, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Jego kolekcja obejmowała obecnie ponad sto dwadzieścia
okazów, nie licząc pustelników brunatnych, których pewnie było tam z tysiąc. Miał u siebie pająki schwytane w ogrodzie, kupione za granicą lub pochodzące z własnej hodowli, a oprócz tego rzecz jasna wylęgarnię pełną młodych.
I jak każdy prawdziwy entuzjasta wciąż swą kolekcję powiększał.
Stanął przy ostatnim terrarium. Nawet w półmroku czuł na sobie spojrzenie tych oczu, dzikich, wyrachowanych, drapieżnych.
Uśmiechnął się.
Theraphosa blondi. Największy pająk świata. Rozpiętość odnóży może przekraczać dwadzieścia pięć centymetrów. Sprowadził tego samca zaledwie tydzień temu z Ameryki Południowej. Ptasznik na dzień dobry stanął dęba i syczał tak, że go było słychać z drugiego końca pokoju. Wyposażony w wyjątkowo duże zęby jadowe i ciało pokryte parzącymi włoskami jest chodzącą maszyną do zabijania, znaną z tego, że nie gardzi gryzoniami czy małymi ptakami.
Większość ptaszników to łagodne olbrzymy, ale Theraposa blondi słynie z agresywnego usposobienia. Ugryzienie może kosztować nieostrożnego hodowcę utratę palca, a nawet całej dłoni.
Co noc czuł, że pająk go obserwuje. On też mu się przyglądał, patrzył, jak zwiedza swój nowy dom, delikatnie stukając w szybę, jakby sprawdzał, czy może da się ją rozbić. Sprawiał wrażenie piekielnie inteligentnego. Obserwował, czekał, knuł.
Gdyby dać mu okazję, zaatakowałby.
Mężczyzna pochylił się i spojrzał na ciemne włochate zwierzę zaczajone w kącie terrarium.
- Cześć - powiedział - chcesz myszkę?
Chwycił za ogon martwą białą mysz i zamachał nią przy szybie, czekając na reakcję. Kilka odnóży się wysunęło, badając powietrze.
- Umówmy się tak: będziesz grzeczny, dostaniesz śniadanie, zaatakujesz, będziesz chodził głodny. Pasuje?
Poczekał jeszcze chwilkę. Gdy ptasznik nie podbiegł do szyby ani nie wystawił kłów w wojowniczym geście, mężczyzna wstał, zawiesił dłoń nad obciążoną pokrywą z siatki i przygotował się.
Raz, dwa, trzy. Odgiął róg, wrzucił mysz i patrzył, jak wielkie włochate cielsko rzuca się na nią i dopada w locie. Wylądował na podłożu z głuchym chrzęstem, chciwie ściskając cenną zdobycz. Potem uniósł głowę, zamachał przednimi odnóżami...
Mężczyzna pośpiesznie opuścił pokrywę i odskoczył.
W ostatniej chwili się opanował, uspokoił tętno i spojrzał na olbrzyma z jeszcze większym szacunkiem.
Zapukał w szybę.
- Witaj w kolekcji.
Potem, czując, że powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia, powolnym krokiem zszedł na dół.
13.
- W moim starym domu - mówi dziadziuś - były na strychu pajęczyny. Mama brała czasami pierzastą zmiotkę osadzoną na długim drążku i szła na strych, żeby omieść sufit. Stawała pośrodku i wpatrywała się we wzory utkane przez pająki. Ona była Gierszówna z domu, a wszyscy Gierszowie, których znałem, głowy trzymali w chmurach. Stefcia, moja mama, też. Pewnego dnia stanęła na tym strychu, żeby podziwiać pajęczyny, a ja obok niej, jak zwykle nie ubrany do końca, bo dopóki sam sobie nie zacząłem radzić, mama często zapominała włożyć mi spodenki albo koszulę, albo trzewiki, bo wtedy nosiło się trzewiki, moja droga Paulinko.
[...]
- Pamiętam ten dzień, ...hm... kto wie, czy to nie jest w ogóle moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa... urwał nagle mój dziadziuś i zadumał się. - Chyba tak! Mogłem mieć wtedy ze cztery lata, nie więcej! A więc, mama wzięła mnie ze sobą na strych i nawet pozwoliła nieść zmiotkę. Powiedziała, że idziemy polować na pająki.
[...]
Ale wróćmy na strych i do mojej mamy, która na nim stała. Stała i wpatrywała się w pajęczyny, aż tu nagle wyrwała mi
z ręki swoją pierzastą zmiotkę i zawołała: "Ani mi się waż tknąć jednego pająka! Ani mi się waż! I na całe życie zapamiętaj, że splot pajęczyny to najpiękniejszy z cudów świata!
14.
Wyniki remanentu były raczej opłakane. Okazało się, że mamy 10 puszek nie nadającego się do gotowania ryżu, natomiast ani jednej konserwy i ani kawałka chleba. Rada była jedna – wrócić do bazy po żywność i odłożyć następną wyprawę o co najmniej dwa dni. Gdy obwieściłem niemiłą wiadomość, Bronek spokojnie zapytał:
- A pająka widziałeś?
