Ku pokrzepieniu serc
[Uwaga: w recenzji odnoszę się do szczegółów fabuły i zakończenia.]
"Opium w rosole" to jedna z najbardziej przygnębiających i poruszających zarazem części Jeżycjady. Tu już nie dominują ciepło, dobroć i pozytywna energia promieniująca z domu Borejków - bo też słynna rodzina z Roosevelta tym razem została umieszczona na drugim planie. Wszystko rozgrywa się w pierwszych miesiącach 1983 roku - jest ponuro, szaro, depresyjnie. Panuje powszechny marazm. Niektórzy bohaterowie - ze względu na ówczesną sytuację polityczną - nie pojawiają się na kartach powieści. Zostają po nich tylko symboliczne puste talerze (jak ten w domu Borejków, czekający na powrót internowanego nestora rodu). A jednak i w tej ponurej rzeczywistości jest miejsce na rozkwit pierwszych młodzieńczych uczuć.
Tym razem nie chodzi o kolejną Borejkównę. Główną bohaterką jest Kreska, czyli Janina Krechowicz, wnuczka Dmuchawca, zakochana w szkolnym koledze i zarazem korepetytorze - przystojnym osiemnastoletnim blondynie, Macieju Ogorzałce. Jednak przedmiot jej uczuć oddał swe serce pięknej i pociągającej Matyldzie Stągiewce. Tak w skrócie można by nakreślić wątek miłosny "Opium w rosole" - nieodzowny dla Jeżycjady. Tym razem jednak Małgorzata Musierowicz równorzędnie potraktowała postaci powieściowej heroiny i jej amanta (do tej pory było inaczej - czytelnik rzadko mógł spojrzeć na sytuację romansową oczami przedstawiciela płci uznanej za brzydszą: Jerzy Hajduk, Janusz Pyziak czy Klaudiusz stosunkowo rzadko byli dopuszczani do głosu). Bo w "Opium w rosole" w historii miłosnej chodzi właśnie o mężczyznę - jego przemianę, dojrzewanie. Kreska nie musi się zmierzyć z nagłym życiowym problemem - jak Gabrysia - i nie ulega zdumiewającej metamorfozie na podobieństwo Idy. Wręcz przeciwnie - dość szybko (podczas wyjścia do opery) brzydkie kaczątko ukazuje łabędzie piórka, a ekscentryczna dorastająca dziewczyna zamienia się w gotową do miłości kobietę (i cóż z tego, skoro obiekt jej uczuć tego nie zauważa!).
Tymczasem Maciek wikła się w relację noszącą znamiona toksyczności. Matylda zamiast przyjąć go takim, jakim jest, próbuje go przerobić według swojego widzimisię. Ich randki rozpięte są między aprobatą a dezaprobatą okazywaną przez dziewczynę. Wreszcie ta femme fatale zwyczajnie bawi się zakochanym, czego on nie dostrzega. Dopiero później dociera do Maćka, że spotkania z fascynującą dziewczyną są puste i pozbawione sensu:
"Matylda wyjęła lusterko i oglądała sobie rzęsy, Maciek zaś (...) myślał, że skoro człowiek przesypia prawie jedną trzecią swojego życia, to powinien starać się maksymalnie wykorzystać nieliczne godziny, kiedy to nie leży bez świadomości. Jak najwięcej zrobić, jak najwięcej przeczytać, jak najwięcej się nauczyć i jak najwięcej pojąć z tego świata, na którym jest tylko gościem. I jak najwięcej dać temu światu. Czy może dokonać tego wszystkiego, przesiadując w Horteksie z Matyldą? Szkoda tego czasu, szkoda..."[1].
W owej chwili, jakby w odpowiedzi na te rozmyślania, przed oczami Maćka pojawia się obraz Kreski. A jaka właściwie jest Kreska? Spójrzmy na pierwszą scenę, w której się pojawia:
"Kreska była delikatnym, miłym i zbzikowanym stworzeniem o promiennych burych oczach z wielkimi rzęsami (...). Była ładna - której to cechy nie zdołała jeszcze całkowicie zniweczyć przez swój sposób ubierania się. Nosiła jakieś dziwaczne płaszcze, jakby ze starej ciotki, długie kamizele własnej roboty, pozszywane z łatek, kolorowe getry z włóczki oraz takież czapki-uszatki, swetry-olbrzymy i parometrowe szale z frędzlami. Posuwała się nawet niekiedy do własnoręcznego wykonywania butów i torebek. Wszystko to wyglądało raczej biednie, ale zabawnie i modnie. (...) Kreska była niestety przeraźliwie rzeczowa, odpychająco koleżeńska, i w ogóle zachowywała się jak kapral"[1].
Kogo nam to przypomina? Oczywiście! Taka sama była Gabrysia Borejko - zaradna, rzeczowa, pozbawiona romantyzmu. Kreska nosi co prawda inne szaty niż jej poprzedniczka z "Kwiatu kalafiora" - ale jednak to ten sam typ dziewczyny. Wydaje się, że Musierowicz go gloryfikuje. Jej sympatia na pewno nie leży po stronie Matyldy Stągiewki - postaci skądinąd ciekawej: za jej urodą, zachowaniem i traktowaniem zakochanych w niej chłopców jak zabawki kryją się minione traumy. Wszak z Matyldy - dawniej nie tak pięknej i nie tak pociągającej - kiedyś śmiali się szkolni koledzy. I naprawdę szkoda, że Musierowicz nakreśliła tę postać w taki sposób, że nawet znając jej przeszłość - nie sposób jej polubić. To osoba głupia, ograniczona, fałszywa i momentami prostacka. Maciej w końcu kieruje swoje uczucia we "właściwą" stronę - czyli w stronę Janki. Przeznaczeni sobie ludzie się zejdą i w dalszych tomach okażą zgodnym, szczęśliwym małżeństwem. W świecie Musierowicz tak właśnie musi być.
A jednak na tym nie może zakończyć się omówienie tej powieści. Bo obok Kreski jest tu jeszcze inna dziewczęca bohaterka. I choć na okładce bodaj wszystkich wydań "Opium w rosole" wyeksponowana została Kreska, a jej mała przyjaciółka pozostaje w tle, to jednak wątek Aurelii Jedwabińskiej vel Genowefy Bombke/Sztompke/Lompke/Pompke/Zombke pozwala się w pełni zachwycić piątym tomem Jeżycjady i stawia go znacznie ponad innymi.
Kim jest sześcioletnia Genowefa? Ano, tajemniczą osóbką z blokowego osiedla, która przychodzi na obiadki do mieszkańców Jeżyc. Jest zdumiewająco dobrze ubrana ("w drogi kożuszek, czerwony berecik z prawdziwego mohairu, takiż puszysty szalik oraz eleganckie skórzane botki zagraniczne na grubej plastykowej podeszwie"[3]), wygadana, wesoła i ze skłonnością do konfabulacji. A jednak urocza Genowefa (bo dziecko jest tak nieszczęśliwe, że nawet nie chce swojego imienia) to tylko maska wrażliwej Aurelii - spragnionej rodzinnego ciepła, szczerego uczucia, którego brak w gustownie urządzonym mieszkaniu przy Norwida. Zapracowana matka dziewczynki - pełna wewnętrznego chłodu, nieprzystępna i surowa nauczycielka Ewa Jedwabińska, choć niewątpliwie kocha córkę, nie potrafi okazać jej miłości. To właśnie przy Roosevelta - w domu Borejków, Lewandowskich czy Ogorzałków (a nade wszystko w mieszkanku profesora Dmuchawca i jego wnuczki Kreski) Aurelia czuje się naprawdę szczęśliwa i kochana. Pani Marta Lewandowska goszcząca Genowefę zauważy:
"Jadła chętnie, lecz nieuważnie, zajęta przede wszystkim tym, co działo się przy stole. Poufałe żarty, docinki i rozmowy zdawały się ją zachwycać. Wodziła lśniącymi oczami od jednej osoby do drugiej i radośnie wtórowała każdemu wybuchowi śmiechu"[4].
Jakież to inne od zwykłego zachowania Aurelii, "wiecznie skulonej, apatycznej, patrzącej ponuro spode łba"[5]!
Musierowicz potrafiła przekazać tragedię swojej małej bohaterki. W tym wątku jest mnóstwo prawdziwego dramatyzmu, wobec którego trudno pozostać obojętnym. Jestem przekonany, że to właśnie ta historia - dziecka z bogatego domu, mającego wszystko prócz miłości, gdyż zimna matka nie potrafiła mu tej miłości okazać należycie - zachwyca w "Opium w rosole", wzrusza, każe powracać do powieści i odkrywać ją na nowo. A nieodzowna dla Jeżycjady historia miłosna - wypada przyzwoicie, ale dosyć blado. I tylko szkoda, że autorka tak rzadko w należących do tego cyklu powieściach tworzy równie rozdzierające czytelnicze serce sceny, jak te z "Opium w rosole" (np. wszystko, co rozgrywa się w mieszkaniu Jedwabińskich), a skupia się raczej na banalnych historiach miłosnych (dość wspomnieć chociażby, że dramatyczna konfrontacja Laury z ojcem w "McDusi" zostaje przerwana przez wcześniejszą spowiedź bohaterki).
"Opium w rosole", przy całej swojej mroczności i dramatyzmie, niesie pozytywne przesłanie. Cokolwiek się dzieje, człowiek nie powinien się poddawać. Trzeba robić swoje na przekór okolicznościom i budować dobry świat. Taką postawę prezentuje Gabrysia - porzucona żona samotnie wychowująca małą Pyzę. Nie jest to bohaterka ze stali, potrafi płakać nad swoim losem, ale tylko przez chwilę. Tłumaczy zdumionej jej pogodą ducha Jance:
"Nikomu nie przyjdzie nic z tego, że się rozkleję. (...) Być radosnym i dobrym, kiedy świat jest smutny i zły, to mi dopiero odwaga! (...) To, że nas przypadkiem zło dotyka, nie znaczy wcale, że jesteśmy szczególnie pokrzywdzeni. Trzeba to przyjąć jak jeszcze jedną próbę, którą los nam zadał - i spokojnie robić swoje"[6].
Tak, to zdecydowanie książka napisana ku pokrzepieniu serc. Dobro zwycięża, dobrzy ludzie wygrywają, zakochani się łączą, Ewa Jedwabińska staje się innym człowiekiem, a Aurelia zyskuje prawdziwy dom. "Opium w rosole" krzepi nadal, choć mroczne czasy, w jakich powstawała, już dawno minęły. Bo też problemy w niej poruszone są uniwersalne.
I jedyne, co może razić - a co nie do końca usprawiedliwia konwencja - to kontrasty, na których zbudowana jej ta powieść, a może i cała Jeżycjada. Nie zawsze jest tu miejsce na szarość - wszystko zdaje się czarno-białe. Kreska jest tą dobrą, Matylda tą złą. Jedwabińska jako nauczycielka (nie bez powodu zwana przez swoich podopiecznych "Ewcią Sopel") przegrywa sromotnie z otwartym, pełnym ciepła Dmuchawcem. Gdzie bogactwo i luksus, tam i chłód (mieszkania Jedwabińskich i Stągiewków). Gdzie panuje bałagan, jest beztroska rodzinna atmosfera (mieszkanie Lewandowskich czy Ogorzałków do złudzenia przypomina mieszkanie Borejków!). Jednak chyba najwyrazistszy kontrast uwidacznia się w postaciach matek. Robiącą karierę naukową Ewę Jedwabińską stać tylko na psychologiczne formułki i uogólnienia (swojej wiedzy psychologicznej nie wykorzystuje w ogóle w odniesieniu do córki). Jedwabińska jest pokazywana jako toksyczna matka - w opozycji do Mili Borejko, Gabrysi czy pani Lelujkowej, która mówi:
"Ja jestem niewykształcona (...), ja umiem tylko kochać te moje dzieci i kocham je szczerze, a jakby trzeba było to za nie życie oddam"[7].
Ten uproszczony podział świata (a zwłaszcza podział na matki dobre: karmicielki, kapłanki domowego ogniska - i złe: oddane pracy zawodowej kosztem uczuć własnych dzieci) może razić - i razi - nie tylko w "Opium w rosole", ale i w całej Jeżycjadzie. Jednak Małgorzata Musierowicz przyzwyczaiła odbiorców, że tworzy taki właśnie świat - jeśli uda nam się przymknąć na to czytelnicze oko, lektura kolejnych tomów poznańskiego cyklu będzie prawdziwą przyjemnością. A "Opium w rosole" może stać się doskonałym lekiem na wszelkie chandry.
---
[1] Małgorzata Musierowicz, "Opium w rosole", wyd. Akapit Press [brak roku wydania], s. 79.
[2] Tamże, s. 25-26.
[3] Tamże, s. 10.
[4] Tamże, s. 12.
[5] Tamże, s. 169.
[6] Tamże, s. 57-58.
[7] Tamże, s. 120.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.