Słowa jak kamienie
Dawno, dawno temu w gęstym, ciemnym lesie stała sobie chatka z piernika, a w niej mieszkała straszna Baba Jaga, która czyhała na zabłąkane dzieci...
W pełnym słońca, gorącym kraju był sobie dom calutki z czekolady, a w nim dorastała mała dziewczynka...
Jak wiemy z baśni, zewnętrzna słodycz może przysłaniać to, co budzi w nas strach i odrazę. Za czekoladowymi ścianami działy się rzeczy, od których nawet wstrętnej czarownicy zjeżyłby się włos na głowie. Brązowy jest bowiem kolorem nie tylko czekolady, ale i… gówna.
Opowieścią o takim domu otwiera ostatni utwór – napisany specjalnie z okazji wydania w Polsce zbioru „Nietoperze” – Lena Kitsopoulou, młoda grecka pisarka. I chociaż zaczyna się on niewinnie i baśniowo, różniąc się tym wyraźnie od pozostałych zamieszczonych w zbiorze opowiadań, sposób, w jaki przemawia do nas autorka nie pozwala wątpić, że – jak w bajce o łagodnej staruszce mieszkającej w domku z piernika – ten wstęp ma nas tylko uśpić, i że za chwilę doznamy kolejnego wstrząsu.
„Oczywiście, nie skłamałam aż tak bardzo. Istota rzeczy jest taka sama. Wszystko było brązowe, wszystko. (…) I ponieważ istniało takie kłamstwo i tłumienie, to wszystko przypominało mi gówno”* – mówi narratorka, każąc nam zagłębić się w świat dziecięcych koszmarów, których nie może zatrzeć czas, z których nie sposób się wyzwolić.
Wszystkie opowiadania zawarte w tym niewielkim zbiorku opisują wydarzenia z życia współczesnych Greków. Są prawdziwe aż do bólu, co więcej – to wszystko, o czym pisze Kitsopoulou, dzieje się wokół nas na co dzień, nie tylko w Grecji. Współczesna cywilizacja, świat postępu... Narkomania, rozpad międzyludzkich więzi, przemoc w rodzinie, pedofilia: te obrazki nie są nam obce, nawet jeśli nie dotykają nas samych ani naszych najbliższych. Coraz więcej ich w świecie i być może, o zgrozo, przywykamy do nich jak do otaczającego nas krajobrazu. Zebrane w jednym tomie, serwowane po kolei jak niejadalne potrawy, nabierają charakteru surrealistycznych koszmarów. A przecież snem nie są. Nawet jeśli trudno sobie wyobrazić, co jeden człowiek może uczynić drugiemu z nienawiści lub... miłości.
Najbardziej wstrząsnęły mną (w tym przypadku bowiem trudno pisać o „podobaniu się”) opowiadania pt. „Sakis”, „P.O.” i „Dziura”. „Aqua Velva” natomiast wzbudziła we mnie taką odrazę, że musiałam przerwać czytanie. Za wiele dosłowności, za wiele wulgaryzmów – w tym przypadku, moim zdaniem, zbędnych – za wiele… gówna.
Przyznam, że wszystkie te utwory wywarły na mnie upiorne wrażenie. Długi czas, chyba aż do teraz, zastanawiałam się, czy chodzi po prostu o opisywane wydarzenia, czy też ma to coś wspólnego z siłą przekazu.
Język jest potoczny, pełen wulgaryzmów; przypomina raczej zapis nagranych, dość chaotycznych wypowiedzi niż literacką relację. Zdania – krótkie komunikaty; słowa rzucane w naszą stronę jak kamienie. Ciężkie. Wywołujące chęć cofnięcia się. Nie zawsze wszystko jest dopowiedziane, jednoznaczne. Wiele z tych opowiadań ma narrację pierwszoosobową, co dodatkowo wzmacnia efekt.
Nie jestem pewna, czy jeszcze kiedyś sięgnę po prozę Leny Kitsopoulou… Każdy ma określoną granicę, której przekroczenie zagraża jego psychice. Opowiadania greckiej pisarki moją granicę naruszają. Nie dlatego, że chowam głowę w piasek i nie widzę problemów, które przedstawia. Wręcz przeciwnie.
---
* Lena Kitsopoulou, „Aqua Velva”, w: tejże, „Nietoperze; Aqua Velva”, przeł. Alicja Biaduń, wyd. Książkowe Klimaty, 2013, s. 142.
[Tekst umieściłam na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.