- Jakiego pająka?
- Tego, co tam siedzi. Dziś rano był tam taki drań, ale uciekł i ukrył się w puszkach z mlekiem...
- Brr! Niech cię diabli... Gdybym wiedział, nigdy bym tam nie właził...
Następne pół godziny poświęciliśmy zbiorowej, nieco już sadystycznej improwizacji na temat pająków, a tego w magazynie w szczególności. Dociekaliśmy, jaki to pająk; Janek S. twierdził, że wielki jak pięść, włochaty brazylijski ptasznik. Ja opowiadałem o „czarnej wdowie” z Kolumbii, której ukąszenie jest zawsze śmiertelne, a Bronek dorzucał szczegóły o mitycznych kolorowych pająkach tropikalnych. W efekcie wprowadziło to stan zbiorowej histerii i patetyczne oświadczenia zarzekające się przed wstępem do namiotu. Podczas tej ożywionej wymiany poglądów zerkałem na odsłaniający się nieco w dolnych partiach filar Szchary. Bardzo jeszcze nisko na dolnym polu śnieżnym dostrzegłem maleńką czarną kropkę. Kropka wolniuteńko przesuwała się w kierunku ciemnych skałek.
[...]
W bazie przywitano nas gromkim „Urra!”, ale już następne pytanie brzmiało:
- Czemuście tak wcześnie przyszli?
- Bo nie starczyło prowiantów.
- Jak to? Przecież wzięliście cały prowiant na dziesięć dni.
Ni stąd, ni zowąd wypaliłem:
- Tak, ale u nas w magazynie siedzi pająk i nikogo nie puszcza.
- Jaki pająk?
Opowiedziałem więc nieco zmodyfikowaną historię o pająku, który siedzi na puszkach z mlekiem i warczy. Popatrzono na mnie jak na lekko stukniętego faceta, ale otaczająca mnie gromadka powiększyła się o kilka osób...
- No i co chcecie teraz zrobić?
- Zobaczymy. Przyszliśmy po nowy prowiant, może pająk za kilka dni sobie pójdzie.
- A jak nie pójdzie?
- To zostawimy namiot. Co mamy robić?
15.
Szliśmy chyba około godziny. Przynajmniej tak mi się wydawało. Co jakiś czas A. przystawał gwałtownie i wtedy wpadałem na jego plecy.
- Doszliśmy? – zapytałem po raz setny.
- Nie. To znowu tarantula. One żerują nocą i trochę je wkurza światło.
- A jak bardzo?
- Ta na przykład próbowała na mnie skoczyć.
- I?
- I dziabnąć.
- Jad tarantuli nie zabija, prawda?
- Ymmm…
- Ma się gorączkę przez cały dzień, prawda?
- Ymmm…
- I niektóre z nich mają taki jadowity meszek, którym strzelają, prawda?
- Ym…
- I niby nic, ten meszek, ale lepiej, żeby nie wpadł do oka, prawda?...A.? A.?! Gdzie jesteś?!!!
16.
Powoli, z pokorą posuwa się naprzeciwko fal odjeżdżającej pierwszej zmiany. W pewnym momencie zwyczajnie się poddaje, odchodzi krok w bok, rzutem ciała zwala wór w zarośla, zapala papierosa i czeka, aż minie go grupa stu dziewcząt. Coś szturcha go w kostkę - łodyga maliny z gniewnymi cierniami. Dźwiga nienaturalnie wielką i regularną sieć pajęczą; jej koncentryczne nitki lśnią w promieniach niskiego popołudniowego słońca. Pośrodku siedzi flegmatyczny brytyjski pająk, całkiem niewzruszony nieskoordynowanymi jankeskimi ruchami W..
W. wyciąga rękę i łapie spadający właśnie żółtobrązowy liść wiązu. Kuca, wtyka papierosa w kącik ust, po czym oburącz (dla stabilności) przeciąga zębatą krawędzią liścia po jednej z promienistych nitek sieci - wie, że na nich nie będzie tej kleistej substancji. Liść wzbudza dość regularną wibrację sieci, jak smyczek na strunie. Pająk odwraca się twarzą do niego, obracając się momentalnie, jak postać na źle pociętym filmie. W. jest tak zaskoczony szybkością tego ruchu, że cofa się nieco, dopiero potem przeciąga liść jeszcze raz po nitce. Pająk sztywnieje, odbierając wibracje.
W końcu wraca do pierwotnej pozycji i robi to, co przedtem, zupełnie go ignorując.
Pająki potrafią poznać po drganiach sieci, jaki owad się złapał, i trafić do niego. Dlatego sieci są promieniste, a pająk zawsze siedzi pośrodku. Nici służą mu za przedłużenie układu nerwowego. Informacja płynie po jedwabiu do wnętrza pająka, gdzie przetwarza ją jakaś maszyna Turinga.
W. próbował wielu różnych sztuczek, ale nie udało mu się zmylić pająka. Zły omen!
17.
