Przedstawiam Wam przygotowany przez
Benten konkurs nr 148:
Oł, bejbe, bejbe, czyli piosenki w literaturze… ye, ye.
Słuchacie muzyki w trakcie czytania książek? Bo zdaje się, że nasi bohaterowie co chwila coś nucą, grają, słuchają czy komponują. Zapraszam do zabawy, której celem jest odgadnięcie 25. rozśpiewanych fragmentów.
Ja również zapożyczyłam Joyowy regulamin (za przyzwoleniem).
Punktacja:
Po
jednym punkcie za autora i tytuł, do uzyskania jest
50 punktów (Jeśli komuś za mało, to zapraszam do zabawy dodatkowej – szczegóły za dusiołkami. )
Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi. Punktowane są trzy pierwsze miejsca.
Podpowiedzi:
– Jak poprzednicy, ja też proszę, aby przez
48 godzin od rozpoczęcia konkursu, na forum nie udzielano żadnych podpowiedzi. Uruchommy w tym czasie własne szare komórki, a nie od razu idźmy na łatwiznę.
– Udzielając podpowiedzi, pod żadnym pozorem, nie można "rebusować" poszukiwanego tytułu jak i autora, czyli owijamy w bawełnę tylko treść utworu.
– Nie sugerujemy, że szukany tytuł nawiązuje do tematu konkursu.
– Nie można mówić w jakim stopniu podpowiadającemu, lub osobie, której podpowiadamy, poszukiwany utwór podobał się.
– Nie podpowiadamy narodowości ani płci autora fragmentu.
– Konkurs rozwiązujemy w zgodzie z samym sobą, czyli tak, jak nam to sprawia przyjemność, czyli istnieje dowolność z korzystania z wszelakich źródeł (najlepiej jednak jest poprosić o podpowiedź na forum).
Nie zdradzamy też kwestii znajomości lub nieznajomości danego dusiołka. Takich informacji będę udzielała ja, oczywiście jeśli uczestnik konkursu wyrazi taką chęć.
Kontakt:
– Odpowiedzi przesyłamy na adres:
[...]
Proszę, aby w tytule maila podać swój nick.
Termin:
– Termin nadsyłania odpowiedzi upływa
13 października (SOBOTA) o godzinie 23.59
Zapraszam do zabawy!
UWAGA!
Odpowiedzi w konkursie głównym nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
1.
Podczas gdy półprzytomna X. przykładała do siebie przypadkowe fragmenty garderoby, Z. pobiegł z powrotem do łazienki.
Tu skamieniał z ręką na klamce.
W czasie jego krótkiej nieobecności do łazienki wdarł się dziadek. Drzwi były zamknięte na zasuwkę. Wewnątrz głośno rozbrzmiewała tęskna dumka:
- „Hej, hej. Ojcze Atamanie!" - śpiewał dziadek ochrypłym głosem. Sądząc z wyrażnie dosłyszalnego szumu wody, dziadek znajdował się pod prysznicem.
Z piersi Z. wydarł się bolesny jęk. A więc przegapił sprawę. Fakt, że dziadek zażywał tuszu, oznaczał, że Y. skończyła zmywanie. Ciepła woda była znów osiągalna. Lecz nie dla Z., niestety.
Zajrzał do kuchni.
Y. nie było. Umyte powierzchownie trzy talerze stały na suszarce. Reszta naczyń w stanie nie zmienionym spoczywała w zlewie. Kałuża na stole nie zmniejszyła się ani o milimetr.
Śpiew w łazience przybrał na sile.
- ...I wiatr usnął na kurhanie i zasnęła woda w Dnieprze" - nawoływał dziadek melancholijnie.
2.
Zachwycony, że ma nowego słuchacza, Sven natychmiast dał Teodorowi półgodzinny recital bachowski na akordeonie.
Eh... - odezwał się Teodor, kiedy Sven skończył - a czy pan zna... ehm... inne melodie?
- Proszę tylko powiedzieć jaką, panie doktorze - Sven rozłożył szeroko dłonie - a ja ją panu zagram.
Teodor przez chwilę kołysał się na palcach.
- Czy zna pan może przypadkiem... ehm... zna taką piosenkę, która się nazywa: "W tym miasteczku jest tawerna"? - zapytał nieśmiało.
