Moja niechęć do "tych popularnych"
"Niechęć" to może przesada, ale...od zawsze kochałem, i kocham czytać, w szczególności wszelkiego rodzaju science-fiction, i fantasy, choć oczywiście nie tylko. Aczkolwiek delikatnie mówiąc nie przepadam za trzema autorami, którzy są wszem i wobec chwaleni, i cenieni. Można ich nazwać, jak w temacie, popularnymi. W dziedzinie fantasy są to Terry Pratchett, oraz George R. R. Martin.
Dzieła tego pierwszego reklamowano mi jako przezabawne, kipiące humorem, itp. Cóż, zacząłem go poznawać od książki "Mort". Nie była kompletnym gniotem, dałem radę jakoś dobrnąć do końca, ale humoru tam nie uświadczyłem. Znawcy tego autora, wyraźcie swoją opinię: jeśli nic a nic mnie w tej książce nie bawiło, (A wprost przeciwnie) to jest sens próbować innych książek Pratchetta?
George R. R. Martin - tutaj sprawa była inna. Może za sprawą wygórowanych oczekiwań, ale zawiodłem się, czytając pierwsze dwa tomy jego "Pieśni lodu i ognia". Zwyczajnie się przy nich nudziłem, nie było niczego, co trzymałoby mnie przy tych tomiszczach, i nie pozwalało przestać, dopóki nie skończę. A to ważna rzecz :)
Ostatni, tym razem pisarz science-fiction, to Stanisław Lem. W twórczości tego pana z kolei nie ma niczego, co by mi się podobało :( Jak nietrudno zgadnąć, zacząłem od "Opowieści o pilocie Pirxie", jak dla mnie wyjątkowo marnej. Co jak co, ale bardzo mi się nie podobały akcje typu ta z muchą i tym, do czego owa doprowadziła. A i bohater jakiś taki...irytujący.
Proszę o kulturalne riposty, bo nikogo tu nie staram się zniechęcić (za bardzo) do czytania książek tych trzech panów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.