Dodany: 04.05.2008 14:00|Autor: WBrzoskwinia

Jeden duży Murzyn a dziesięciu małych Murzynków


W literaturze kryminalnej od dawna funkcjonuje schemat fabularny, polegający na osadzeniu rozgrywki przestępca - detektyw w izolowanym miejscu, w zamkniętej grupie bohaterów. Mistrzynią tego schematu jest Agatha Christie, a nieustępującym jej polskim mistrzem - Joe Alex (niech nikt nie mówi, że „byli”: autorzy znakomitej literatury są nieśmiertelni, jak Szekspir czy Dostojewski; a literatura jest wieczna, tak jak diamenty; a i „Hamlet”, i „Zbrodnia i kara” mają niemało z kryminału, acz to literatura całkiem innego formatu). Miejsce akcji bywa odcięte od świata obiektywnie, jak bezludna wyspa („Dziesięciu małych Murzynków”, „Zmącony spokój pani Labiryntu”), albo odcięcie wynika z okoliczności, jak w sanatorium w obcym kraju (jedna z „Dwunastu prac Herkulesa”) lub willi na ustroniu („Gdzie przykazań brak dziesięciu”). Nieczęsty chwyt w ramach konwencji to osadzenie akcji w miejscu, które znajduje się w ruchu, jak np. w „Morderstwie w Orient Ekspresie” (co prawda ekspres głównie stoi; w jadącym pociągu „Starsza pani znika”, ale to Hitchcock), a Alexowe „Piekło jest we mnie” rozgrywa się w samolocie.

Zgodnie z regułą Hitchcocka „Lewiatan”, trzecia książka „cyklu fandorinowskiego” Borysa Akunina, rozpoczyna się od dziesięciu śmiertelnych ofiar kradzieży kilkukilogramowego złotego posążka Śiwy, dokonanej w Paryżu. To zupełnie nie jak w klasycznym „kryminale w zamknięciu”, w którym trup musi paść pośród zgromadzonych osób, i to z reguły jeden, bo jeśli dziesięć, to zabrakłoby bohaterów... Potem trup pada również i w owym „zamkniętym kręgu”, ale – co niemożliwe w schemacie – jest to trup osoby z zewnątrz, tu akurat niewolnika-uciekiniera, wielkiego Murzyna z plemienia Idanga... Klasyczny „trup z kręgu” padnie później, więc napięcie rzeczywiście rośnie, rośnie, aż zagrożeni staną się wszyscy, co w izolowanym zamku, na wyspie lub w sanatorium nie byłoby możliwe, ale zdarzało się już w powieściowych, a zwłaszcza filmowych pociągach i samolotach. Rzecz bowiem dzieje się na statku „Lewiatan”, najnowszej w świecie powieściowym 1878 roku jednostce pasażerskiej zmierzającej z Europy do Indii. Bohater cyklu powieściowego, Erast Pietrowicz Fandorin, po wojnie rosyjsko-tureckiej i zawarciu pokoju w San Stefano („Gambit turecki”, poprzedni tom cyklu) przeniesiony na własną prośbę do służby dyplomatycznej i zmierzający do Japonii, wsiada na „Lewiatana” w Port Saidzie po przybyciu wprost z Konstantynopola. A gdzie związek ze zbrodnią w Paryżu? To następny chwyt rzadki w konwencji: Fandorin nie jest tu detektywem, lecz podejrzanym (m.in. był w Paryżu w chwili popełnienia zbrodni). Śledztwo prowadzi zaś komisarz Gauche, najlepszy detektyw paryskiej policji (nie, nie: oprócz wieku w niczym nie przypomina Maigreta). Ślad z miejsca zbrodni wiedzie bowiem na pokład „Lewiatana”, więc tutaj, w izolowanej przestrzeni statku, komisarz Gauche zbiera wszystkich podejrzanych w ów klasyczny krąg, w którym „morderca jest wśród nas”. Mały krąg podejrzanych w większym kręgu pasażerów i załogi, czyli izolacja w izolacji albo izolacja do potęgi 2, to też znamiennie akuninowski chwyt z dziedziny zabawy z konwencją (ten zupełnie niespodziany Murzyn pochodzi właśnie z zewnętrznego kręgu). Fandorin łatwo oddala od siebie podejrzenia i przechodzi do roli drugiego detektywa w planie powieściowym, gdy zwykle mamy do czynienia z jednym detektywem. Ale: wspomniany Alex tyle razy tworzył parę z komisarzem Parkerem... Nora i Nick Charlesowie byli sławną małżeńską parą detektywów Hammetta (prawda, że w powieści para ta wystąpiła raz, lecz po jej sukcesie Hollywood wdrożył produkcję seryjną filmów z tą dwójką; grała w nich niezapomniana Myrna Loy... ale nie odbiegajmy od tematu)... niedawno pojawiły się różne warianty par filmowych, np. we „Francuskim łączniku”, „Tango i Cash”, „Szklanej pułapce III. Z zemsty”, a jeśli nie sięgać daleko, to i w „Psach”... To jednak zawsze detektywi współpracujący ze sobą (no, w „Psach” to taka dziwna współpraca, ale nie rozdrabniajmy się). Tu Gauche zupełnie nie bierze pod uwagę Fandorina jako partnera i traktuje go z góry, choć oczywiście rozmawiają o sprawie. Ale to nie koniec: mamy do czynienia poniekąd z kręgiem detektywów... Akunin użył różnych form narracji, przypisując je do poszczególnych bohaterów, i nie tylko bohaterów (narracja na ogół trzecioosobowa, a także pierwszoosobowa w formie pamiętnikarskiej, pierwszoosobowa w formie listów; cytowane artykuły prasowe). Bohaterowie zatem wiodą czytelnika poprzez wydarzenia, ale i sami starają się wykryć przestępcę. I na tym tle jeszcze jeden przykład rewidowania schematu literackiego, w tym przypadku wiążący się z wykryciem zbrodniarza. Według schematu przestępcę wykrywa detektyw na końcu powieści. Tu czytelnik nawet niewprawny w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, lecz po prostu uważny, znajduje odpowiedź na pytanie „kto zabił?” w dzienniku jednego z bohaterów, na stronie 156. Zabawa Akunina z czytelnikiem jest nieco przewrotna: na tej właśnie stronie ów bohater stwierdza, że w kręgu podejrzanych nie ma mordercy – żeby zrozumieć wskazówkę, trzeba przeczytać książkę. Akunin doskonale wie, że tu właśnie czytelnik odkryje prawdę, wobec czego cała ekipa z Gauchem i Fandorinem chwyta przestępcę zaraz na następnych stronach, w kulminacyjnym momencie akcji. Wiemy, że on wie, że my wiemy, kto zabił, ponieważ tylko w tym celu narusza tu porządek czasowy zdarzeń: dopiero za chwilę cofnie się do wydarzeń poprzedzających schwytanie sprawcy. W kryminale tak się nie robi, nie powinniśmy dostać tak jasnej wskazówki, pozwalającej nam tak łatwo wyprzedzić detektywa... Tylko dlaczego to wszystko dzieje się aż na 50-40 stron przed końcem książki? Ano dlatego, że po raz n-ty autor zwodzi nas zwrotem akcji, bo naprawdę „Lewiatan” zakończy się właśnie klasycznie: wykryciem przestępcy przez detektywa na końcu...

Skoro już wdaliśmy się po akuninowsku w takie puszczanie perskiego oka do czytelnika recenzji, to może warto jego metodą zrewidować konwencję recenzji? A recenzja m.in. ma nakłonić do przeczytania wartościowej książki – albo odwrotnie: ma skrytykować złą... „Lewiatan” uchodzi za najsłabszą książkę „cyklu fandorinowskiego”. Uznaje się na przykład, że owa wielotorowa, przeplatana narracja utrudnia odbiór. Bohaterowie wytwarzają szum informacyjny, w który wmieszane są informacje istotne dla śledztwa. Lecz przecież zawsze w porządnej powieści kryminalnej takie wiadomości są zakamuflowane w treści, a tu wielotorowa narracja pozwala odejść od schematu przesłuchiwania bohaterów przez detektywa. Jednak w trakcie owych przesłuchań detektyw (i czytelnik) uzyskiwał owe wskazówki, które go (i czytelnika) prowadziły do przestępcy, a tu nie dowiadujemy się, dlaczego Fandorin zrobił dziwną minę, słysząc o okolicznościach śmierci Murzyna... Powie to dopiero na końcu – a gdybyśmy dowiedzieli się o tym od razu (czyli w obowiązującym trybie powieści tego typu), mielibyśmy zbrodniarza może nie jak na talerzu, ale ciepło, ciepło... Warto jednak pamiętać, że: powieści „fandorinowskiej” nie czyta się wyłącznie dla wątku kryminalnego (choć można i w ten sposób) – to raz; że jest ona swoistą syntezą powieści kryminalnej i powieści historycznej – to dwa; że zatem można (choć nie trzeba, są to sprawy uboczne) śledzić także to, czego darmo szukać w klasycznym kryminale – to trzy. Przykładowo: Akunin to pisarz rosyjski, więc nieobojętna jest sprawa postrzegania Fandorina jako Rosjanina przez bohaterów (warto skonfrontować z naszym postrzeganiem Rosjan). Arcyciekawy motyw towarzyszący to postrzeganie świata, Europejczyków i Fandorina-Rosjanina przez japońskiego bohatera, pana Aono (Fandorin właśnie płynie do Japonii, a Czchartszwili jest z wykształcenia japonistą). Nie sposób nie zwrócić uwagi na to, co nie tylko dla historyków należy do klucza do epoki po drugiej rewolucji przemysłowej, więc pośrednio i naszej. W „zwykłym” kryminale, w filmie katastroficznym itp. bohaterowie płynęliby „zwykłym”, choćby i jakimś „superstatkiem”, w tym sensie, że byłby on miejscem akcji, i tyle. Tu fikcyjny „Lewiatan” ma wiele z „Titanica”: ogromny, luksusowy, niezatapialny – symbol potęgi techniki jako dzieła umysłu i ręki ludzkiej; prawie mit. 16 000 ton wyporności (5 razy więcej niż największe jednostki właśnie mijającej epoki żagla i drewnianych kadłubów), napęd parowo-żaglowy (zgodnie z realiami epoki), podwójne dno (wyjątkowe w epoce). To fikcja literacka, ale w pełni prawdopodobna i zgrabnie osadzona w realiach, czemu służą odwołania do kontekstu: do „Great Eastern”, rzeczywiście istniejącego, stalowego, największego statku tamtego czasu, do Kanału Sueskiego Lessepsa itp. Akurat tu, jak zwykle w grze z czytelnikiem w książkach „cyklu fandorinowskiego”, autor celowo zamieszcza anachronizm, błąd przeznaczony do wychwycenia przez odbiorców lepiej znających historyczne realia. „Lewiatan” ma napęd na śrubę i koła łopatkowe – nic takiego nie zaistniało, śruba była konkurentem, nie współpracownikiem koła łopatkowego. Ale jeśli włączanie światła elektrycznego w kabinie statku uznać za drugi celowy anachronizm - to czy Akunin popełniałby drugi i czy powtarzałby go w różnych książkach? Bo w „Azazelu” już wystąpiło włączanie światła w małym pomieszczeniu w piwnicy. „Azazel” to rok 1876, „Lewiatan” to kwiecień 1878. Światło elektryczne w tym czasie można włączyć na ulicy, w latarni morskiej, w hali dworcowej bądź przemysłowej – nigdy w małym pomieszczeniu. Nie istniały bowiem żarówki, lecz lampy łukowe, nadające się wyłącznie do oświetlania dużych przestrzeni: o potężnej sile światła, wytwarzające bardzo wysoką temperaturę. Pierwszą żarówkę użytkową w znanej nam dziś postaci skonstruował Joseph Swan właśnie w 1878 r., ale nie od razu weszła ona do produkcji (jeśli ktoś przeczytał w podręczniku lub encyklopedii, że żarówkę próżniową z włóknem węglowym jako pierwszy wynalazł Edison w 1879 r., niechaj pamięta, że dużo, ale nie wszystko na świecie pierwsi wymyślili Amerykanie). To oczywiście niuans, ważny tylko ze względu na specyfikę pisarstwa Akunina, a nieistotny dla wartości tej literatury. Rzeczywista słabość „Lewiatana” jako powieści tkwi zupełnie gdzie indziej. Rysunek psychologiczny postaci Gauche’a jest niewiarygodny. Najlepszy detektyw stołecznej policji francuskiej nie mógłby popełniać błędów w śledztwie aż na taką skalę. Np. Gauche wie, że morderca sprawnie posługuje się strzykawką, ale niekonsekwentnie stosuje tę wiedzę w śledztwie. Prawda, gdyby Gauche był świetnym detektywem, to Fandorin miałby niewiele do roboty w tej książce, a przecież to on jest głównym bohaterem cyklu – jednak nie należało opozycji tych postaci skonstruować w aż tak naciągany sposób. I to by jednak uszło, gdyby nie absolutnie niemożliwe psychologicznie rozwiązanie wątku Gauche’a. Najpewniej autor chciał pokazać, jak wizja wielkiego bogactwa potrafi zdemoralizować najuczciwszą osobę. Można porównywać, jak wiarygodnie i interesująco zrealizowano ten sam motyw w „Skarbie Sierra Madre” z Bogartem w roli głównej, a jak sztucznie w „Lewiatanie” (a skoro już porównywać, to również i analogię: w obu przypadkach bynajmniej nie chodzi o bogactwo w formie góry banknotów czy papierowej książeczki). Czy zatem „Lewiatana” i „Dziesięciu małych Murzynków” można postawić obok siebie na jednym poziomie? Nie. Ale czy trzeba? Chociaż w tej samej konwencji, to przy tak znacznych różnicach Murzynkowie Christie mogą sobie spokojnie zostać na szczycie, a Murzyn Akunina razem z Fandorinem i z nami może sobie spokojnie płynąć do Kalkuty – tym bardziej, że po „Lewiatanie” Akunin szczęśliwie uniknie aż tak wyraźnych zgrzytów.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11674
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 23
Użytkownik: gandalf 26.01.2009 22:49 napisał(a):
Odpowiedź na: W literaturze kryminalnej... | WBrzoskwinia
Zwróć jednak uwagę na to, że Gauche jest jedynie uważany za "najlepszego detektywa stołecznej policji francuskiej". Wydaje się, że swoją reputację zawdzięcza on głównie temu, że każdą zagadkę rozwiązuje dopasowując do niej pierwsze lepsze możliwe wyjaśnienie i uparcie się go trzymając tworzy w miarę prawdopodobny, co nie znaczy, że prawdziwy przebieg zdarzeń. A ponieważ policji zależy na jak najszybszym wyjaśnieniu sprawy, nikt nie czepia się pewnych nielogiczności owego rozwiązania. W ogóle Gauche wydał mi się dość antypatyczną postacią i wcale nie zdziwiła mnie jego rzekoma "deprawacja" pod koniec książki.

Ale Twoja recenzja (mimo naszych różnic co do postrzegania tej postaci) bardzo mi się spodobała. Podziwiam przede wszystkim wiedzę na temat kryminałów... i dziewiętnastowiecznych żarówek :))
Użytkownik: WBrzoskwinia 05.02.2009 15:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Zwróć jednak uwagę na to,... | gandalf
Ja rozumowałem mniej więcej tak: jest najlepszy, skoro jego właśnie przydzielono do tej tak trudnej sprawy; gdyby opinia jego szefów nie miała pokrycia w faktach (tzn. gdyby miał tylko prasową sławę, a nie był dość efektywny w pracy), jego szefowie daliby sprawę komuś innemu. Właśnie z tej racji książka nieco rozłazi się w szwach, właśnie przez owo "pierwsze lepsze dopasowywanie", m.in. z niedocenieniem sprawy strzykawki. Gauche jest z Francji, która w tym czasie jest na powrót republiką; w takim systemie prawnym schwytanie przestępcy to mucha: on musi trafić za kratki na podstawie materiału dowodowego - więc to właśnie, a nie sama ilość aresztowań decyduje o opinii nt. Gauche'a (co nie znaczy, że musi być bezbłędny). Kolejna sprawa: że antypatyczny, prawda (mnie najbardziej nie spodobało się jego podejście do Hugo, ale jest ono tak francuskie, że to perełka), ale nie ma przepisu, że dobry detektyw musi być sympatyczny. Jest natomiast regułą psychologiczną, że skoro po wieloletniej pracy w policji ma tę znakomitą opinię, to znaczy, że nie skompromitował się również wymiarze etyki zawodowej - bo wyszłoby to wcześniej, a nie nagle i niespodziewanie jak diabeł z pudełka teraz, pod koniec kariery. To jest niespójność w konstrukcji postaci, której uzasadnienie jest w książce za wątłe, mało przekonywujące. Pozostaje zatem to właśnie uzasadnienie, o jakim piszesz: skoro jest antypatyczny, toteż się zdeprawował - a to jest związek sztuczny, naciągany, niewiarygodny psychologicznie w konstrukcji postaci (przy czym trzeba dodać, że znam kryminały, które nie to, że się nieco rozłażą, jak tutaj, lecz które pod tym i innymi względami wręcz stoją na kaczych łapach, o czym w ogóle mówić lub pisać nie warto).

Co zaś się tyczy reszty: w miarę dobrze znam tylko najstarszą i najbardziej klasyczną literaturę kryminalną, więc Twój podziw jest niezasłużony. Z co nowszych opracowań, a nawet encyklopedii (tylko nie PWN-owskich) wiadomo, jak to z tą żarówką było, więc i w tym nic wyjątkowego. Chociaż rzeczywiście to akurat są te klocki, w których siedzę dużo głębiej, niż w kryminałach. Z tego też powodu seria fandorinowska jest dla mnie szczególnie zajmująca (czemu zresztą wyraz w recenzjach dałem, a dałem dlatego, że w gruncie rzeczy my, w sensie: ogół czytelników, więcej zapamiętujemy o historii z powieści historycznych niż z podręczników, zwłaszcza gdy czasy szkolne już za nami).
Użytkownik: hburdon 07.06.2011 19:15 napisał(a):
Odpowiedź na: W literaturze kryminalnej... | WBrzoskwinia
Zgadzam się z tobą, że postępowanie Gauche'a pod koniec książki jest słabo uzasadnione, nawet mimo wprowadzającej je opowieści o ogrodniku, który sprzedał swoją reputację. Natomiast nie dziwiła mnie jego niekompetencja, uznałam, że jest to po prostu policjant-idiota w konwencji Conan Doyle'a... W końcu druga połowa XIX w. to jeszcze czasy, w których częściej torturowało się podejrzanych, niż zdejmowało odciski ich palców.

To pierwsza książka fandorinowskiego cyklu, którą przeczytałam, cieszę się, że najsłabsza - z tym większą przyjemnością sięgnę po kolejne.
Użytkownik: Scorpionica 13.06.2012 13:36 napisał(a):
Odpowiedź na: W literaturze kryminalnej... | WBrzoskwinia
Czy ja wiem, czy słabsza? Na pewno inna:)Zupełnie inaczej mi się ją czytało niż poprzednie. Ale Akunin jest przecież znany z zabawy konwencją, więc nie oczekiwałam po "Lewiatanie" jakichkolwiek podobieństw do "Azazela" czy "Gambitu tureckiego". Mnie się podobało. Ale widzę, ze odczucia mamy podobne, tylko, że mnie się skojarzyło z "Morderstwem w Orient Expresie".
Użytkownik: mchpro 13.06.2012 14:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ja wiem, czy słabsza?... | Scorpionica
W założeniu autora każdy tom cyklu o Fandorinie miał być odpowiednikiem dzieła innego klasyka literatury kryminalnej. W przypadku "Lewiatana" chodziło o "Śmierć na Nilu" Agathy Christie.
Użytkownik: Scorpionica 13.06.2012 18:02 napisał(a):
Odpowiedź na: W założeniu autora każdy ... | mchpro
Bardzo ciekawa informacja. Nie wiedziałam o tym, tym bardziej jestem wdzięczna. Można znaleźć gdzieś informacje na temat pozostałych książek i ich pierwotnych wzorów? Chętnie zobaczę na czym wzorował się autor i być może przeczytam oryginały:)
Użytkownik: Florice 13.06.2012 19:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo ciekawa informacja... | Scorpionica
Tutaj była dyskusja o tym ,do jakich pisarzy nawiązuje Akunin: 15. części - 15 gatunków - jakich? , a na końcu jest podany link do angielskiej Wikipedii z konkretnymi książkami do których nawiązał :)
Użytkownik: hburdon 13.06.2012 20:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Tutaj była dyskusja o tym... | Florice
Nie widzę konkretnych książek, tylko gatunki...
Użytkownik: Florice 13.06.2012 20:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie widzę konkretnych ksi... | hburdon
Rzeczywiście, wybaczcie, mój błąd. Ale widziałam gdzieś listę z konkretnymi autorami, tego jestem pewna. Poszperam i jak przypomnę sobie gdzie to było, wstawię.
Użytkownik: Scorpionica 14.06.2012 08:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście, wybaczcie, ... | Florice
Dzięki wielkie. Ja właśnie szperałam na Wikipedii i kilku stronach i o nawiązaniu do poszczególnych gatunków widziałam, tylko te konkretne książki chciałabym jeszcze zobaczyć:)
Użytkownik: WBrzoskwinia 14.06.2012 10:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście, wybaczcie, ... | Florice
Podaj, podaj, proszę, to cenna rzecz! A może poda ktoś (nie pokazując palcem, tylko całą ręką), kto wie bez szukania, więc oszczędzi Ci pracy? Tylko, błagam, nie w angielskich, japońskich czy inszych pediach lub mediach; przecież w Polsce porozumiewamy się po polsku, więc trzeba się szanować, to raz, a dwa: przecież nie wszyscy, którzy tu zaglądają, znają angielski, rosyjski, japoński...
Użytkownik: WBrzoskwinia 14.06.2012 09:56 napisał(a):
Odpowiedź na: W założeniu autora każdy ... | mchpro
Aleś jest Słoń Trąbalski - cztery lata czekałeś, żeby podać tak istotną informację?! Mnie to do głowy nie przyszło, że aż tak "fandoriny" idą w konkret, więc spokojnie mogłeś dopisać jednozdaniową glosę jw.; oczywiście z listą (czy planujesz podać ją za następne cztery lata?). Przy całej szczerej wdzięczności za taką wiadomość, mimo to odruchowo szuka się młotka, żeby huknąć za takie trzymanie światła pod koszem...
Użytkownik: mchpro 14.06.2012 10:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Aleś jest Słoń Trąbalski ... | WBrzoskwinia
Młotek? Mam nadzieję, że żartujesz.
Nikt - w tym, mam nadzieję, także ja - nie ma obowiązku śledzić wszystkich dyskusji w BNETce. Nie jest obowiązkowy również udział w dyskusjach. Moja wypowiedź pojawiła się wczoraj, gdyż wczoraj niniejszy wątek wpadł mi w oko.
Jeśli trafię na całą listę i będę wówczas pamiętał o istnieniu tego wątku - nie omieszkam jej tutaj zamieścić.
P.S. Pamiętam też, że "Kochanek śmierci" to odpowiednik "Olivera Twista" Dickensa. Ale od czego zdolności detektywistyczne czytelników? Może byłoby ciekawie przeprowadzić odpowiednie śledztwo samodzielnie i osobiście, na podstawie analizy zgromadzonych dowodów, dotrzeć do prawdy?
Użytkownik: WBrzoskwinia 14.06.2012 11:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Młotek? Mam nadzieję, że ... | mchpro
Pewnie, że masz rację. To ze mnie trąba: nie znam się na tyle na internecie, więc całkiem bezmyślnie przyjąłem, że recenzję "lewiatanową" znasz od chwili opublikowania, tj. rozmowę internetową potraktowałem jak bezpośrednią (dzięki za walnięcie młotkiem; człek uczy się całe życie).
Nie dogadamy się zaś w sprawie drugiej, jak się obawiam (a może jednak?). Istotę rzeczy zwekslowałeś sobie w kwestię, powiem skrótowo, "techniczną". W istocie masz rację, że nie istnieje obowiązek udziału w dyskusjach; ale to drugorzędna kwestia techniczna. Istota sprawy zaś jest etyczna: skoro żaden człowiek nie jest samoistną wyspą, to ze względu na związek z innymi ma prawo i powinność dzielenia się z nimi tym, co w nim najlepsze bądź lepsze. Dzielić z innymi swoją wartość - to kompletnie niedzisiejsze, niemodne, niezrozumiałe i jako język, i jako idea ... to raz. A dwa: gdyby nie było tak, jak powtarzam (bo tego nie wymyśliłem), tj. gdyby to nie była prawda nadrzędna względem pragmatycznej prawdy, że nie ma obowiązku brać udziału w... itd. - to przecież ów XVII-wieczny tekst nie mógłby potem stwierdzać, że kiedy morze zabierze grudę ziemi, to tak samo, jakby zabrało przylądek - czyli: my ludzie tracimy kogoś jako wartość, którą on jest dla nas. A cóż komukolwiek z czyjejś wartości, skoro ów się nią nie dzieli, lecz pod korzec chowa... Innymi słowy: gdybyś się nie stosował do tego, w ogóle nie odzywałbyś się w Biblionetce ani nigdzie. Skoro się odzywasz, to się stosujesz. A skoro tak, to kwestia o nieobowiązkowości udziału w dyskusji nie miała tu nic do roboty, jako podrzędna - a jednak postawiłeś ją na czele...

Związek tego, co wyżej, z serią fandorinowską zostawmy na ewentualny inny raz, a teraz z całkiem innej beczki. Skoro wiesz o autorskim zamierzeniu nawiązań do konkretnych dzieł, nie tylko schematów gatunku, i skoro znasz w tym przypadku ów konkret - czemuż nie podasz, choć w paru zdaniach, jak i gdzie "Lewiatan" zazębia się ze "Śmiercią na Nilu"? To nie tylko byłoby ciekawe, to by też wszystkim pomogło w głębszym czytaniu dzieł Akunina, jako wzór, przykład odczytania tego dzieła pod tym kątem. Tak, to prawda, że nie masz takiego obowiązku, bo nikt nie ma... Tylko że o takich sprawach nie obowiązek-brak obowiązku przesądza, lecz wola. Oby dobra i nieprzymuszona...
Użytkownik: mchpro 15.06.2012 09:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie, że masz rację. To... | WBrzoskwinia
Dobrej woli mi nie brakuje, trochę gorzej z wolnym czasem. Ale spróbuję.

Cykl o Eraście Fandorinie wg autora ma ukazywać każdy z gatunków powieści detektywistycznej (wspominał o tym w wywiadach). Akunin znalazł ich 16, dlatego cykl ten ma obejmować 16 książek. W tej chwili wydanych zostało 14 (z czego 12 zostało przetłumaczonych na język polski). I tak:

"Azazel" - конспирологический детектив czyli kryminał konspiracyjny (spiskowy),
"Gambit turecki" - шпионский детектив, czyli kryminał szpiegowski,
"Lewiatan" - герметичный детектив, czyli kryminał hermetyczny,
"Śmierć Achillesa" - детектив о наемном убийце, czyli kryminał o najemnym mordercy,
"Walet pikowy" - повесть о мошенниках, czyli powieść o oszustach,
"Dekorator" - повесть о маньяке, czyli powieść o maniakalnym zabójcy,
"Radca stanu" - политический детектив, czyli kryminał polityczny,
"Koronacja" - великосветский детектив, czyli kryminał z wyższych sfer,
"Kochanka Śmierci" - декаданский детектив, czyli kryminał dekadencki,
"Kochanek Śmierci" - диккенсовский детектив, czyli kryminał dickensowski.

Zapewne nie istnieje lista zawierająca tytuły książek o Fandorinie w powiązaniu z odpowiadającymi im konkretnymi klasycznymi powieściami kryminalnymi. Akunin takiej listy nie opublikuje - nic w tym dziwnego. Jednak analogie na pewno można znaleźć.

"Lewiatan" - "Śmierć na Nilu"
Typowe dla Agathy Christie cechy fabuły, czyli miejsce akcji odizolowane od świata zewnętrznego, ściśle ograniczona liczba postaci. No i akcja obu powieści w większości toczy się na pokładzie statku ;-)

"Kochanek Śmierci" - "Oliver Twist"
Uważni czytelnicy sami znajdą wiele analogii.

Zachęcam do samodzielnych poszukiwań.
Użytkownik: hburdon 15.06.2012 10:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobrej woli mi nie brakuj... | mchpro
Jednak "każdy tom cyklu o Fandorinie miał być odpowiednikiem dzieła innego klasyka literatury kryminalnej" to nie to samo, co "ma ukazywać każdy z gatunków powieści detektywistycznej". To drugie to rzeczywiście dość znany fakt, natomiast pierwsze wydaje mi się niesłusznym zawężeniem - chyba że sam autor rzeczywiście wyraził taką intencję.
Użytkownik: mchpro 15.06.2012 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Jednak "każdy tom cyklu o... | hburdon
Zapewne masz rację. Nie potrafię teraz znaleźć wypowiedzi Akunina na ten temat i być może dokonałem mimowolnej nadinterpretacji. Jednak jestem niemal pewien, że gdzieś czytałem listę nazwisk reprezentatywnych wg Akunina dla poszczególnych wyróżnianych przez niego gatunków.

Poza wszystkim jest dla mnie jasne, że ścisłe przypisywanie przez Akunina jego dzieł do już istniejących utworów innych autorów byłoby dla niego zbędnym samoograniczeniem swobody twórczej. Ale sądzę, że jednak coś jest na rzeczy i poszukiwanie analogii może być dla czytelnika niezłą zabawą literacką.
Użytkownik: mchpro 15.06.2012 15:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapewne masz rację. Nie p... | mchpro
P.S. Zbiór opowiadań "Nefrytowy różaniec" autor wprost dedykuje klasykom kryminału. Każde z opowiadań możemy przypisać innemu z wielkich. I tak:

"Jigumo" - Sanyutei Encho,
"Table-talk 1882 roku" - Edgar Allan Poe,
"Z życia wiórów" - Georges Simenon,
"Nefrytowy różaniec" - Robert van Gulik,
"Skarpeja Baskakowów" - Arthur Conan Doyle,
"Jedna dziesiąta procenta" - Patricia Highsmith,
"Herbatka w Bristolu" - Agatha Christie,
"Dolina marzeń" - Washington Irving,
"Przed końcem świata" - Umberto Eco,
"Uwięziona w wieży, czyli krótka, lecz piękna droga trzech mądrych" - Maurice Leblanc.

A dlaczego właśnie tak? Można o tym przeczytać tutaj:
http://wyborcza.pl/1,75475,7187782,Nefrytowy_rozan​iec__Akunin__Boris.html

Użytkownik: WBrzoskwinia 15.06.2012 18:00 napisał(a):
Odpowiedź na: P.S. Zbiór opowiadań "Nef... | mchpro
Obawiam się, że Hania ma rację. Odwołanie się do konwencji w ogóle, to nie to samo, co odwołanie do konwencji konkretnego autora; z kolei odwołanie do konkretnego dzieła danego autora to jeszcze co innego, w sensie: różne stopnie. Że do konwencji, jak najbardziej tak, wspominałem w recenzji, z przykładami autorów w niej tworzących. Aby nawiązać do konkretnego dzieła, trzeba przynajmniej kilku w miarę bezpośrednich, bliskich analogii. Po temu nie wystarczy, że rzecz się dzieje w zamkniętym kręgu i na statku, bo to dotyczy konwencji. To by musiały być głębsze i liczniejsze nawiązania sytuacyjne, np. podobieństwa miejsca akcji czy jej części, czy okoliczności (owszem, w tym statek, ale samo to, to za mało), a może podobieństwa zdarzeń, może bohaterów, w tym może detektywa czy jego cech, ale reprezentatywnych właśnie dla danego dzieła, a nie detektywa jako takiego (wspominałem, że ma to i owo z Holmesa, Poirota, Bonda); a może formalne chwyty, np. analogie stylu w jakichś miejscach, sugestie np. nazwą statku, czy czym, jakiś numer intertekstualny... To takie, tego rodzaju konkrety trzeba by wskazać jako wiążące "Lewiatana" ze "Śmiercią na Nilu" i z niczym innym, żeby to były dowody na tak postawiony związek z tą powieścią.
Przy okazji na boku: pojęcia nie mam, co to znaczy, że w cyklu "fandorinowskim" w kółko, niby całkiem na marginesie, niby nieistotne, bo całkiem w tle, przewija się nazwisko <<Moebius>>; czyżby chodziło o "cudowność" literatury jako innej rzeczywistości, jak cudowna, a niby zwyczajna jest wstęga Moebiusa jako powierzchnia jednostronna, w sensie: coś, czego nie ma, a przecież jest? Podejrzewam jednak i to, że ponieważ Czchartiszwili bywa przewrotny jako autor, może tu wpuszczać czytelnika w maliny dla hecy: "ty się domyślaj, co; a ja nic tym nie chciałem przekazać"... (wtedy jednak byłaby to słabość literacka, taki chwyt "po nic"; więc podejrzenie to mam bardzo słabe).
Użytkownik: hburdon 15.06.2012 19:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Obawiam się, że Hania ma ... | WBrzoskwinia
A czy ostatnia część cyklu wiąże się z pierwszą? ;) Bo jeszcze nie wszystkie czytałam.
Użytkownik: WBrzoskwinia 18.06.2012 09:48 napisał(a):
Odpowiedź na: A czy ostatnia część cykl... | hburdon
One się wszystkie wiążą ze sobą, dużo bardziej, niż w typowych seriach z detektywem jako bohaterem (wspominałem o tym w którejś z recenzji). Ostatnia jest specyficzna - ale to niespodzianka, więc tutaj ani słowa. Rzec można jako przykład, że sprawa "Azazela" bądź samo imię są wspominane w niektórych częściach, ubocznie; lecz bodaj w ostatnich nie (na zasadzie wzmianek, jak w drugiej, kiedy to car mówi ""Azazel", a jakże, pamiętam").
Użytkownik: mchpro 16.06.2012 12:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Obawiam się, że Hania ma ... | WBrzoskwinia
Niestety, nie dysponuję dostateczną ilością czasu, by przeprowadzić dogłębną analizę analogii między "Kochankiem Śmierci" a "Oliverem Twistem". Dla uważnego czytelnika będą one oczywiste. Można o tym poczytać (niestety, po rosyjsku) np. tutaj:
http://www.studfiles.ru/dir/cat6/subj325/file12654​/view124185/page2.html
W kwestii innych tytułów nie wypowiadam się.
Zgadzam się oczywiście, że moja teza o bezpośrednich analogiach z konkretnymi dziełami mogła być zbyt daleko idąca. Na tym muszę zakończyć swój udział w tej interesującej dyskusji literackiej.
Użytkownik: WBrzoskwinia 14.06.2012 17:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ja wiem, czy słabsza?... | Scorpionica
Słabsza. Rzecz ma dwie strony, o których mowa w recenzji. Wedle początku o tym, co usłyszałem swego czasu od swoich rozmówców: że przez "wielotok" różnych narracji całość jest zabałaganiona, źle się czyta. Jest to zarzut konstrukcyjny - ale w rzeczywistości widzimisiowy, wynikający np. z nieprzyzwyczajenia czy nieakceptowania takich chwytów narracyjnych. Rozumiesz, nie w tym rzecz, iż ktoś aż tak preferuje osobiście zwykły standard narracyjny, że ów w "Lewiatanie" mu stwarza barierę, męczy; tj. zarzut jest subiektywny, czytaj: nie jest słabsza dlatego, że komuś się tak wydaje, bo nie lubi takiej literatury. A o drugiej stronie mowa wedle końca: niekonsekwencje, niewiarygodności w postaci Gauche'a (i to w dwóch sferach: jego fachowości oraz uczciwości) i inne tam przytoczone, mniej istotne rzeczy, są to całkiem obiektywne już zarzuty, głównie konstrukcyjne - w tym ów dotyczący Gauche'a to zarzut gruby. Jako się rzekło na końcu, tak grubej wpadki w innych tomach nie ma, co przesądza, że ten wypada słabiej w ramach cyklu. Co nie znaczy, że w ogóle jest zły czy słaby (co też było podane w recenzji, może nie wprost), boż cały ten cykl jest znakomitą literaturą; drugiej klasy, rzecz jasna, niemniej druga klasa to naprawdę coś, i to dużo.
Całkiem zaś niezależnie od powyższego: mnie się też podobało, a co więcej, podobało mi się bodaj bardziej, niż inne części cyklu - głównie przez "Lewiatana" (statek). Cudo! (mimo ahistorycznej niespójności rozwiązania napędu; choć może i w tym jest jakiś urok... tak sam przez się, jak i przez nawiązanie do "Great Eastern"...).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: