Rec. Monika Gielarek
Ocena: 6/6
Wszystko zdarzyło się naraz. Ranny następca Tygrysiego Tronu trafił w ręce Ludzi Węży. Senne koszmary Passionarii Callo powróciły. Ogromny wąż ruszył do ataku, a sama badaczka otworzyła oczy w swoim transporterze. Drakkainen i jego ludzie znaleźli się w potrzasku. W tym właśnie momencie Jarosław Grzędowicz w 2009 roku zakończył trzeci tom
Pana Lodowego Ogrodu, długo każąc fanom czekać na finał. Na forach internetowych wręcz huczało, wciąż powtarzały się pytania: kiedy?!
Koniec listopada przyniósł upragnioną premierę. Wielbiciele przygód Drakkainena i Filara zacierają ręce. Czy jednak warto było tyle czekać? Czy czwarty tom wielokrotnie nagradzanej historii jest sensownym zakończeniem całości? Można odetchnąć z ulgą, ostatnia odsłona powieści Grzędowicza to niemal dziewięćset stron świetnej lektury.
Na planecie Midgaard panuje coraz większy chaos. Ziemianie zamienili ją w piekło, budując na niej swoje fantastyczno-koszmarne światy rodem z obrazów Hieronima Boscha. Misja Vuko Drakkainena staje się coraz trudniejsza. Wie on, że musi pokonać dwoje badaczy, by wrócił względny pokój. Przeciwnik jest silny, a stawka ogromna. Nadchodzi czas wojny, do tego w tle majaczy jeszcze groźba Martwego śniegu.
Kolejny tom
Pana Lodowego Ogrodu wciąga od pierwszej strony. To jedna z tych książek, których po prostu nie da się odłożyć, które zabiera się ze sobą dosłownie wszędzie i czyta w każdej wolnej chwili. Grzędowicz od samego początku wrzuca nas w akcję i przez pierwsze rozdziały nie pozwala na chwilę oddechu. Zaskakuje czytelnika nie tylko niespodziewanymi zwrotami akcji, ale także nowym obliczem świata Midgaardu, chwilami bardzo podobnego do naszego, a jednak tak odmiennego. Książce nie brakuje też ironii i humoru. Nocny Wędrowiec z dystansem podchodzi do samego siebie i magii, przekomarza się z Cyfralem, co jakiś czas słyszymy mieszankę jego fińsko-chorwackich przekleństw. Czytelnik ma wrażenie, że spotkał dawno niewidzianego przyjaciela.
Nie brakuje licznych odniesień kulturowych i poważniejszych rozważań nad naturą ludzką. Dużą zaletą jest niesamowicie obrazowy i plastyczny dobór słów. Grzędowicz często operuje szczegółem, pokazując misternie obmyślony i dopracowany świat. W kluczowych momentach stosuje rodzaj filmowej stop-klatki. Widzimy wtedy po kolei, w zwolnionym tempie, co się dzieje, choć trwa to tylko kilka sekund. Albo, po midgaardzku, kilka uderzeń serca.
Kolejna ważna kwestia to narracja. Nadal jest prowadzona dwu-, a nawet trzytorowo. Tym razem jednak historie Nocnego Wędrowca i Filara, syna Oszczepnika są jedną opowieścią, opisywaną z dwóch punktów widzenia. Grzędowicz po mistrzowsku operuje językiem, zmieniając go, indywidualizując (odniesienia kulturowe, sposób patrzenia na świat) na potrzeby danego bohatera.
Grzędowicz na szczęście nie popełnił błędu typowego dla fantastyki ostatnich lat. Właśnie wydał ostatni tom świetnej powieści, nie ciągnąc jej w nieskończoność. Zakończył ją w naprawdę dobrym stylu, choć prawdę mówiąc, chciałoby się większego „bum” na koniec. Problem polega jednak na tym, że autor
Pana Lodowego Ogrodu po prostu bardzo wysoko ustawił sobie poprzeczkę. Trzeba więc przyznać, że warto było poczekać te trzy lata. Brawo.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.