Dusza X wyrywała się na wolność, a przynajmniej szukała czegoś, co by jej pozwoliło przetrwać ciężkie chwile. Sięgnął ręką do kieszeni i nagle błysk radości rozjaśnił mu twarz - była to prawdziwa modlitwa, choć o tym nie wiedział. Ukradkiem wyjął pudełko od kapiszonów. Wypuścił kleszcza na wolność i posadził go na długim, płaskim pulpicie. Kleszcz pewnie zapłonął gorącą wdzięcznością za wolność, ale jego rachuby okazały się przedwczesne, bo ledwie ruszył w drogę, X za pomocą szpilki począł kierować jego krokami.
Obok X siedział jego serdeczny przyjaciel, który cierpiał tak samo jak on i teraz ochoczo i z wdzięcznością przyłączył się do zabawy. Nazywał się J. H.. Obaj chłopcy przez cały tydzień byli serdecznymi przyjaciółmi, a w soboty toczyli ze sobą zażarte wojny. J. wyjął szpilkę z klapy bluzki i przyłączył się do musztrowania jeńca. Zabawa stawała się coraz bardziej zajmująca. Wkrótce jednak X oświadczył, że nawzajem sobie przeszkadzają i że żaden z nich nie ma wszystkich korzyści, jakie dać może kleszcz. Położył więc na pulpicie tabliczkę J. H. i na jej środku rysikiem narysował pionową linię.
- Teraz - powiedział - póki kleszcz jest po twojej stronie, możesz go poganiać, jak chcesz, ale gdy ucieknie na moją stronę, musisz go zostawić w spokoju, dopóki nie umknie mi za granicę.
- Dobrze. Odjazd! Puszczaj go!
Kleszcz szybko uciekł X i przekroczył granicę. J. męczył go przez chwilę, aż znowu przeszedł na drugą stronę. Powtórzyło się to kilka razy. Gdy jeden znęcał się nad kleszczem z największym zainteresowaniem, drugi przyglądał się z zapartym oddechem. Dwie głowy pochyliły się razem nad tabliczką i obaj chłopcy zapomnieli o świecie bożym. Wreszcie szczęście zaczęło się przechylać na stronę J. . Kleszcz miotał się na prawo i lewo i był tak samo zdenerwowany i podniecony jak chłopcy. Za każdym razem, gdy szczęście uśmiechało się do X i ręce już mu się trzęsły nad zdobyczą, szpilka J. umiała zgrabnie zawrócić kleszcza z granicy i zatrzymać go w swej mocy. Wreszcie X nie wytrzymał. Pokusa była zbyt silna. Wyciągnął rękę i pomógł kleszczowi szpilką. J. wpadł w gniew.
- X, zostaw go w spokoju.
- Chciałem go tylko trochę rozruszać.
- Nie, mój drogi, to nieuczciwe. Puść go natychmiast.
- Coś ty! Tylko troszkę go popchnę.
- Mówię ci, puść!
- A ja nie chcę!
- Musisz, przecież jest po mojej stronie!
- Słuchaj J., czyj to kleszcz?
- Nic mnie to nie obchodzi, jest po mojej stronie i nie waż się go tknąć!
- Właśnie, że go tknę. To jest mój kleszcz i zrobię z nim, co mi się będzie podobało.
18.
Po kilkakrotnych poszukiwaniach samiec odnajduje sieć samicy i zaczyna szarpać nicią sygnalizacyjną niby sznurkiem dzwonka osiem razy krótko, a na koniec gwałtownie ją pociąga, tak że czterokrotnie od niego większa samica ulega lekkiemu wstrząsowi. To "dzwonienie" zostaje powtórzone po kilkusekundowej przerwie i trwa około pięciu minut. Wtedy samica obsuwa się nieco niżej na nici sygnalizacyjnej i odwraca się ku zalotnikowi stroną brzuszną, a co pewien czas potrząsając mocno obiema przednimi parami odnóży, jakby chciała zaprosić do kopulacji, a jednocześnie groziła zamordowaniem. Samiec z wolna zbliża się ku niej aż na odległość pół centymetra. Jego tokowe podrygi przechodzą stopniowo w drżenie przerywane tylko wtedy, kiedy wyciąga on pierwszą parę odnóży ku dołowi, a drugą daleko ku przodowi, zastygając na moment w bezruchu. Wydaje się, jak gdyby celował odnóżem z kapsułką zawierającą nasienie w otwór płciowy samicy. Dzieje się to wielokrotnie, aż wreszcie samiec nagle skacze z tej pozycji na samicę. Pierwsza próba chybia. W ułamku sekundy samiec spada na nici ratunkowej w bezpieczne miejsce. Wkrótce jednak wspina się ponownie i znów rozpoczyna zaloty.
