Dodany: 04.05.2011 22:40|Autor: dot59
Niemagiczna magia Westeros
To musiało się kiedyś stać.
Od kiedy na kolejne urodziny, imieniny i gwiazdki zaczęłam obdarowywać siostrzeńca kolejnymi tomami „Pieśni lodu i ognia”, wiedziałam, że prędzej czy później uśmiechnę się do niego o pożyczkę. Ponieważ lektur mi nie brakuje, nastawiona byłam raczej na „później” niż „prędzej”, tym bardziej, że do książkowych hitów wszechczasów – a takim jest cykl powieściowy Martina, wystarczy poczytać dyskusje na forach i sprawdzić oceny w Biblionetce, by nie mieć żadnych wątpliwości – podchodzę zawsze dość ostrożnie. I pewnie spokojnie czekałabym, aż pojawią się kolejne trzy zapowiedziane tomy, gdyby nie emitowany w TV serial – ekranizacja „Gry o tron”.
Zobaczyć by się zobaczyło, ale ponieważ podczas czytania beletrystyki, nie tylko fantasy, lecz każdego gatunku, moja wyobraźnia serwuje mi na żywo pełnoekranowy obraz stereo i w kolorze, staram się przestrzegać zasady, aby najpierw obejrzeć swój własny „film”, a potem dopiero skonfrontować go z cudzą wizją. Bo, co tu ukrywać – jeśli własnej nie zdążyłam wytworzyć, a ta druga jest kiepska, wyraźnie psuje mi później przyjemność lektury, ukazując natrętnie twarze aktorów pasujących do danej roli jak pięść do nosa albo „tylko” kiepsko grających. Gdybym tak zaczęła znajomość z Goodkindem od obejrzenia serialu „Miecz Prawdy”, chybaby się ona skończyła przed otwarciem okładki pierwszego tomu. Tak więc w przypadku Martina poszłam w zaparte: MUSZĘ przeczytać „Grę o tron”, nim zacznę oglądać film. Z przyczyn technicznych nie udało mi się to przed rozpoczęciem emisji serialu, więc 3 kolejne odcinki zostały nagrane, to samo czeka następne, a potem będzie długometrażowy seans przed telewizorem.
A najpierw – wybaczcie, kochani Biblionetkowicze, których książki zalegają u mnie od paru miesięcy! – odłożyłam na bok wszelkie inne lektury i przypięłam się do pierwszego tomu sagi, mając do dyspozycji dwa wolne dni świąteczne plus jedno popołudnie między nimi. Pogoda była wypisz wymaluj jak w Winterfell – zimno, pochmurno, mglisto, a nawet i śnieg popadał – więc warunki do czytania wspaniałe.
Pierwsze dwie strony trochę mnie zezłościły, bo pojawił się na nich ponadpięćdziesięcioletni starzec, który w dodatku wygłosił kwestię: „Zeszłej i poprzedniej zimy, kiedy byłem jeszcze prawie chłopcem...” [8]. Kwestię wieku puściłam jednak płazem, uprzytomniwszy sobie, że rzecz dzieje się w realiach przypominających europejskie średniowiecze, kiedy to niczym niezwykłym nie było wydanie za mąż dwunastoletniej dziewczynki ani udział czternastoletniego chłopca w bitwie; średnia długość życia oscylowała wokół 35-40 lat, ale jeśli kogoś nie zmogły zarazy i oręż wrogów, przed pięćdziesiątką spokojnie mógł się cieszyć prawnukami - no to jakże miano nie uważać go za starca? A po zajrzeniu do wersji oryginalnej okazało się, że „prawie chłopcem” był niekoniecznie poprzedniej zimy, tylko „pewnej wcześniej”.
A potem... a potem nie było telewizora ani radia, ani gazet, tylko mroczna rzeczywistość kontynentu Westeros, gdzie prawie nigdy nie ustają zmagania o władzę. Z pokonanej przed kilkunastu laty dynastii Targaryenów, znanych z okrucieństwa i kontrowersyjnych obyczajów prokreacyjnych (by smocza krew, którą według legendy mają w sobie, nie mieszała się z obcą, bracia poślubiają siostry), pozostało dwoje niedobitków – Viserys i Dany (Daenerys), przebywających na wygnaniu za morzem i wciąż marzących o odzyskaniu smoczego tronu. Siedmioma połączonymi królestwami włada obecnie Robert Baratheon, rycerz wielkiej odwagi, lecz nieco za bardzo gustujący w napojach wyskokowych i zdecydowanie za bardzo łatwowierny... do tego stopnia, że nie zdaje sobie sprawy, iż faktyczną władzę w państwie sprawuje kto inny – jego piękna i wyrachowana małżonka Cersei z rodu Lannisterów, wraz ze swoim bratem Jaime. Gdy umiera królewski namiestnik Jon Arryn, Robert decyduje się powierzyć ten urząd swojemu przyjacielowi Eddardowi (Nedowi) Starkowi, z którego siostrą Lyanną – zmarłą podczas poprzedniej wojny - był ongiś zaręczony. Tuż przed przybyciem królewskiego orszaku do Winterfell Starkowie znajdują podczas polowania martwą samicę wilkora (zwierzęcia podobnego do wilka, lecz znacznie większego i mądrzejszego) i sześć szczeniąt - tyle, ile dzieci jest w rodzie, wliczając nieślubnego potomka Neda, Jona Snowa. Od tej chwili każdemu z młodych Starków będzie towarzyszyło to niezwykłe zwierzę, uznane za znak pomyślnej wróżby. Ale nie dla każdego z nich, a prawdę powiedziawszy dla żadnego los nie okaże się zbytnio łaskawy...
Wydarzenia, rozwijające się od tego momentu niemal z szybkością błyskawicy, relacjonowane są na przemian z punktu widzenia prawie wszystkich (z wyjątkiem najstarszego Robba i najmłodszego Rickona) członków rodziny Starków, Tyriona Lannistera (drugiego brata królowej, którego kapryśny los obdarzył zdeformowanym ciałem, nie skąpiąc mu w zamian inteligencji i złośliwości) i Dany Targaryen. Ogarnięcie całego planu akcji, połapanie się w skomplikowanych relacjach krewniaczych i hierarchicznych wymaga maksymalnej koncentracji uwagi, a nawet i przy tym dobrze jest mieć pod ręką jakąś ściągawkę typu „who is who” (zupełnie wystarczająca jest dostępna w Wikipedii) i od czasu do czasu zerkać na mapkę zamieszczoną na końcu książki. Najważniejsze postacie jednak bardzo szybko przestają się mylić z innymi, bo praktycznie wszyscy ważni bohaterowie – a także wielu tych z dalszego planu – nakreśleni są mocno i wyraziście, choć oczywiście trzeba sobie zdawać sprawę, że autor tworzący tyle postaci nie uniknie paru stereotypów: musi być jakaś niewiasta piękna i przebiegła i inna równie piękna, a niezbyt mądra, muszą być rycerze bez skazy i cyniczni karierowicze... Ale wszystkie te osoby są żywe, z krwi i kości, od początku budzą sympatię, albo odwrotnie, antypatię czytelnika. Ale uwaga: tu nie jest tak, że wśród „dobrych” są sami dobrzy, a wśród „złych” sami źli, i nikt nie zostaje automatycznie nagrodzony za to, że stanął po „dobrej” stronie. A swoją drogą, która z nich jest tą „dobrą”, jeśli jest ich więcej niż dwie? Starkowie i ich sojusznicy też popełniają błędy, a ludzką krew ma na sumieniu prawie każdy. Targaryenowie zapisali się w historii Westeros okrucieństwem, ale czy aby Lannisterowie ich nie przebijają ilością i jakością posunięć utwierdzających władzę?...
Mroczny i smutny jest ten świat – pełen chorób i innych dopustów bożych, niesprawiedliwości, nikczemności, okrutnych obyczajów. Ale znowu, jeśli zajrzymy do historii któregokolwiek z państw europejskich z czasów przedchrześcijańskich czy z początków chrześcijaństwa – czy zobaczymy co innego, niż związki zawierane nie z miłości, lecz dla celów politycznych, nieustanne wojny, podstępy i zdrady, gwałty i zamachy? Czy gra o żelazny tron wiele się różni od Wojny Dwóch Róż, a hordy dothrackie od mongolskich, pustoszących wschodnią Europę w XIII wieku? Fantasy to też zwierciadło ludzkości, tylko przebranej w cudzą skórę...
A tu akurat nawet i skóra podobna, bo próżno szukać na szlakach Westeros i Essos zaostrzonych elfich uszu, krasnoludzkich bród czy goblinich pazurów. Nieliczne rasy nie-ludzkie (choć także humanoidalne: olbrzymowie, Dzieci Lasu i Inni – najbardziej przerażający, trochę przypominający tolkienowskie Upiory Pierścienia) rezydują za Murem, który odgradza cywilizowaną część kontynentu od zdziczałych, ponurych ziem i rzadko są widywane przez ludność. Nie ma czarodziejów – są tylko maesterowie, uczeni wszechnauk (obejmujących, podobnie jak i w naszym średniowieczu, głównie elementy historii, geografii, przyrody i medycyny), i plemienni szamani tacy jak Mirri Maz Duur; ci ostatni władają magią, ale nie jest to magia „oswojona”, wykorzystywana do codziennego użytku, tylko straszliwa, o nieprzewidywalnych skutkach. Nadprzyrodzoną moc – odmiennego rodzaju, lecz tak samo przerażającą - mają także Inni. No i są jeszcze smoki. Smoki, które przetrwały, jak się okaże, nie tylko we krwi ostatnich Targaryenów…
Już po pierwszych rozdziałach wiedziałam, że będzie mi się czytało dobrze i szybko. W połowie – że najchętniej nie przestawałabym czytać, zanim nie dotrę do końca, choć co jakiś czas robiło mi się mokro w oczach. Takich lektur jest dużo. Ale takich, po których zakończeniu natychmiast chce się przejść do następnego tomu, by poznać dalsze losy swoich ulubionych bohaterów, a jeśli się tego nie zrobi, i tak cały czas tkwi się myślami w świecie, który się opuściło – znacznie, znacznie mniej. Do tego trzeba magii – nawet niekoniecznie takiej od zaczarowanych mieczy i różdżek – tylko takiej, która tkwi w słowach.
Gdyby ktoś mnie szukał, prawdopodobnie będę w Westeros…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.