Po kolejnej bibie potargowej u Misiakolutków/Petitkolubisiów
Kochani!
Wraz z wyjściem ostatniego gościa zakończyło się spotkanie potargowe u Misiakolutków (Jego Kicencja odetchnął z ulgą, a my się smucimy). Było jak zwykle cudownie, ściany nam od śmiechu popękały, alkohol lał się strumieniami, jedzenie znikało w szybkim tempie - czyli wszystko było prawidłowo:) Kto nie był ten trąba!
Lista obecności:
Alicja
Firmin
Jelonka
Szaraczek
Warwi
Eida
Syrenka
Enga
Viv87
Ktrya
Jarosław Czechowicz
Dres
Misiak/Petitek
Lutek/Lubiś
A teraz pora na imprezowe smaczki, czyli tę część, którą lubimy najbardziej:
- Misiak przywitał pierwszych gości na kolanach. Znaczy, nie dopowiadajcie sobie zbyt dużo. Oczywiście, my chętnie służymy naszym gościom dobrym jadłem, napojem, miłym słowem, biblionetkowicz w dom, książka w dom i w ogóle padamy do nóżek itp. Jednak w tym przypadku chodziło o to, że szorowałem podłogę w kuchni (w sumie nie wiem po co) i tak zastały mnie Alicja i Firmin.
- jako że u nas nie ma domofonu, musiałem biegać do furtki za każdym razem, gdy przybywali kolejni goście. Nie przeszkadzało mi to, czułem się jak Colin Firth w "Dumie i uprzedzeniu" (tak, chodzi o tę scenę z Fitzwilliamem Darcym w mokrej koszuli)
- jedzenia było w bród. Lutek i ja przygotowaliśmy sałatki, Lutek ponadto pyszny żurek (dziękujemy, Engo kochana, za pomoc w krojeniu pieczarek!), ale i goście dopisali. Szaraczek przyniosła piernik cytrynowy, Jelonka andruta z masą krówkową (wiesz, jak zdobyć moje serce!), a Viv miodownik. Reszta nie zapomniała o chrupkich przekąskach, alkoholu, herbatce, ciasteczkach, a także jedzonku dla Kicencji.
- Jego Kicencja przez większą część wieczoru ze stoickim spokojem okupował swój fotel, nie zwracając uwagi na gości (nie tak cię wychowaliśmy, kocie! Miałeś konwersować o literaturze!). Można powiedzieć, że spał w najlepsze mimo hałasów dookoła. Potem - wobec tego, że Jarek zajął jego fotel - najpierw się obraził (czyli siadł demonstracyjnie tyłem do gości), a potem testował kolana wszystkich gości. Najdłużej chyba siedział u Engi, ale obraził się, kiedy po pół godzinie wybrana drogą eliminacji Enga drgnęła (zaczęła znów oddychać) i kolejna obraza kocia gotowa.
- największą niespodzianką wieczoru okazał się Dres - świeżo upieczony biblionetkowicz, który zwabiony (jak sądziliśmy) odgłosami imprezy, stał długo pod furtką, zerkał w oświetlone okna, gdzie rozbrzmiewał zachęcający śmiech (przypomina mi się "Dziewczynka z zapałkami") i pewnie stałby tak do rana, gdyby nie przyjechała grupa blogerów i nie wślizgnął się za nimi. Był to człowiek w płóciennej masce (a la "Krzyk") i wszyscy zachodziliśmy w głowę, skąd zna adres i nicki, choć oczywiście przyjęliśmy przybysza z radością U nas zawsze jest dodatkowe nakrycie - jak na Wigilii!). Kochani niespodziewani przybysze, wskazówka na przyszłość: nie stójcie pod furtką, pytajcie o nasze namiary, krzyczcie pod oknem, ostatecznie rzucajcie w okno kamyczkami (tylko tak, żeby nie wybić szyby).
- później Dres pozbył się płóciennej maski. Okazało się także, że w całą sprawę zamieszana jest Jelonka (Dres to jej najlepszy przyjaciel), a po prostu sława Misiakolutków wyprzedziła Misiakolutki. I Dres chciał bardzo poznać Misiakolutki (które przechrzcił na Petitkolubisie). Petitek to piszący tę relację - Lubiś to ten, który zwala pisanie relacji na Petitka. Swoją drogą okazało się, że biblionetkowy Lutek to wcale nie kot i wcale nie dziecko (choć z tym drugim określeniem niejaki Misiak niekiedy by polemizował...).
- było jak zwykle bardzo dużo czułości, przytuleń itp. Ogólnie miłość rządzi, jak zwykle. W pewnym momencie Misiakolutki/Petitkolubisie przytulały jedną ze swych żon i owa żona zapytała: "Czemu ja jestem mokra?". Cóż, kochana, Twoi mężowie wiedzą jak najlepiej się przytula!
- jako że zbliża się Święto Zmarłych, nie mogło zabraknąć tematu cmentarzy. Szaraczek przyznała się, że przedstawia kolegów zmarłym krewnym, a ktoś inny dodał, że często nawołuje tych krewnych, których nagrobka nie umie odnaleźć. I jeszcze było o niezawodnym funkcjonowaniu GPS-u cmentarnego.
- Syrenka jak zwykle opowiadała anegdoty, z których nawet Jego Kicencja się śmiał. Myślę, kochana, że do końca biblionetki będziesz skazana na opowiadanie anegdoty o słomce (słyszałem ją już sześć razy i nadal mnie śmieszy!). I jeszcze jedno - ja chcę poznać całą Twoją rodzinę!
- Szaraczek przyznała się, że podczas wizyty we Wrocławiu grzeszyła nadmiernie nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu. Szaraczku, to nie było z Twojej winy, rozgrzeszamy Cię (a Misiaka słowo się liczy w tej materii - wszak rodowity Ślązak, choć z Górnego Śląska, czyli spoza Wrocławia)
- Szaraczek jeszcze zwierzała się z tego, jak dobrze dogaduje się z Azjatami (wiodła jednego na krakowski rynek - a raczej u-wodzili się wzajemnie) i znerwicowanymi moherowymi beretami, które wystrzelałyby (żeby nie ująć tego bardziej dosadnie) pół świata. Toć nasz Szaraczek jest ostoją prawdziwych cnót i chrześcijańskiego miłosierdzia. Kochana, mogłabyś zostać panią-ksiądz, nie miałabyś więcej problemów z dotarciem do kościołów!
- rozmawialiśmy też dużo o miłości, bo my się wszyscy kochamy. Doszliśmy do wniosku, że najpierw lepiej znaleźć się w łóżku, a dopiero potem przystępować do realizowania planów, np. przykuwania, czy kto co tam lubi, nie wnikajmy (uniknie się wtedy wielu nieoczekiwanych nieprzyjemności dalekich od oczekiwanych przyjemności), a także że trzeba być bardziej dyskretnym, kiedy jedzie się pod namiot (tym bardziej jeśli nie ma się namiotu...) a także rozważniej wybierać schroniska (a nuż obok będzie głośno spała - jesteśmy dorośli, wiemy, że nie mam na myśli chrapania - jakaś para). No i rada dla wszystkich - dziewczyny nie przepuszczajcie facetów w drzwiach! Równouprawnienie równouprawnieniem, ale może to prowadzić do nieporozumień.
- było też o chorobach. Okazuje się, że istnieje taka zwana "vanish" i że ma związek z pewnym znanym wybielaczem (ciekawe, dlaczego nie mówią o tym w reklamach?).
- robiliśmy zdjęcia. Najwięcej ma Jego Kicencja (to niesprawiedliwe - on sam nam nawet grupowego cyknąć nie chciał!).
- rozmawialiśmy o zwierzątkach. Nie tylko o pięknych kotkach (puci, puci, Jego Kicencja!) czy przekupnych pieskach (jeden sprzedał cały dom za dwa kabanosy! Przy okazji: nigdy nie rozpowiadajcie, że wybieracie się na Majorkę - okaże się, że włamywacze w tym czasie mogą wybrać się do was!). Najwięcej miejsca poświęciliśmy jednak pytonom. Jarek usilnie pytał (jeśli dobrze pamiętam - może ktoś sprostuje tego nieszczęsnego pytona, ale po prostu dyskusja się nader szybko rozwinęła i każdy chciał zabrać głos - żeby nam się tak chciało pogadać o "Nad Niemnem" na przykład...), czy mizialiśmy kiedyś pytona. Niektórzy się przyznali (nawet Szaraczek telefonicznie zapewniała, że brała w czymś takim udział). Jarek zadeklarował, że wyhoduje takiego pytona, że wszyscy będziemy chcieli go miziać.
Trzymamy za... słowo.
- generalnie całą imprezę moglibyśmy podsumować jednym zwrotem "lubię to". Niech się wpisuje każdy, kto tak uważa!
Dziękujemy za przybycie, świetną zabawę i... do następnego!