Dodany: 16.08.2005 10:52|Autor: bazyl3
To samo, ale nie tak samo ;)
Choć obiecywałem sobie, że już nigdy więcej Cobena, to sprawdziło się staronordyckie powiedzenie "Nigdy nie mów nigdy". W transie czytania lekkostrawnej lektury wakacyjnej nawinęła się jego "Jedyna szansa", została przyjęta, przeczytana, a w głowie zapaliła się lampka "Nigdy...". Ale po kolei...
Jest to bez wątpienia Coben tradycyjny. Ktoś umiera/zostaje porwany/zaginął, by po jakimś czasie (najczęściej dość długim) odżyć/porywacze upominają się o okup/pojawić się np. w osiedlowych delikatesach bądź w Internecie. Tym razem eksploatowany jest drugi scenariusz - ten z porwaniem. W wyniku napadu porwane zostaje dziecko głównego bohatera, a jego żona ginie. Przy odbiorze okupu porywacze wyczuwają pułapkę, zabierają pieniądze, dziecka nie oddają i wydaje się, że tzw. pupa blada, aż 18 miesięcy później...
Poza tym wszystko jest tak samo, oprócz tego, że, moim zdaniem, Coben postanowił pogłębić tzw. "rys psychologiczny" postaci, co w jego przypadku równa się przynudzaniu. Sam rozwój wypadków jest przewidywalny, bo autor w każdej ze swych powieści myli tropy w bardzo podobny sposób, a finałowa scena jest dość łatwa do przewidzenia. Nie powiem, jeśli czyta się Cobena ciurkiem, tak bez zastanawiania się i analizowania, z pewnością potrafi on zaskoczyć. Jednak chwila namysłu powoduje, że tropy, które nam podsuwa, stają się zbyt oczywiste, a to, co autor wmawia nam jako niemożliwe, okazuje się rozwiązaniem.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.