Dodany: 11.03.2010 21:03|Autor: dot59
Gdzie się podziały tamte trzepaki?...
Po dwóch tomach „rozlewiskowego” cyklu już chyba tylko zupełny brak czegoś do czytania zdołałby mnie skłonić do sięgnięcia po trzeci; lecz że grzeszę nieuleczalnym sentymentem do literatury wspomnieniowej, zwłaszcza zaś tej przypominającej czasy dla naszego kraju może per saldo nie najszczęśliwsze, ale dla mnie jako dziecka i nastolatki owszem - postanowiłam dać szansę kolejnej książce autorki, należącej właśnie do tego nurtu. No i powiem tak: nie żałuję!
Każdy, ale to każdy, kto urodził się w określonym przedziale czasowym, na pewno między rokiem 1950 a 1965, a może i trochę później - i nie tylko na Saskiej Kępie, nie tylko w Warszawie, ale praktycznie w dowolnym miejscu między Odrą i Nysą a Bugiem - dozna swoistego déjà vu, wczytując się w opisy realiów otaczających dzieciństwo i dorastanie autorki. Jednemu staną przed oczami tytułowe „fikołki na trzepaku” i „Miś z okienka”, innemu „prawdziwy, przedwojenny, drewniany magiel”[1], szkolny fartuszek, „czarny lub granatowy, najczęściej z najtańszej satyny”[2] albo „Janusza Laskowskiego »Żółty, jesienny liść«”[3] na plastikowej pocztówce dźwiękowej, a jeszcze innemu może oranżada w proszku, spożywana „palcem ślinionym obficie i panierowanym w owym proszku”[4], „kasza grycz. ze skwar.”[5] z jadłospisu baru mlecznego czy wiejskie kwaśne mleko, „wyjmowane łyżką wazową z glinianego dzbana”[6]…
I jeden za drugim biegną dziesiątki tych widoków i widoczków, smaków i smaczków, czasem uroczych, czasem śmiesznych, czasem - z dzisiejszego punktu widzenia - niezrozumiałych czy irytujących, ale wciąż żywych jak kilkadziesiąt lat temu; każde z nas, peerelowskich dzieci, nosi je w sobie i przywołuje od czasu do czasu, ale mało kto potrafi je poskładać w taką dowcipną i nostalgiczną zarazem mozaikę. Tę umiejętność i zachowany przy tym obiektywizm - bo autorka ani nie usiłuje dowieść, że w dzieciństwie jej rodzinie żyło się lepiej niż dziś, ani też swoich wspomnień nie barwi „najmodniejszym, czarnym kolorem, jaki się przypisuje PRL-owi”[7] - trzeba docenić. Podobnie jak sposób pisania o sobie i własnej rodzinie, sąsiadach, znajomych: obszernie i szczerze, ale bez szafowania szczegółami, które mogłyby kogoś urazić. Jedyną wpadką, jaką udało mi się wyłowić, jest historyjka o pewnej pani,dyscyplinującej oswojonego miśka za pomocą parasolki; raczej mało prawdopodobne, by żonie polskiego leśniczego przydarzyła się identyczna przygoda jak kobiecie z dalekiej północy, o której opowiedział Munthe w „Księdze z San Michele” - nie mam jednak o to pretensji do autorki, bo nie będąc kolekcjonerem tekstów z niedźwiedziami w roli głównej, niełatwo się połapać, że zasłyszana od znajomego anegdota została zaczerpnięta z dość dawno napisanej książki…
Tak więc, gdyby nie zwracać uwagi na stronę techniczną, można by „Fikołki na trzepaku” ocenić jako jedną z najlepszych pozycji wspomnieniowych dotyczących wzmiankowanego na wstępie okresu. Kilku mankamentów można się jednak tu i ówdzie dopatrzeć. Jednym z nich jest skłonność autorki do nadużywania wykrzykników i niepotrzebnego dzielenia zdań złożonych na mniejsze kawałki („Pewnego dnia wybuchła bomba! Anita, moja koleżanka powiedziała mi, że w naszym sklepie już jest! Tęsknie oczekiwana… Coca Cola!”[8]; „Była jeszcze pani Bronia, woźna. Starsza i gruba. Swoje ciemne włosy, przetykane siwymi pasmami, gładko ulizywała do tyłu i wiązała w luźny kok. Zwykły albo z warkocza”[9]; „I już. Po niedzieli!”[10]; „Mnóstwo grzybków, ogóreczków i pomidorów. Niecieszących się wielkim wzięciem, bo (…)”[11]). Drugim - używanie w narracji regionalizmów lub wyrazów i zwrotów potocznych („mielaki”, „pieczonka”, znany już z powieściowej trylogii „kubas”, albo cały taki fragment: „Muł przełaził przez palce tłustymi balasami - bleeeeeee! Chłopacy często nam dokuczali, że chodzimy po gównach. Rzeczywiście, muł śmierdział jak sto choler!”[12]) oraz niepoprawnych form gramatycznych („nikt wtedy, żadna fabryka, nie produkowała małych kaleson”[13]). Może zbyt drobiazgowa jestem, bo aż tak ogromnie dużo tych defektów nie ma, ale nic nie poradzę - to mi trochę przeszkadza w odbiorze. Więc zamiast piątki z plusem - co najwyżej czwórka.
---
[1] Małgorzata Kalicińska, „Fikołki na trzepaku”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2009, s. 69.
[2] Tamże, s. 175.
[3] Tamże, s. 279.
[4] Tamże, s. 38.
[5] Tamże, s. 58.
[6] Tamże, s. 231.
[7] Tamże, s. 9.
[8] Tamże, s. 276.
[9] Tamże, s. 43.
[10] Tamże, s. 79.
[11] Tamże, s. 251.
[12] Tamże, s. 228.
[13] Tamże, s. 91.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.