– Oczywiście - odparł Sven i natychmiast rozbrzmiały pierwsze tony piosenki.
Teodor śpiewał żywiołowo, z uniesioną brodą i błyszczącym wzrokiem, a kiedy skończył, Sven, nie robiąc przerwy, przeszedł do "Klementyny". Matka, ośmielona filistyńskim stosunkiem Teodora do Bacha, zapytała, czy mógłby zagrać "Gdybym była ptaszkiem" oraz "Prząśniczkę", które natychmiast wykonał po mistrzowsku.
3.
Przesunięcie kursora i dwukrotne kliknięcie już przerastało jego możliwości. Na dole George Michael, ulubieniec pań, a zwłaszcza jednej, piał po raz enty o bożonarodzeniowym przekazywaniu narządów wewnętrznych w nieodpowiednie ręce, a W. tłukł się z mikserem i blachami do ciasta. Za oknem prószył śnieg. X. zasnęła na parapecie, z przednią łapą zwisającą tuż nad ekranem komputera. Normalne, spokojne życie znów mijało Y, obiecując, że z pewnością wkrótce do niego napisze. Z ciężkim sercem zabrał się do pracy.
Taki tryb życia miał zaledwie jedną, lecz niewątpliwą zaletę - pozwalał szybko zapomnieć o całym bożym świecie, a zwłaszcza o przedświątecznym rozgoryczeniu. Oczywiście do czasu, kiedy ów świat postanawiał o sobie jeszcze szybciej przypomnieć, co bywało dość irytujące, a niekiedy również bolesne.
Najpierw przybiegło Z i stanęło grzecznie przy sekretarzyku.
- Czy coś się stało?- zapytał cierpko Y, nie odrywając oczu od migoczących liter.
- Uhm.
4.
Trębacze dęli zawzięcie, nie nabierając tchu. I. wygrywał na klarnecie mistrzowską jazzową wariację. Płynęły nowoorleańskie standardy, „Black and blue”, „Aunt Hagar’s Blues”, „Tiger Rag”. I. zakończył szaloną solówkę, zamachał rękami.
- Starczy! - zawołał, gdy wszystkie bestie padły. - Finito!
[...] odjęli trąby od ust. Powietrze wciąż jeszcze drgało, a wiatr szarpał czarny warkocz I.
[...]
X. gramolił się z błota. Fala dźwięku zmiotła go z siodła. I. we fioletach wyszczerzył do niego zęby. X. przyjął podaną dłoń, podźwignął się.
- Podobał się koncert? - spytał I. Turkusowe oczy lśniły najczystszym szaleństwem.
- Powalający - mruknął X.
- Żeby potem nikt nie gadał, że zabrakło naszej kapeli - powiedział I. i klepnął X. w plecy.
Obrócił się do swoich trębaczy.
– Skarby moje! Dzieci talentu! - wrzasnął. - Spadamy! Po honorarium zgłosimy się później.
5.
Zapewne najlepszym przykładem udanego połączenia nieumiarkowania i spójności jest opis kwiatów w ogrodzie Paradou w powieści
La Daute de l’Abbe Mouret, czyli „Grzechu księdza Mauret” Zoli. Z kolei przykładem zupełnego chaosu może być wyliczanka imion własnych i nazw rzeczy skompilowana przez Cole’a Portera w piosence
You’re the Top!:
Jesteś: Koloseum, Luwrem, melodią z symfonii Straussa, kapelusikiem od Bendela, sonetem Shakespeare’a, Myszką Miki, wieżą w Pizie, uśmiechem Mony Lisy, Mahatmą Gandhim, koniakiem Napoleon, fioletowym światłem letniej nocy w Hiszpanii, Galerią Narodową, celofanem, świątecznym pieczonym indykiem, półdolarówką z Coollidge’em, tańczącymi stopami Freda Astaire’a, dramatem O’Neila, mamą Whistlera, serem camembert, różą, Piekłem Dantego, nosem wielkiego Durante, tańcem na Bali, gorącym tamale, aniołem, Botticellim, Keatsem, Shelleyem, mlecznym Ovaltine, boomem, księżycem nad ramieniem Mae West, sałatką waldorfską, balladą Irvina Berlina, łódką mknącą po sennym Zuider Zee, starym holenderskim miastem, Lady Astor, brokułami, romansem…
6.
W grupie gapiów zwietrzyła interes podwórkowa śpiewaczka w postrzępionej, zielonej spódnicy i pąsowej chuście na głowie, taszcząca na ramieniu obdrapaną harfę, kiedyś zapewne złoconą. Artystka przystanęła pod murem kamienicy, wcisnęła stopkę harfy między chodnikowe płyty i szarpnęła struny, wydobywając z nich skoczną melodię.
Czy znacie mnie panowie,
I piękne damy?
Jak Anka z rogu Sowiej,
Gdzie norę mamy!
– zawodziło wrzaskliwe dziewczynisko, przytupując do taktu męskim buciorem.
Mnie znają wszystkie dzieci
I wszystkie chłopy.
Gdy skinę, wszystko leci,
Choć bierz na kopy.
Chwila została wybrana idealnie – cała uwaga amatorów elektryfikacji kolei momentalnie skupiła się na śpiewaczce. Także J. Przystanął, święcie przekonany, że zmuszona do przesadnej ekspresji struna zaraz jak nic strzeli dziewczynie w brudnych palcach. Aż do tej chwili gotów był przyjąć każdy zakład, że harfa jest ostatnim instrumentem nadającym się do jazzowych aranżacji, i dobrze, że tego nie zrobił.
7.
Oto słowa wspomnianego utworu, który należy śpiewać do muzyki powszechnie znanego „Mostu na rzece Kwai”:
Hymn X
Siłom Lądowym Służ Służ Siłom Lądowym
Służ Służ Służ
Z całym oddaniem w puszczę rusz
Trzeba przychylić nieba
Naszemu wojsku więc mu śmiało służ
Wszystkim sierżantom szczęście daj
Szpula w rytm marsza nawijaj
Służyć by żołnierzykom
Po ciężkiej pracy kwitł wciąż miesiąc maj
Więc radośnie do żołnierzyków leć
Niech C1 prowadzi cię
C2 i C3 też tu są
Choć dobrze wiemy co dać żołnierzom
Siłom Lądowym Służ Służ Służ
Nigdy nie żałuj swoich ust
Innych obiektów nie skąp
Z patriotyzmem daj im czego chcą
„Ewą” pokonasz jezior sto
Wszędzie dolecisz „Dalilą”
W puszczy nic ci nie grozi
Bo zawsze czuwa pan Y.
Więc radośnie do żołnierzyków leć… itd.
Siłom Lądowym Służ Służ Służ
Baczność – szef rozkaz wydał już
Zaraz – do wszystkich koszar
Zawieźć musimy miłości czar
Spokój – bo tego żąda szef
Uśmiech – bo tego szef nasz chce
Służyć – to X.
Jedyne hasło i jedyny cel!
Niech Bóg zachowa Pana w opiece!
Podpisano:
kapitan PSL (Intendentura)
8.
Zmęczony snuciem seksualnych wizji wychodzę na dwór i wykonuję zwykły zestaw ćwiczeń. Trzymając się poręczy werandy robię ćwiczenia brzucha, po nich szybkie przysiady i intensywne ćwiczenia rozciągające. Jestem zlany potem. Moczę ręcznik w strumieniu i wycieram nim całe ciało. Zimna woda nieco studzi moje wzburzone emocje. Potem siadam na werandzie i słucham Radiohead z walkmana. Od wyjazdu z domu prawie ciągle słucham tej samej muzyki. Kid A grupy Radiohead, Greatest Hits Prince'a i czasami My favorite Things Coltrane'a.
O drugiej – dokładnie w porze zwiedzania biblioteki – ruszam do lasu. Idę tą samą ścieżką co poprzednio i po pewnym czasie wchodzę na tę samą polankę. Siadam na trawie. Oparty o pień drzewa podnoszę wzrok na okrągły wycinek nieba między wystającymi gałęziami. Widzę krawędzie białych letnich obłoków. Dotąd sięga moja strefa bezpieczeństwa.
9.
Małe głośniki mojego stereo były rozmieszczone po całym pokoju, na suficie, ścianach, podłodze, tak że wyciągnięty na łóżku i słuchając muzyki byłem jakby otoczony i splątany w sieciach orkiestry. Więc tej nocy leżał mi przede wszystkim nowy koncert skrzypcowy tego Amerykańca, Geoffreya Plautusa, który wykonuje Odysseus Choerilos z orkiestni filharmonii w Macon, Georgia, więc wysmyknąłem go z miejsca, gdzie był troskliwie rozpołożony, wkluczylem na stereo i czekam. No i — bracia — zaczęło się. Och, niebo w uszach, niebo i błogość. Leżałem całkiem nagi do sufitu, z grabami pod głową na poduszce, oczy mając zamknięte, usto rozdziawione z rozkoszy, zasłuchany w zalew krasiwych dźwięków. Och, co za ucieleśnione wspanialstwo i przewspaniałość. Puzony mi pod łóżkiem kruszyły czerwone złoto, a za moją głową trąbki trojako srebromieniące się, a tam u drzwi kotły toczą mi się po kiszkach i znów znikły chrupnięte jak grom z cukru. Och, kakoj cud wsiech cudów. A potem ten ptak niby z najwątlej uprzędzionych metali nieba, albo jak srebrzyste wino płynące w kosmolocie, ciążenie już czepucha i tyle, skrzypce solo wzbiły się ponad inne smyczki, a te inne struny jak jedwabna klatka wokół mojego łóżka. Potem flet i obój wkręciły się, jak robaki jak gdyby platynowe, w gęste ciągnące się toffi złota i srebra. Tak błogo mi byto, braciszkowie.
10.
Na rekonesans R1. i L. obrali widną noc czerwcową. Według odręcznej mapki, sporządzonej w jednym egzemplarzu, ruszyli samowtór na teren zakończonej inwestycji. W tyle pozostawili gwardzistów, a nawet ochronę osobistą. Szli przez gęste oczerety, ostrokrzewy i gaje kaktusowe, aż wreszcie dotarli w pobliże. Tu zausznik wykazywać zaczął pewien niczym nie uzasadniony niepokój.
– Nigdzie nie widzę góry, cholera, nigdzie nie widzę… Może zrobili ją niższą niż w planach.
Głupiś, po prostu doskonale ją zamaskowali – roześmiał się R2.
Ja tylko tak… – zaczął L., ale urwał i zastrzygł uchem. Gdzieś bowiem wśród zarośli, parowów i głazów zabrzmiał śpiew:
…Gdzie ci mężczyźni…?
Córuś moja, córuś! – Ucieszył się monarcha, postąpił w przód, a potem krzyknął.
Nogi jego bowiem straciły oparcie, ręce próżno usiłowały schwycić się kolczastej opuncji. Doradca pragnął pospieszyć mu z pomocą, ale ledwie zrobił krok, sam wpadł w poślizg. Krzywizna, zrazu nieznaczna, szybko nabierała spadku niczym olbrzymi tor bobslejowy, przechodząc wkrótce w olbrzymi, powlekany szkłem lej. Tocząc się, aż szły iskry od brylantowych guzów monarszego przyodziewku, osuwali się w głąb.
– Co to jest, co się dzieje? – skamlał R2.
Zdaje się, że ci kretyni odczytali plan do góry nogami i zamiast szklanej góry wykonali szklany dołek.
O, skurczygnaty – jęknął rozdzierająco R1.
11.
W tańcu przytulam się do pań
Przy pracy nadal pijam wino
Z orkiestry płynie „Auld Lang Syne”
Serce nie zrywa się donikąd
Dante i Diz nie dbają o to
Że nie mam ich wyrzutu
Bo ciskam piłkę na głębokość
Tysiąca pocałunków.
Jesień przebiegła po twej skórze
Ja okiem uchwyciłem światło
I miało jasność nagłej zorzy
Co żyć nie musi ani gasnąć
Księga Miłości nie na czasie
Zostaje łamigłówką...
12.
- Nawet nie próbuj – ostrzegła X.
- Czego mam nie próbować?
- Nie śpiewaj Tej Piosenki.
- Nie rozumiem, X.
- Nigdzie dalej nie jadę, jeśli spróbujesz zaśpiewać Tę Piosenkę.
- Jaką piosenkę możesz mieć na myśli? - spytała Y.
- Wiesz, o czym mówię – odparła lodowato X. - Zawsze się upijasz i przynosisz mi wstyd, bo zaczynasz ją śpiewać.
- Nie przypominam sobie żadnej takiej piosenki, X – zapewniła Y.
- To ta o kolczastym gryzoniu, którego nie da się... nie da się namówić na powietrzną przejażdżkę.
13.
- Tak jest, panowie. Zawracamy. Jak Boga kocham, chłopaki, zawracamy!
N. tryumfalnym gestem zerwał z głowy hełm ze słuchawkami i uszczęśliwiony zaczął się kiwać w tył i w przód jak ładne dziecko w wysokim foteliku. Sierżant K. stoczył się z górnej wieżyczki i w szale entuzjazmu walił wszystkich po plecach. K. S. łagodnym łukiem wyprowadził samolot z szyku i skierował się w stronę lotniska. Kiedy Y. podłączył swój hełm do jednego z zapasowych gniazdek, usłyszał, że dwaj strzelcy w tyle samolotu śpiewają „La cucaracha”.
14.
Wieczorem wszyscy znajomi spotykali się w „Indrze” albo w „Mazurce”, gdzie grywał wówczas zespół słynnego Melodysty. Tańczyło się tam bluesa oraz stepa do skocznej piosenki niemieckiej, której słowa brzmiały:
Meine Beine, deine Beine unterm Tisch, unterm Tisch - haben sich so köstlich amüsiert, i w takt drugiej, o równie inteligentnych słowach, pod tytułem
Ich hab ein Rendez-vous mit dem Schatz, mit dem Fratz, mit der Erika. Triumfy zbierał wówczas w Sopocie kabaret rosyjski „Siniaja Ptica”, gdzie występował niezrównany i niezapomniany piosenkarz Wiertyńskij, którego obie siostry miały okazję poznać osobiście, ponieważ był dobrym znajomym Tuwima. Był to blady pan o typie pierrota i niesłychanie ujmującym wdzięku.
15.
Y. uspokoił się i malutkimi świńskimi oczkami patrzył dokoła, nie rozumiejąc, co się z nim dzieje.
Do reszty pomieszało mu się w głowie i zwracając się do X. rzekł:
– Otwórzcie mi, kobietko, klozet pierwszej klasy. – Próbował spuścić spodnie.
Zapniesz mi się zaraz, ty prosię! – krzyknął X. – Już cię znają wszyscy dorożkarze. Już się raz porzygałeś w dorożce, a teraz jeszcze takie rzeczy! Nie myśl, bratku, że znowu ci będą kredytowali jak kiedyś.
Y melancholijnie wsparł głowę na dłoni i zaczął śpiewać:
Mnie już nikt nie kocha…
Przerwał wszakże tę piosenkę i rzekł:
–
Entschuldigen Sie, lieber Kamerad, Sie sind ein Trottel, ich kann singen, was ich will.
Próbował gwizdać jakąś melodię, ale zamiast gwizdania zabrzmiało tak potężne „prr”, że aż konie stanęły.
Gdy na wezwanie X. dorożkarz ruszył dalej, kapelan zaczął zapalać cygarniczkę.
16.
Krótko mówiąc, w subwayu człowiek najpewniej się nie czuje. I tak zwane lepsze towarzystwo w życiu pod ziemię nie zejdzie. Ale jak ktoś musi się przepchać w dzień przez Manhattan, to tylko dołem.
No więc z tego teatru do góry na Sto Dziewięćdziesiątą Szóstą zabierałem się głównie nocą. Nie było źle.
Noc w noc młody Azjata śpiewał w metrze przy Astor Place bardzo wysokim głosem
Ave Maria. I przestał dopiero, kiedy bezdomny Murzyn, który mieszkał na sąsiednim peronie, zerwał się i wrzasnął: „Stop it! Stop this fucking Schubert!”
Najczęściej jechałem „Szóstką” do Grand Central. Tam się przesiadałem w shuttle łączący wschodnią stronę Manhattanu z zachodnią. I na Times Square wsiadałem w „jedynkę” osobową albo brałem „A” pośpieszne.
17.
W drodze do domu zobaczyłem gromadkę taksówkarzy zebranych przed lokalem P.J. Clarka, których najwyraźniej zwabiła rozbawiona grupa australijskich oficerów o oczach zmętniałych od whisky, ryczących barytonem
Waltzing Matilda. Śpiewając, kręcili na zmianę piruety z dziewczyną na bruku pod wiaduktem kolejki miejskiej; dziewczyna, oczywiście była to panna X, fruwała w ich ramionach lekko jak apaszka.
O ile panna X pozostawała nieświadoma mego istnienia, z wyjątkiem wygodnej roli odźwiernego, to ja z upływem lata stałem się autorytetem w jej sprawach.
18.
Podobno ludzie z Szin Bet mieli listę jej kochanków i zdeponowali ją w charakterze prezentu ślubnego w archiwum M. i dali mi piętnaście minut na sporządzenie spisu wszystkich moich kochanków. Poradziłam sobie. Dyrektor gabinetu premiera musiał ich zaskoczyć. Ha, Ha. Ada nie opowie dowcipu o rodeo, żadnego już dowcipu nie opowie. Nawet aniołom. Została na pogańskiej, chrześcijańskiej ziemi. Założę się, że ten święty Żyd, Piotr nie wpuści jej przez ich bramę. Kto miałby dać jej przepustkę? Rabin? Ale ich Bóg jest podobno miłosierny. Może obok bramy do raju jest jakaś mała furtka z ledwo czytelnym napisem „...macht frei”, albo „nur fur Juden”. Nasz Bóg nie jest miłosierny. Ale na pewno mamy jakieś wejście dla szabesgojów i różnych sprawiedliwych wśród narodów świata. I założę się, że ktoś tam robi świetny interes na wypożyczaniu kip.
A. słucha „We want Miles” i zapada w objęcia jacka danielsa. Kładzie się na dywanie. Ale nie zna zaklęcia, aby odlecieć. Zostaje. Skulona zasypia. Śni się jej Ada z dziurą w głowie. Powieszony na ramie lustra skorpion leniwie przygląda się swojemu odbiciu.
19.
- Ostatnio jest sporo herbaty. Pewnie zdobyli Indie czy coś w tym rodzaju - oświadczyła. - Poczekaj, kochany. Odwróć się i nie patrz na mnie przez kilka minut. Usiądź po drugiej stronie łóżka. Tylko nie podchodź zbyt blisko okna. I nie oglądaj się, dopóki ci nie powiem.
X zapatrzył się w muślinową firankę. Na podwórzu kobieta o czerwonych ramionach wciąż dreptała między balią i sznurem z bielizną. Wyjęła z ust kolejne dwa drewniane spinacze i zaśpiewała z przejęciem:
Mówią, że czas leczy rany,
Wszystko w niepamięć odpływa;
Lecz moje serce wciąż szlocha żałośnie,
Gdy wspomnienie sprzed lat w nim odżywa!
Najwyraźniej znała na pamięć całą szmatławą piosnkę. Jej głos - melodyjny, przepojony jakby pogodną melancholią - wzbijał się do góry wraz z wonnym letnim powietrzem.
20.
Mamroczę, że nie trzeba, dziękuję i już w drodze do windy rozdzieram papier. Ukazuje się dwupłytowy album: Grateful Dead „Live at Fillmore East 2-11-1969”. No tak. Podobno najbardziej niekomercyjna kapela świata. Zero radiowych hitów i setki tysięcy najbardziej oddanych fanów, o jakich muzyk może marzyć...
Leżę w ciemności, patrząc na cienie wiatraka, miarowo omywające ściany i sufit. Z głośników dobiega zapowiedź kolejnego utworu na koncercie Grateful Dead. Nagrania to magia. Chwila zamrożona w czasie, w czasie kiedy ja sam miałem... cztery lata.
Co za kontrast ze współczesnymi grupami – myślę – przecież oni brzmią jak ledwie zgrany skład na dżem-sesji... Czasem nierówno, z zacięciami, a nagle łapią drugi oddech i idą równo jak starzy zawodowcy, potem znowu wszystko się rozsypuje, ale jakoś tak na wesoło, jakby nikt się tym specjalnie nie przejmował, jakby to było celowe... Fajnie. Przypomina mi się pierwsza dżem-sesja Highway 69 w Roomful of Blues. To były czasy.
...
Zamykam oczy, a Grateful Dead śpiewają mi do snu:
Come hear Uncle John's band playinhg to the tide,
Come on along, or go alone
he's come to take his children home.
Wo, oh, what I want to know,
how does the song go.
21.
- Cicho! Co się wtrącasz do kapłańskich sukienek...
- Muszę się wtrącać, bobyś był nie wyszedł z tego świerka, żeby nie ja.
- I to prawda. Ten nikczemnik nie chciał wyleźć spode mnie. Ale suknie kapłańskie to nie twoja rzecz! Nic ci do tego! Swoich pilnuj!
Po chwili księżyk A. zaczął śpiewać na cały ogród:
Caroline, Caroline,
prends ton chapeau fleuri,
Ta robe blanche
De dimanche
Et ten petits souliers venirs...
- N! Co ty po nocy wyśpiewujesz? - zaśmiałą się panna X.
- Jestem na urlopie, jestem na wakacjach, w domu rodzinnym,
Caroline...
- Ciocia usłyszy...
- O, zaraz usłyszy! Akurat! Usłyszy albo i nie usłyszy. Noc jest tak ciemna, że gdzieby tam kto słyszał. Ksiądz – to musi być
eo ipso – mizantrop. Jakem był w Paryżu...
22.
Co powiecie na odrobinę muzyki? - zaproponowała, podchodząc do gramofonu. - Czego posłuchamy? Jest ta wspaniała płyta, którą kupiłam kilka dni temu w mieście.
Zaczęła tańczyć, podśpiewując: - „Icek, Icek, co tam masz?" Co tam jeszcze jest?
– Ależ X., kochanie, z pewnością nie ta wulgarna piosenka, zaklinam cię - odezwała się błagalnie panna Y.; podeszła do niej i również zaczęła przeglądać płyty. - Jest tu kilka znacznie lepszych nagrań. Jeżeli już musimy słuchać muzyki rozrywkowej, to są tu gdzieś płyty z ciekawymi utworami Johna McCormacka. A co byś powiedziała na „The Holly City"? - nie pamiętam nazwiska sopranu. A może ta urocza płyta Melby? Och - mamy tu „Largo" Haendla.
Ależ ciociu Y! „Largo" Haendla na pewno nas nie rozweseli - zaprotestowała X. - Jeżeli już musimy słuchać muzyki klasycznej, to są tu płyty z nagraniami opery włoskiej. Doktorze Z, to jest chyba pańska specjalność. Proszę tu podejść i pomóc nam coś wybrać.
Z, X i panna Y zaczęli przeglądać kolekcję płyt. Richard natomiast wydawał się całkowicie pochłonięty lekturą czasopisma. - Tak, opera w zasadzie jest domeną Włochów. Prawie tak jak trucizny - zauważył z uśmiechem Z. - Co tu mamy? Verdi - to mój ulubiony kompozytor. - Najwybitniejszy Włoch dziewiętnastego stulecia, większy niż mężowie stanu i politycy. „Aida" jest cudowną operą; według mnie najlepszą, jaką stworzył. Czy jest tu jakiś fragment „Aidy"? Na przykład „O patria mia" - ta piękna aria, którą Aida śpiewa na początku trzeciego aktu, na brzegu Nilu w świetle księżyca. Zaśpiewał miękko, delikatnym głosem tenorowym o przyjemnym brzmieniu: - O patria mia, non ti vedro mai piu\ Och, moja ojczyzno - mówi Aida. - Już nigdy więcej cię nie zobaczę. Wspaniała muzyka. Z olbrzymim ładunkiem uczuciowym. A co państwo powiecie na „Rigoletto"? - Znowu zanucił: - La donna e mobile, quai piuma al vento...
X przerwała mu. - Chryste, nie chcemy takiej napuszonej muzyki. Poszukajmy czegoś do tańca. Co powiecie na charlestona?
23.
Pan X jechał w skarbniczku między Y i Z i raz wraz któregoś brał w ramiona. Mówić jeszcze nie mógł, bo zbyt był wzruszony, zresztą pędzili tak, jakby Tatarzy na Upitę napadli. Wszystkie bryki i wozy pędziły tak samo koło nich.
Byli już dobrze za miastem, gdy nagle pan Y pochylił się do ucha Kmicica.
-X - spytał się - a nie wiesz, gdzie tamta? - W Wodoktach! - odpowiedział rycerz. Wówczas, czy wiatr począł tak poruszać wąsikami pana Y, czy wzruszenie, nie wiadomo, dość, że przez całą drogę nie przestawały wysuwać się naprzód, jakby dwa szydła lub dwie macki chrabąszcza. Pan Z śpiewał z radości tak okrutnym basem, że aż się konie płoszyły:
Dwoje nas było, Kasieńko, dwoje na świecie,
Ale mi się coś wydaje, że jedzie trzecie.
24.
On opowiadał jej o P, a ona o A, która z perspektywy swinging London zdawała się prehistoryczna: chłopcy i dziewczynki do szesnastego roku życia przebywali w surowych internatach, a poza dzielnicami o złej reputacji – Soho, St. Pancras i East End – życie zamierało o dziewiątej wieczorem. Jedyną rozrywkę, na jaką pozwalali sobie państwo S, stanowiły sporadyczne wyjścia na koncert albo operę do Covent Garden. W czasie letnich wakacji spędzali tydzień w Bristolu, w domu szwagrostwa, i tydzień nad szkockimi jeziorami, które małżonek Mrs. S uwielbiał. Starsza pani nigdy nie wyjechała poza Wielką Brytanię. Ale interesowała się sprawami świata: uważnie czytała „Timesa”, zaczynając od nekrologów, i słuchała radiowych wiadomości BBC o pierwszej po południu i o ósmej wieczorem. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby kupić telewizor, a do kina chadzała niezmiernie rzadko. Za to miała adapter, na którym słuchała symfonii Mozarta, Beethovena i Benjamina Brittena.
25.
– Co to ma być? - powiedział z dezaprobatą K.
W tym momencie za ścianą w pokoju jego córki patefon zagrał fokstrota „Alleluja” i w tejże chwili za profesorskimi plecami rozległo się ćwierkanie wróbla. K odwrócił się i zobaczył, że po jego biurku skacze sobie ogromny wróbel.
– „Hm... tylko spokojnie! - pomyślał profesor - ptak wleciał, kiedy odchodziłem od okna
„Wszystko w porządku!" - zalecił sobie czując, że wszystko jest w najzupełniejszym nieporządku, i to głównie z powodu tego wróbla.
Kiedy profesor przyjrzał mu się, od razu spostrzegł, że wróbel ten to nie jest zwyczajny wróbel. Obmierzły ptak chromał na lewą łapkę, najwyraźniej wymałpiał się, powłóczył nogą, wybijał synkopy, jednym słowem, tańczył fokstrota przy dźwiękach patefonu niczym pijany przy barze, zachowywał się tak po chamsku, jak tylko potrafił, i obelżywie patrzył na profesora.
Konkurs dodatkowy/ Tylko dla chętnych:
Ponieważ niektórzy mogą uznać, że 25 fragmentów to konkurs za krótki, proponuję jeszcze
dodatkową zabawę w formacie „jaka to melodia”.
Chętnym , do maili z odpowiedziami będę dodawać
załączniki z moimi ulubionymi, niepodpisanymi utworami. Celem konkursu będzie odgadnięcie tytułu piosenki i zidentyfikowanie piosenkarza. Dodatkowym autem będzie wymienienie się swoimi preferencjami muzycznymi, może okaże się, że mamy wspólnych ulubieńców.
Jeśli chce się wziąć udział w tej dodatkowej zabawie, należy
wyrazić zgodę na otrzymywanie
plików muzycznych .mp3 i .wma , w pierwszym mailu.
W innym przypadku żadne załączniki nie będą wysyłane. W tej zabawie nie ma punktacji.
Odpowiedziami na te zagadki można się też dzielić na forum przez cały czas trwania konkursu.
===========
Dodane 28 grudnia 2012:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu