Dodany: 16.12.2010 15:14|Autor: do0ora
Zabójstwo języka
Jakiś czas temu wśród moich koleżanek wybuchł szał. Każda nagle zaczęła wszędzie nosić ze sobą "Zmierzch" Stephenie Meyer. Gdziekolwiek się obróciłam, tam ta okładka, czerwone jabłko w dłoniach, na czarnym tle. Kogokolwiek posłuchałam - "Och! Ach! Jakie to wspaniałe!". Kiedyś na święta sobie pożyczyłam, przeczytałam, by wiedzieć, czym one się tak zachwycają.
Cóż, powieść zaczyna się bardzo prozaicznie. Bella Swan przeprowadza się do małego miasteczka, by zamieszkać z ojcem. Idzie do nowej szkoły - wiadomo, nowe otoczenie, nowi znajomi. Od samego początku intryguje ją rodzeństwo Cullenów, zawsze trzymające się razem i raczej stroniące od reszty uczniów. Szczególnie interesuje ją zabójczo przystojny Edward, w którym, jak można się domyślić, zakochuje się na zabój. Co jednak jest pewną przeszkodą w owocnym rozwijaniu się tego uczucia? Ano to, że Edward jest wampirem.
Taki wstęp dla jednych brzmi ciekawie, dla innych nie. Dla mnie brzmiał nijako, chociaż od początku byłam do tej lektury sceptycznie nastawiona. Przyznać muszę, że fabułę toto jakąś ma, mimo że przewidywalną i naiwną, to nie najgorszą. "Zmierzch" nie nudzi. Nie jest też strasznie porywający, ale ja się nie nudziłam.
Natomiast to, jakim językiem powieść jest pisana, mnie zwaliło z nóg. I to bynajmniej nie pozytywnie. Coś koszmarnie prymitywnego. Pomijając perełki typu "wybuchł śmiechem", zamiast "wybuchnął". Ten przykład to wina tłumacza i pewnie cała porażka tego języka to wina nie tylko autorki, ale też tego właśnie tłumaczenia (piszę o przekładzie pani Joanny Urban). Po pewnym czasie, gdy już przestał mnie ten język w oczy razić, przyplątało się coś innego, by mnie denerwować. Powtórzenia. Mam wrażenie, że bohaterka myśli o najwyżej trzech rzeczach w swoim życiu: Edward, szkoła, rodzice, szkoła, Edward, Edward, Edward, rodzice, Edward... i to często to samo, tylko napisane innymi słowami. Ileż można?!
A krew nagła chciała mnie zalać, gdy Edward tłumaczył, że jemu światło słoneczne, czosnek itp. nie szkodzą, że to tylko mit. Poza tym, o ile mi wiadomo, wampiry to stworzenia bez duszy. Więc i bez sumienia. Dlatego żaden wampir nie piłby zwierzęcej krwi dla uniknięcia krzywdzenia ludzi, bo by w ten sposób nie myślał - ludzie to byłby dla niego łup. No i nie zakochałby się w człowieku. Bo przecież żaden wilk nie zakocha się w owcy, prawda?
No, ale to już prywatna wizja pani Meyer. Mnie się nie podobała.
Podsumowując: czytadło. Ma fabułę, którą da się zaakceptować, która nie jest nudna. Mimo to nie zamierzam sięgać po kolejne tomy - szkoda czasu. Poza znośną fabułą, wszystko w tej książce leży i kwiczy.
Nie polecam, 2/6.
[recenzja wcześniej opublikowana na książkowym forum]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.