W półminutowych odstępach próby powtarzają się jeszcze dziesięciokrotnie, aż wreszcie naskok się udaje. Samiec dotyka teraz brzucha samicy swym grzbietem. Odnóże z kapsułką nasienną (nogogłaszczek) jest daleko wyciągnięte i przyczepia się mocno przy otworze płciowym samicy. W tej pozycji odwłok samca znajduje się z konieczności wprost narządów gębowych samicy, która w mgnieniu oka wbija swe cęgowate szczękoczułki głęboko w ciało samca, zadając tym samym śmiertelne ukąszenie. Kopulacja ze skazańcem nie trwa więcej niż dziewięć minut. Następnie samica jednym szarpnięciem podciąga sobie męża przed szczękoczułki i zaczyna go pożerać.
Zarówno liczne obserwacje, jak i zbadanie budowy ciała wykazują, że bez śmiertelnego ukąszenia kopulacja tych pająków w ogóle nie może się odbyć. Karłowaty samiec ześlizgnąłby się z pancerza samicy, gdyby nie został przytrzymany śmiercionośnymi kleszczami.
U gatunku blisko spokrewnionego, mianowicie naszego środkowoeuropejskiego krzyżaka ogrodowego (Araneus diadematus) samiec jest tylko niewiele mniejszy od samicy. Dzięki temu może on naskoczyć na samicę i sposobem zapaśnika tak mocno ją objąć, że nie jest ona w stanie ani go ukąsić, ani oprząść. Kopulacja dokonuje się w tym zwarciu w ciągu trzech do dwudziestu sekund, po czym samiec odskakuje błyskawicznie i ukrywa się w ziemi, gdzie po kilku dniach umiera. Zmarnotrawiony bezużytecznie białkowy pokarm - można by rzec ze stanowiska krzyżaka pirenejskiego.
19.
Las rzednął... E. K. zwolnił kroku. Zaczął się uważnie rozglądać. Niebawem odnalazł miejsce, w którym poprzednim razem przygotował sprzęt rybacki. Ku swemu zadowoleniu stwierdził, że owalna obręcz o średnicy ponad półtora metra jest już zasnuta siecią utkaną w duże oczka. Z wdzięcznością spojrzał na siedzącego w niej pająka wielkości laskowego orzecha, o włochatych, ciemnobrązowych nogach. Pomysłowi mieszkańcy tej doliny nieraz wykorzystywali pracowitego pająka do robienia oryginalnych sieci na ryby. W tym celu wybierali w lesie odpowiedni rozmiarami bambus, zginali go od wierzchołka w kabłąk, a reszty pracy dokonywał za nich pająk, który znalazłszy obręcz, nadającą się do sporządzenia pułapki na owady, zasnuwał ją elastyczną, dość mocną i trwałą siecią, odporną nawet na wodę.
E. K. dzidą ostrożnie przepłoszył pająka, po czym kamiennym toporkiem ściął bambus.
20.
Spaliśmy na razie na podłodze, bo w Australii w ogóle jest ciepło, a poza tym zaczął się już listopad, czyli lato. Ale w nocy obudził nas okropny krzyk mamusi:
– Jacusiu! Jacusiu! Zabierz t o! Weź to, proszę, ode mnie!!! Tatuś z początku nie wiedział, co zabrać, ale kiedy otworzył oczy - zobaczył, że po poduszce mamusi chodzi maleńki różowy pajączek. Mama strasznie się boi australijskich pająków, a jeszcze bardziej robaków.
Więc tatuś zaczął rozpakowywać kartony, a mama spytała, co on wyprawia.
- Szukam szklanki - burknął bardzo zły, bo właśnie ukłuł się o sterczący widelec. Tatuś jest bardzo mądry i bardzo kocha zwierzęta. Kiedy już znalazł szklankę, to przykrył nią pajączka, który w tym czasie zawędrował aż do kuchni. Potem tatuś zaczął szukać kartki papieru. Dałam mu jedną z mojego zeszytu. Ostrożnie wsunął kartkę pod szklankę i w ten sposób pajączek znalazł się jakby w akwarium. Wtedy tatuś odwrócił szklankę i wyniósł pajączka do ogrodu. Mamusia trochę się uspokoiła.
- Żebyś mi się nie ważyła chodzić boso po ogrodzie! - powiedziała do mnie, zanim zasnęła.
Jakby taki pajączek mógł mi zrobić krzywdę!
Tatuś też wkrótce zasnął, a ja leżałam z otwartymi oczami i patrzyłam, jak długie cienie palmowych liści chodzą po ścianie w kolorze księżyca. Wyglądały jak ogromny pająk, taki, który by się nie zmieścił w żadnej szklance. Usiadłam, żeby go lepiej widzieć, i wtedy zobaczyłam prawdziwego pająka, całego czarnego, z włochatymi łapkami, co przycupnął w rogu pokoju. Nie chciałam, żeby mamusia znów się przestraszyła, ale nie chciałam też budzić tatusia. Zresztą wiedziałam już, jak się obchodzić z pająkami. Wstałam cicho, wzięłam szklankę i podeszłam do pająka. Chyba mnie usłyszał, bo szybciutko przebiegł kilka kroczków i zatrzymał się przy nogach tatusia. Nakryłam go jednym ruchem i wsunęłam pod szklankę kartkę papieru. Na kartce, która po ciemku była niebieska, widać go było wyraźnie.
Miał przepiękną czamogranatową skórkę, trochę włochatą, i czerwoną plamkę na pupie. Chciałam, żeby rodzice zobaczyli, jak łatwo go złapałam i jaki jest śliczny, więc nie wyniosłam go do ogrodu, tylko na nalepce do zeszytów napisałam PAJĄK i przykleiłam ją do szklanki.
Rano wstałam pierwsza i poszłam do ogrodu. Kwiaty już otwierały się w słońcu, które prześwietlało liście palm jak zieloną bibułkę ze srebrnymi włosami. Postanowiłam, że w największym gąszczu ogrodu zbuduję dom dla siebie i Dżosza. Wzięłam trzy wielkie kartony, z których mamusia wypakowała już pościel, i ustawiłam je obok siebie. To będzie kuchnia, jadalnia i salon. Kiedy Dżosz wróci z koszykówki, będzie zmęczony i głodny, więc muszę mieć gdzie przygotować mu kolację. Potem będziemy rozmawiać w salonie przy kawie i on mi opowie, jak wygrał wszystkie mecze i jaki ma kłopot z wujkiem Dankiem, który chce, żeby Dżosz się uczył zamiast grać w koszykówkę. A przecież koszykarze zarabiają znacznie więcej pieniędzy niż uczeni. Wreszcie będzie się chciał położyć, więc musiałam dobudować sypialnię. Postanowiłam, że sypialnia będzie na piętrze. Wzięłam czwarty karton, postawiłam na tamtych trzech i szukałam właśnie desek i gwoździ, żeby zrobić schody, kiedy usłyszałam straszny krzyk.
Pobiegłam do domu, a tam tatuś skakał na jednej nodze, a mamusia stała na krześle i oboje krzyczeli. Tatuś nie zauważył mojej szklanki z pająkiem i nadepnął na nią, szklanka się stłukła, a pająk się przestraszył i uciekł. Jeszcze bardziej przestraszyła się mama, bo ta czerwona plamka na pupie pająka oznacza, że jest jadowity.
21.
Niezmordowany pająk umacniał pajęczynę, którą rozpiął pomiędzy kratami w oknie a ścianą.
Wprowadziliśmy się tu wspólnie – on i ja – już pierwszego dnia po moim przybyciu na Maltę.
Wyciągając nogi ostrożnie i elegancko, jakby zdawał sobie sprawę z ich kruchości, spacerował po swoim dziele, dokonując tu i tam drobnych umocnień siatki. Liczba owadów, much i muszek, które zaplątały się już w jego feralnej koronce – przekąska, którą pająk zachowywał na niepewną przyszłość – wprawiała go w dobry humor budowniczego.
Pozazdrościłem mu.
Dlaczego nie umiałem – tak jak on – przyzwyczaić się do pobytu w tym zamkniętym ośrodku? Dlaczego czułem się jak w więzieniu tam, gdzie on był w stanie założyć siedlisko? Będąc niewątpliwie realistą i nie marząc o innych miejscach, budował swoje nowe życie, podczas gdy ja, złorzecząc, obgryzałem paznokcie, traciłem ochotę na życie, szukałem pocieszenia w przeszłości lub przyszłości, a nigdy w teraźniejszości, każdego dnia szukając okazji do ucieczki. Uparty pająk potrafił zbudować pajęczynę, odżywiać się i założyć rodzinę w każdym miejscu. Ja postanowiłem, że zrobię to w Londynie i nigdzie indziej. Jeśli inteligencja polega na umiejętności przystosowania się, pająk był tysiąc razy inteligentniejszy ode mnie.
22.
Od kilku dni śledziłem pająka z rodziny Gasteracantha, wyróżniającego się barwą i kształtem. Wspaniałe stworzenie było koloru lazurowego i na niebieskim tle upstrzone jaskrawoczerwonymi cętkami. W oczy rzucała się jego groteskowa postać, gdyż z odwłoku wyrastały mu żółte, pałąkowate kolce. Były kilka razy dłuższe niż sam pająk i przypominały jakiś osobliwy ogon. W przeciwieństwie do lykosidów, czyhających w pobliżu lamp, piękny pająk poruszał się zawsze powoli, z napuszoną godnością i jak gdyby świadomy tego, że jest wśród swych szarych braci istnym pawiem.
Pajęczy Adonis jako jeden z najwcześniejszych, bo już o zachodzie słońca, prządł swoją kolistą pajęczyną. Potem ukrywał się i czatował w pobliżu. Nić jego sieci była szczególnie mocna; nie zrywał jej nawet napór większych motyli i szarańczaków. Pająk odznaczał się nadzwyczajną cierpliwością i wychodził z zasadzki dopiero wtedy, gdy w pajęczynie szamotało się kilka owadów. Do każdego z nich zbliżał się po kolei flegmatycznie, niedbałym ruchem i przytykał swoją głowę do więźnia, jak gdyby go całując. Był to fatalny pocałunek. Trwał zaledwie kilka lub kilkanaście sekund i wystarczył na wypicie soków żywotnych z nieszczęsnej ofiary. Następnie pająk wyrzucał ciało z pajęczyny i po dokonaniu sumiennego przeglądu wracał z godnością na swe stanowisko czekając tam wytrwale na przylot nowych ofiar.
Któregoś dnia przerwałem jego rozbójniczy byt. Piękny okaz, wcielony do moich zbiorów, sam stał się zdobyczą.
23.
Nie miał pojęcia, jak długo znajdował się w uścisku włochatych odnóży. Wiedział tylko, że nagle ciemność nieco zbladła i że zasłane zeschłymi liśćmi podłoże lasu roi się od pająków. Wyciągając szyję to tu, to tam, zobaczył, że są na skraju olbrzymiej zapadliny wolnej od drzew. Wkrótce gwiazdy oświetliły najstraszniejszą scenę, jaką kiedykolwiek widział w życiu.
Pająki. Nie małe pajączki, jak te, które mrowiły się po liściach. Pająki wielkości koni pociągowych, z ośmioma ślepiami, ośmioma nogami, czarne, włochate, gigantyczne. Ten, który go niósł, wlazł do jaru i pomknął w dół zbocza, ku połyskującej mglisto tulei utkanej z pajęczyny. Zewsząd zbiegały się inne potwory, klekocąc szczypcami na widok jego zdobyczy.
Pająk puścił go i X wylądował na czworakach. R. i K. upadli koło niego. K. już nie skamlał, skulił się tam, gdzie upadł. R. wyglądał dokładnie tak, jak X się czuł. Usta miał otwarte, jakby krzyczał, a oczy wyłaziły mu z orbit.
X. zdał sobie nagle sprawę, że pająk, który go tu przyniósł, coś mówi. Trudno go było zrozumieć, bo po każdym słowie klekotał szczypcami.
24.
W pewnej chwili zatrzymałem się nagle, jakbym już dotarł do celu. Dokąd? Rozejrzałem się. Zobaczyłem sad wdowy. Za trzcinowym płotem i kolczastymi akacjami słodki głos kobiecy nucił jakąś melodię. Zbliżyłem się i rozsunąłem trzciny. Pod drzewem pomarańczowym stała kobieta ubrana w czarną wydekoltowaną suknię i śpiewając obcinała ukwiecone gałązki. W mroku lśniła biel jej wpółobnażonych piersi.
Wstrzymałem oddech. “Niebezpieczna bestia - pomyślałem. - Wie o tym, że jest niebezpieczna! Jakimi nieszczęsnymi, szalonymi, nieodpornymi istotami są wobec niej mężczyźni! Jak niektóre owady, jak jej imienniczka "czarna wdowa", jak modliszka, jak pewien gatunek pająków — i ona żarłoczna, nienasycona, musi w końcu pożreć swego samca!"
25.
- W takim razie, jak tu przylecieliście? Skoro nie byliście zielonymi ludkami, to kim? Musieliście mieć jakieś ciała, żeby móc się poruszać i w ogóle, prawda?
- To prawda - przyznałam. Byłam pod wrażeniem tego, z jaką łatwością kojarzy fakty. Nie powinno mnie to dziwić - wiedziałam przecież, że jest bystry, że jego umysł chłonie wiedzę jak gąbka.
- Na początku korzystaliśmy z ciał Pająków.
- Pająków?
Opowiedziałam o Pająkach - były to naprawdę fascynujące istoty. Ich umysły nie miały sobie równych, a każdy Pająk miał aż trzy. Trzy mózgi, po jednym w każdym segmencie wieloczłonowego ciała. Rozwiązywały dla nas najbardziej skomplikowane problemy. Zarazem jednak były tak chłodne, tak analityczne, że prawie nigdy nie stawiały same nowych pytań. Ze wszystkich żywicieli to właśnie Pająki najlepiej znosiły naszą obecność. Prawie nie dostrzegały różnicy, a nawet jeśli dostrzegały, zdawały się wdzięczne. Niewiele dusz miało okazję spojrzeć na tę planetę oczyma innego gatunku, ale te, które tego doświadczyły, mówiły, że jest szara i zimna - nic więc dziwnego, że Pająki widziały wszystko w czerni i bieli, jak również miały bardzo ograniczone poczucie temperatury. Żyły krótko, ale młode dziedziczyły po rodzicach całą wiedzę, więc mądrzały z pokolenia na pokolenie.
Mieszkałam tam krótko, a gdy mój żywiciel umarł, zmieniłam planetę i wiedziałam, że raczej nigdy tam nie wrócę. Niesamowita jasność myśli, natychmiastowe odpowiedzi na skomplikowane pytania, marsz i taniec ciągów liczb - wszystko to nie było w stanie wynagrodzić mi braku kolorów i uczuć, o których Pająki miały bardzo ograniczone pojęcie. Dziwiłam się, jak ktokolwiek może tam być zadowolony z życia, niemniej planeta przez tysiące ziemskich lat była samowystarczalna. Kolonizacja jeszcze się tam nie zakończyła, a to dlatego, że Pająki bardzo szybko się rozmnażały - znosiły mnóstwo jaj.
Zaczęłam opowiadać Jamiemu o tym, jak rozpoczynano kolonizację Ziemi. Pająki były naszymi najlepszymi inżynierami - na zbudowanych przez nich statkach kosmicznych mogliśmy śmigać niezauważeni wśród gwiazd. Ciała Pająków były niemal tak użyteczne jak ich umysły: każdy segment poruszał się na czterech długich nogach - stąd właśnie taka ziemska nazwa tych istot - a każda noga była zakończona dwunastoma palcami. Palce miały po sześć stawów, były wąskie oraz mocne jak stal i można było nimi wykonywać zadania wymagające największej precyzji. Pająki ważyły mniej więcej tyle co krowa, ale były niskie i chude. Pierwsze wszczepienia przebiegły bezproblemowo. Pająki były silniejsze i inteligentniejsze od ludzi, no i przygotowane...
26.
To koniec! - myślał gorączkowo i czuł, jak obija się o kamienne ściany. - Co tam jest na dole? Rozbiję się!
Upadek nastąpił po chwili. Ale był inny, niż B. przypuszczał. Zamiast rozbić się o twardą skałę, chłopiec poczuł, że zanurza się w coś miękkiego, gęstego, a zarazem obrzydliwie lepkiego.
Jakbym wpadł w wielki stos cukrowej waty… - pomyślał chaotycznie. Przerażony, wykonywał równocześnie gwałtowne ruchy rękami i nogami, jak pływak, ale w niczym nie poprawiało to jego rozpaczliwej sytuacji. Wyglądało na to, że tkwił w jakimś ogromnym kłębie mocnych, lecz miękkich i ohydnie lepiących się nici.
Powoli jego oczy przyzwyczajały się do ciemności. Zaczął rozróżniać grube, pojedyncze zwoje czegoś, co mocno krępowało go całego. Najgorsze było to, że nie mógł znaleźć żadnego oparcia dla nóg. Jakby go wcale nie było. I wtedy w pewnej odległości dostrzegł wyraźnie świecące oczy. Jedna para… druga… kawałek dalej trzecia. Błyszczały w mroku jak rubiny. Rata… ósma… dziesiąta… Poruszały się, coraz to zmieniając położenie.
B. poczuł, że dopiero teraz naprawdę sztywnieje ze strachu. Wytężył wzrok, usiłując dostrzec, co to takiego. Zdawało mu się, że zaczyna rozróżniać dziwnie znajome, ale obrzydliwe kształty. Znajome — lecz nadzwyczaj powiększone! Powiększone doprawdy monstrualnie!
…to przypomina olbrzymie pająki! - uprzytomnił sobie wreszcie ze zgrozą.
I nagle zrozumiał, że tkwi w ogromnej, grubej pajęczynie; że te nici, miękkie i lepkie, to gęsta pajęcza sieć, niezwyczajnie duża i mocna, gdyż utkał ją pająk gigant. A za siecią poruszały się bezszelestnie wstrętne stwory na wysokich, owłosionych nogach, z wypukłymi, błyszczącymi oczami. I oczy te - czarne z rubinowym odblaskiem - wpatrywały się w niego z uwagą. Zaś misterna, choć gruba sieć oplatała go coraz ciaśniej i ciaśniej…
- O rany! One mnie uduszą lub zjedzą, jak muchę!
27.
Czy to nie zabawne? Zabrałam się do listu do pana wczoraj po południu, zdążyłam jednak napisać tylko nagłówek: "Drogi Pająku ... .", gdy wtem przypomniałam sobie, że obiecałam zebrać koszyk czarnych jagód na kolację, pobiegłam więc, pozostawiwszy arkusik papieru z rozpoczętym listem na stole. Teraz przeszedłszy, aby pisać w dalszym ciągu, znalazłam... niech pan zgadnie, co? Prawdziwego, długonogiego pająka, który usadowił się na samym środku stronicy. Zdjęłam go delikatnie za jedną nóżkę i wyrzuciłam przez okno. Za nic na świecie nie chciałabym skrzywdzić żadnego pająka. Zawsze przywodzą mi na myśl pana.
28.
Dzięki wytężonej pracy, niekiedy do białego rana, co oczywiście musiało negatywnie odbić się na wydajności w normalnych godzinach funkcjonowania biura, pan J. zdołał w niespełna dwa tygodnie skompletować dane dotyczące pochodzenia stu najsławniejszych ludzi z kolekcji. Za każdym razem, kiedy musiał wchodzić na szczyt drabiny, przeżywał chwile niewypowiedzianej grozy i to nie tylko z powodu zawrotów głowy, miał bowiem wrażenie, że wszystkie pająki Archiwum Głównego sprzysięgły się, żeby właśnie w tym miejscu snuć najgrubsze, najbardziej lepkie i najbardziej zakurzone pajęczyny, jakie kiedykolwiek dotykały ludzkiej twarzy. Ten odrażający dotyk napełniał go takim wstrętem i przerażeniem, że machał na oślep rękami, toteż mimo pasa bezpieczeństwa parę razy mało brakowało, żeby runął razem z drabiną, w chmurze historycznego kurzu i deszczu spadających papierów. W jednej z takich krytycznych chwil, kiedy wyobraził sobie, jaką hańbą okryłby swoje imię, gdyby następnego ranka szef znalazł między regałami trupa przywiązanego do drabiny, z roztrzaskaną głową i mózgiem na wierzchu, pomyślał, że z dwojga złego lepiej spaść luzem.
29.
Piwnica jest wykopana w ziemi. Na zewnątrz sterczy tylko mały, zielony garb. Do drzwiczek schodzi się po stromych schodkach. W. zawsze biega z rozpędem i uderza się boleśnie czubkiem głowy o niską futrynę. Ale choć głowa boli, znosi to z podziwu godnym męstwem. Było nie było, jest to dość oczywisty dowód, jak się urosło od zeszłego roku. Jest się prawie dorosłym. Dzieci mogą wbiegać tu nie schylając głowy. On sam jeszcze w zeszłym roku wcale się nie uderzał, taki był szkrab. No, ale człowiek dojrzewa, proszę państwa!
Pocierając bolesne miejsce na czubku głowy, dojrzały człowiek zauważył, że tym razem nie jest jedynym poszkodowanym. Na całej szerokości wejścia rozsnuta była pajęczyna. Teraz porwane jej szczątki kołysały się smętnie, poruszane prądem powietrza.
Przerażony pająk, z białym krzyżem na plecach, zostawił omotanego trupa muchy i opuszczał się pośpiesznie na nitce jak strażak na linie ratunkowej.
W. żal się zrobiło, że popsuł mu robotę.
Nagle usłyszał z góry okrzyk K.. K. zbiegł po schodkach i przyglądał się, dziwnie podniecony, zerwanej pajęczynie.
- Słuchaj, mam jedną genialną myśl - rzekł do W.. - Musisz postarać się natychmiast o długą nitkę przędzy.
- Na co?
- Później ci powiem, no, biegaj!
30.
Upał. Siedzę z laptopem w miejscu, gdzie przed laty był wychodek z sercowatym otworem w drzwiach.
[...]
Tak czy owak, po wychodku nie ma śladu i tylko pamięć wyjęła go z niebytu akurat dzisiaj, w całej okazałości, ze skrzypiącymi na wietrze deskowatymi drzwiami, z otworem nad kłębowiskiem robaków, ze smrodem, a nawet z pająkiem rozsnuwającym pracowicie swoje sieci w jego kącie, czekającym z nadzieją na muchę. I ja na nią czekałem, siedząc na desce i zadzierając głowę do góry, ku pajęczym włościom. I nie mogłem się doczekać. Muchy wpadały przez specjalnie uchylone drzwi, krążyły z bezczelnym bzykaniem, przysysały się do moich gołych nóg, ale żadna nie chciała na moich oczach wpaść w zastawione sieci. Więc któregoś dnia złapałem jedną z nich, wrzuciłem do pajęczyny i po raz pierwszy mogłem się przyjrzeć, jak pająk zjawia się przy ofierze, paraliżuje ją jadem i jeszcze zaplątuje w sieć. Nasze wspólne dzieło - moje i pająka! I ta zdumiewająca skuteczność sieci. Delikatna prawie niewidoczna, a jednocześnie doskonała pułapka, nie dająca żadnych szans!
Potem czasami marzyłem o takiej sieci. I kolekcjonowałem tych, którzy powinni się w niej znaleźć. Nie byłem w tych marzeniach szlachetnym Spidermanem, tylko małym złośliwcem, który zastawia pułapki, a potem bawi się tymi, którzy w nie wpadli. Jedyna różnica między mną a pająkiem z wychodka była taka, że w końcu wypuszczałem swoje wyimaginowane ofiary.
Ż.
Pająk na stare lata był ślepy i głuchy,
Nie mogąc tedy złapać ani jednej muchy,
Z anten swej pajęczyny obwieścił orędzie,
Że zmienił się i odtąd much zjadać nie będzie,
Że pragnąłby swe życie wypełnić czymś wzniosłem
I zająć się, jak inni, uczciwym rzemiosłem,
A więc po prostu szewstwem. Zaś na dowód skruchy
Postanowił za darmo obuć wszystkie muchy.
Niech śmiało przybywają i młode, i stare,
A on, szewskim zwyczajem, zdejmie każdą miarę!
Muchy, słysząc o takiej poprawie pająka,
Przyleciały i jęły pchać się do ogonka.
Podstawiają więc nóżki i wesoło brzęczą,
A pająk je okręca swą nitką pajęczą,
Niby mierzy dokładnie, gdzie stopa, gdzie pięta,
A tymczasem wciąż mocniej głupie muchy pęta.
Muchy patrzą i widzą, że wpadły w pułapkę,
Pająk zaś, który dawno miał już na nie chrapkę,
Pogłaskał się po brzuchu i zjadł obiad suty.
Odtąd mówi się u nas: "Uszyć komuś buty."
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu