Dodany: 06.05.2013 20:50|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czarna owca w Czarnej Serii


Na fali zainteresowania skandynawskim kryminałem sięgnęłam po dzieło autorki, której dotąd nie znałam nawet ze słyszenia. No, ale w końcu nic w tym dziwnego, niewielu pisarzy otacza taki nimb sławy, jak Stiega Larssona, którego polskie przekłady zapowiadano ze sporym wyprzedzeniem; większość staje się obecna w świadomości czytelnika dopiero wtedy, gdy w księgarniach pokaże się ich pierwsza książka. Lena Oskarsson jest jednak autorką wyjątkową – bo nie dość, że, jak głosi nota wydawcy, jej nazwisko to „artystyczny pseudonim uznanej szwedzkiej psycholożki specjalizującej się w terapii par. Wiadomo, że urodziła się 38 lat temu w Sztokholmie i od kilku lat pracuje jako międzynarodowa konsultantka policyjna przy ściganiu sprawców niewyjaśnionych morderstw”[1] i że najwyraźniej wie o Polsce sporo, skoro zdecydowała się uczynić naszą rodaczkę-imigrantkę jedną z głównych postaci powieści, to jeszcze wygląda na to, że swój utwór przeznaczyła wyłącznie na rynek polski (oryginalny tytuł „Flickornas torg” nie występuje na żadnej szwedzkiej stronie), gdzie przełożony został przez tłumacza albo debiutującego, albo również ukrywającego się pod pseudonimem (nie da się znaleźć w sieci jego nazwiska w połączeniu z jakimkolwiek innym obcojęzycznym tekstem). Tę zagadkowość pogłębiają drobne ciekawostki językowe: jedna z trzecioplanowych postaci ma na imię Bodill; ponieważ dotychczas spotykałam się tylko z Bodil pisaną przez jedno „l”, z ciekawości pomyszkowałam w wyszukiwarce, znajdując Bodill na dziesiątkach stron – po pierwsze, nie szwedzkich; po drugie, w roli nazwiska. Zatem skoro takiej pisowni imienia raczej się w Szwecji nie używa, celowe jej zastosowanie powinno być jakoś wytłumaczone, chociażby kaprysem rodziców danej osoby; gdyby zaś był to błąd mechaniczny, trzeba by się spodziewać, że zauważy go i poprawi redaktor wydania oryginalnego albo tłumacz, lepiej przecież zorientowany w szwedzkich nazwach osobowych, niż przygodny czytelnik. Podobnie rzecz się ma z nazwiskiem Neseser (może miał być Nesser?), noszonym przez jednego z urzędników miejskich, które na szwedzkojęzycznych stronach występuje tylko jako rzeczownik pospolity. Oj, dziwne to jakieś, dziwne…

Tak czy inaczej, mamy pod ręką wersję polską. Rzecz dzieje się w maleńkiej miejscowości nad jeziorem Skiresjön, o której istnieniu mało kto wie prócz stałych mieszkańców; ci rzadko opuszczają rodzinne strony, a jeśli tak, jeszcze rzadziej decydują się na powrót. Ale Lars Olsson – kiedyś, pod przybranym nazwiskiem, światowej sławy fotograf – jednak wraca, choć nie łączą go z tym miejscem żadne dobre wspomnienia. Po co wrócił? I czy fakt, że wkrótce w pobliżu jego domu zostaje zamordowana lokalna businesswoman, może mieć jakiś związek z jego powrotem? Za rozwikłanie sprawy morderstwa Karin Frostensson biorą się równocześnie trzy osoby: Stefan Gustavsson – reprezentant miejscowej policji, Frida Andersson – wścibska nastolatka o egzotycznej urodzie, oraz Polka Zuza Wolny – opiekunka sparaliżowanej matki ofiary. Ale dociekania snują wszyscy – i praktycznie wszyscy mogą być podejrzani, bo, jak się okazuje, w tej małej osadzie nie ma chyba ani jednego człowieka, który by nie znał jakichś mrocznych tajemnic z przeszłości albo nie sprawiał wrażenia, że je zna…

