Katowice - po szybkiej kawie z Olimpią i Misiakolutkami
Kochani!
Niestraszne nam burze ni wszystko inne! Spotkanie się udało - było jak zwykle świetnie!
A oto lista obecności:
Olimpia
Jarek
Misiak
Lutek
InKoguto
Apanachi
Neelith
Ktrya
Epa
Marylek
Neska
Villena
Lenka
Campari
Warwi
Mama Misiakowa (gościnnie)
A oto wyimki ze spotkania
- przede wszystkim nie byliśmy sami. W tej samej sali sąsiednie stoliki zajmowało kilkanaście osób. Ci, którzy już jedli, zmyli się dosyć szybko (uciekali wprost proporcjonalnie do wytwarzanego przez nas hałasu). Para eleganckich panów wychodząc rzucała nam mordercze spojrzenia. Ostentacyjnie przenieśli się do innej części lokalu
- rozmawialiśmy dużo o imionach. Dowiedzieliśmy się, że Marks miał na imię Engels, Hitler Heil, zaś Wojski Natenczas
- było oczywiście o książkach. "Żadnych gniotów!" zastrzegła się Ktrya wchodząc. Najwyraźniej nie przebolała jeszcze traumy po Lingas-Łoniewskiej. Gadaliśmy o tym, czy Schmitt gra na emocjach, po co czyta się Nietzschego, dlaczego Kuczok powinien pomyśleć nad tytułami swoich książek itp. itd.
- byliśmy tak radośni z powodu spotkania, że demolowaliśmy lokal. Kiedy ja i Neska tradycyjnie przytuliliśmy się na przywitanie, spadł obraz. To się nazywa upadek sztuki.
- obsługa była bardzo miła. Mieliśmy nawet taki specjalny wihajster wzywający panią kelnerkę. Inna sprawa, że kiedy pani kelnerka została wezwana, zarzuciła nam, że robimy sobie z niej żarty. Okazało się, że użyliśmy nie swojego wihajstera. Poczuliśmy się jak banda niesfornych malców przyłapanych na pokazywaniu głupich min za plecami pani przedszkolanki
- Marylek ujawniła swoje nietypowe upodobania kulinarne. Nie wiedzieliśmy, że aż tak zżywa się z kotami...Zresztą dowiedzieliśmy się, że Maryla padła ofiarą terroru kotów garażowych, które domagają się jedzenia punktualnie 7:05 (zapewne, żeby zaraz potem udać się na kotranockę). Biedna Maryla musiała mknąć w te pędy mimo niepogody. Baliśmy się zapytać, co ją czeka ze strony kocich terrorystów, jeśli spóźniłaby się bodaj o minutę.
- no bo i o kotach sporo było, a jakże. Warwi, jako jedyny bodaj nie posiadający kota, bronił się swoim owczarkiem niemieckim (tak bardzo niemieckim, że szczeka "Halt, halt!"). Dowiedzieliśmy się, jaka ryba jest najlepsza jako pułapka na niesterylizowane koty (makrela) i jakie jej używanie niesie skutki uboczne (smród w gabinecie weterynaryjnym). No i ile kosztuje sterylizacja kotów i jak Maryla wydała zarobione w ten sposób pieniądze w Empiku:D (to sugestia Lutka)
- Lutek skarżył się na bałagan w domu, Misiakowe kucharzenie, które nie idzie w parze z porządkowaniem kuchni. Na szczęście nie skarżył się na jakość przygotowywanych przez Misiaka posiłków, bo chodziłby głodny cały następny tydzień.
- na spotkaniu pojawiła się mama Misiakowa. Może wreszcie zaloguje się do biblionetki. Swoją drogą świat jest mały - chodziły z Epą do jednej szkoły!
- odbyła się długa i poważna rozmowa o sensie studiowania germanistyki i studiowania w ogóle (Ktrya jest na początku tej drogi). Zrobiło się jakoś tak zbyt "chmurno-polsko" i defetystycznie, więc Warwi rozładował atmosferę dowcipem o jurnym Einsteinie i czterech golasach, co nie chciały zmywać
- Campari dostała "szarlotkę bez lodów" z lodami. Potem stwierdziła, że szarlotka jest dobra, a Villena życzliwie podpowiedziała, że lody też
- plany wyjściowe pokrzyżowała nam burza, czy raczej istny armagedon (w duszy już się modliłem o zbawienie duszy, ciesząc się, że zdążyłem przeczytać przynajmniej cztery tomy Prousta). Co przezorniejsi zdążyli uciec przed armagedonem, obliczyliśmy, że Marylek musiała wpaść w samo oko cyklonu tej burzy (Marylko z Tobą wszystko w porządku? A z kotami? Dostały jeść o 7:05?)
- dzięki temu szybka kawa zamieniła się w pięciogodzinną nasiadówkę...
i było świetnie!
No to do następnego - mam nadzieję niedługo!