Koncepcja prowadzenia śledztwa przez osoby niezwiązane z policją i niebędące prywatnymi detektywami jest prawie tak stara, jak sama powieść kryminalna, co nie znaczy, że nie można jej twórczo wykorzystać. I rzeczywiście, tu nie można nic autorce zarzucić, bo i Frida, i Zuza są postaciami na tyle oryginalnymi, by nie sprawiać wrażenia „podebranych” z innych kryminałów, a ich metody śledcze nie przekraczają granic prawdopodobieństwa. Cokolwiek mniej prawdopodobna wydaje się za to sama intryga – poczynając od działalności doktora Anderssona, poprzez niemal równie paskudny proceder uprawiany przez nieletniego Larsa, aż po kulisy popełnienia poszczególnych morderstw (parę akapitów przedstawiających przygotowania przestępcy do zbrodni sugeruje zupełnie inną motywację, niż ta podana na końcu) – oraz tak znaczne nagromadzenie w małej społeczności osób z problemami psychicznymi. W zasadzie o normalność można podejrzewać co najwyżej parę postaci z trzeciego planu, wszystkie pozostałe natomiast są w najlepszym razie neurotykami, wszystkie mają za sobą ciężkie dzieciństwo i/lub traumatyczne doświadczenia z czasów młodości. Co gorsza, praktycznie wszystkie cierpią też na jakieś obsesje i frustracje seksualne, a ich myśli na ten temat wyraża narrator zgoła niewybrednym językiem („Chce w…. k…. przy kuchennym stole?”[2]; „wprawnym ruchem rozpięła rozporek. Dotarcie do c… zajęło jej nie więcej niż kilka sekund”[3]; „miał teraz napalony ryj, jak grzejący się knur”[4]; „wsunął smętnego f….. między uda”[5]; „pan będzie dzisiaj posuwał (…). Pan będzie dziś j…., j…., j….”[6]).

W trosce o realizm autorka nie szczędzi nam drobiazgowych opisów postaci, wykonywanych przez nie czynności i otaczających je przedmiotów; zwykle taka strategia wychodzi powieści na korzyść, ale czy koniecznie musi obejmować również szczegóły funkcjonowania narządów wydalniczych („wysiadając z wozu, wypuścił gazy jelitowe”[7]; „słychać było, jak mocz wychodzi z niego opornie, słabym, niekończącym się strumieniem”[8]; „była pewna, że skórka z pomidora niczym wściekły szczur grasuje w jej okrężnicy”[9])?

Do tego trzeba dodać jeszcze parę niezbyt zręcznych sformułowań, formalnie może poprawnych, niemniej jednak zgrzytających w uszach („prychnęła jak roztyta kocica”[10]; „surowość tkaniny łamała wykwintne kształty”[11]; „śmietankowa halka wyróżniała ją w mroku wnętrza”[12]; „i trochę już pijany, poczuła, gdy wbił jej się w aortę [Jak? Czym?]. Pocałunek był zbyt wilgotny, żeby mogła coś odczuć, ale cieszyła się, że nie jest dżentelmenem”[13]) oraz wykraczającą daleko ponad możliwości przypadku zbieżność dwóch fragmentów tekstu, odległych od siebie o ponad sto stron. Nie odmówię sobie przyjemności zacytowania ich poniżej…

Fragment 1:
„Ojciec czekał na Stefana przed drzwiami. Pomimo wczesnej pory był w pasiastej piżamie. Miał nabrzmiałe powieki pokryte sitem [???] bordowych żyłek. Wilgotne oczy zdawały się rozsadzać nabrzmiałą, żółtą twarz. Spojrzenie posyłał mgliste, rozmyte, typowe dla słabo widzących. (…). Ojciec przebierał nogami, ale wciąż stał w miejscu. Przypominał kogoś, kto się zagubił. Stefan zrobił dwa kroki w jego kierunku i poprawił mu spodnie. Ojciec zacisnął usta. Znieruchomiał. Przez twarz przeszedł mu skurcz, zaraz zastąpiony łagodnym uśmiechem. (…)
– Chodź, tato, pójdziemy na mały spacer – powiedział Stefan, biorąc go pod ramię.
Z tygodnia na tydzień ojciec wydawał się coraz mniejszy i mniejszy. Nie inaczej było teraz. Twarz miał zaciśniętą, poważną. Stefan zapragnął go rozśmieszyć.
– Znam cię, tato. (…)
Ojciec spojrzał na niego jak na obcego, przestraszonym wzrokiem. Pojękiwał, z sykiem wypuszczał powietrze”[14].

Fragment 2:
„Nils, ojciec Stefana Gustavssona, czekał na Larsa przed drzwiami swego pokoju. (…) Lars zauważył, że pomimo wczesnej pory stary Gustavsson jest w pasiastej piżamie. Miał nabrzmiałe powieki pokryte sitem bordowych żyłek. Wilgotne oczy zdawały się rozsadzać nabrzmiałą, żółtą twarz. Spojrzenie posyłał mgliste, rozmyte, właściwe słabo widzącym. Przebierał nogami, ale wciąż stał w miejscu. Przypominał kogoś, kto się zgubił. Lars zrobił w jego kierunku dwa kroki, a ojciec Stefana zacisnął usta. Znieruchomiał. Przez twarz przeszedł mu skurcz, zaraz zastąpiony łagodnym uśmiechem. (…)
– Chodźmy na mały spacer – zaproponował Lars, biorąc go pod ramię.
Z tygodnia na tydzień, z każdą wizytą, Nils Gustavsson wydawał się coraz to mniejszy i mniejszy. Nie inaczej było i teraz, twarz miał zaciśniętą, poważną. Lars zapragnął go rozśmieszyć.
– Znam cię, przebiegły Nilsie.
Starzec spojrzał na niego jak na obcego, przestraszonym wzrokiem. Potem często pojękiwał, z sykiem wypuszczając powietrze”[15].

Jestem w stanie zrozumieć, że autorka zapamiętała prawie dosłownie fragment wcześniej napisanego tekstu i nieświadomie przywołała go z pamięci, pisząc ciąg dalszy. Ale, na Jowisza, każdą książkę przed oddaniem do druku czytają przecież co najmniej dwie osoby – sam autor i redaktor – dlaczegóż więc nikt nie zauważył czegoś, co w żadnym razie nie powinno ujrzeć światła dziennego?

Toteż czy mają rację ci, co podejrzewają, że szwedzki oryginał „Placu dla dziewczynek” w ogóle nie istnieje, czy też jej nie mają, śmiem twierdzić, że jest to jeden z najmniej udanych produktów z Czarnej Serii. Normalnie czarna owca...



---
[1] Lena Oskarsson, „Plac dla dziewczynek”, przeł. Zygfryd Radzki, wyd. Czarna Owca, Warszawa 2012, tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 74.
[5] Tamże, s. 137.
[6] Tamże, s. 266.
[7] Tamże, s. 66.
[8] Tamże, s. 185.
[9] Tamże, s. 344.
[10] Tamże, s. 214.
[11] Tamże, s. 206.
[12] Tamże, s. 264.
[13] Tamże, s. 291.
[14] Tamże, s. 164.
[15] Tamże, s. 297.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4342
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: norge 09.05.2013 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Na fali zainteresowania s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Uff, miałam podobne wrażenia. Zdecydowanie negatywne. Oceniłam na 2.
Użytkownik: danka-sz 28.05.2013 12:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Na fali zainteresowania s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Rzeczywiście, wielu czytelników ostrzega przez tą pozycją. Teraz upewniłam się ostatecznie, żeby po nią nie sięgać. Po przeczytaniu pierwszego akapitu Twojej recenzji, wcale bym się nie zdziwiła gdyby się okazało, że z tą szwedzką autorką to jakaś bujda na resorach, a pod skandynawskim nazwiskiem kryje się nasza rodaczka chcąca wypłynąć na fali popytu na tamtejsze kryminały... Nie byłby to pierwszy taki przypadek w historii, taki Ziemiański też w końcu pisał pod zagranicznym pseudonimem, gdy była moda na zagraniczną fantastykę i nikt nie chciał czytać naszej.
Użytkownik: Elfa 28.05.2013 14:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Rzeczywiście, wielu czyte... | danka-sz
Cytat ze strony "lubimy czytać":
"To nie jest szwedzki kryminał! Ta książka to mistyfikacja wydawnictwa Czarna Owca. Pisarka Lena Oskarsson nie istnieje, nie ma żadnego "tłumacza" Zygfryda Radzkiego, a w katalogach szwedzkich bibliotek próżno szukać książki pt. "Flickornas torg". Do tego wujek Google - nie wiedzieć czemu - pokazuje tylko polskie wydanie tej książki... Po prostu wydawnictwo Czarna Owca postanowiło wykorzystać modę na kryminały skandynawskie, wymyśliło panią z nazwiskiem zakończonym na "-son", licząc na to, że "ciemny lud to kupi" i "łyknie jak młody pelikan". Pożyjemy zobaczymy. Powieść może się swoją drogą okazać bardzo dobra, ale do kategorii "literatura szwedzka" czy "kryminał skandynawski" zaliczyć jej jednak nie można!"

Użytkownik: misiak297 28.05.2013 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Na fali zainteresowania s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Może tłumacz - jeśli w ogóle istnieje - przetłumaczył jedynie polski tytuł na szwedzki?

Phi...
Użytkownik: Elfa 16.10.2013 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Na fali zainteresowania s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Do wspomnianych ciekawostek językowych dorzucam cytat ze strony 266:
"Anchee poczuła silne ssanie w żołądku. Nerwowym truchtem pobiegła do swojego pokoju, przekręciła klucz w drzwiach i uklękła przed szafką pomalowaną na turkusowo. Była to szkaradna chińska masówka, która udawała mebel z epoki Ming. Kupiła ją na Allegro bez chwili zastanowienia."
O ile wiem, Allegro nie ma wersji szwedzkiej, więc dla mnie to kolejny dowód na to, że Czarna Owca oszukała czytelników odnośnie autorki.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.10.2013 12:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Do wspomnianych ciekawost... | Elfa
Ale chyba się nie przejęła komentarzami w necie, bo pod tym samym nazwiskiem ukazała się już druga książka (której nie kupię!).
Użytkownik: emkawu 16.10.2013 14:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Na fali zainteresowania s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Wiele radości sprawiła mi Twoja recenzja. :-)

Kto wie, może teraz polscy autorzy kryminałów będą udawać Szwedów, tak jak kiedyś Brytyjczyków?
Użytkownik: ka.ja 15.08.2016 19:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Na fali zainteresowania s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Chała. Potworna chała z zakalcem. Erotycznie obrzydliwa, męcząca, żenująca i wyjątkowo kiepsko napisana. Gniot roku, a może nawet i dekady.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: