Dodany: 07.04.2010 11:36|Autor: ani_anka
Stracony czas
Zabrałam tę książkę na wakacje licząc na lekką, przyjemną lekturę. Niestety, lektura okazała się ciężka, niestrawna i bezwartościowa.
Zaczyna się nawet nieźle i przez pierwsze 50 stron rośne apetyt na historię ciekawej przemiany, odnalezienia tzw. sensu. Niestety, pierwsze rozczarowanie przynosi spotkanie po latach matki i córki, jeden wieczór, jedna historia i w niepamięć poszły wszelkie niesnaski, zupełnie jakby Gosia wzięła skalpel i zrobiła sobie lobotomię. Zaraz okazuje się, że nasza bohaterka w irytujący sposób zaczyna tęsknić za ludźmi, których widziała raz w życiu, jak za wieloletnimi przyjaciółmi, niby "wsiąka" w wiejskie życie, ale jednocześnie głosi wszem wobec, jaka na wsi panuje ciemnota i zacofanie. Wszystko dzieje się ot tak, przez lata najważniejsza dla niej była praca i nagle okazuje się, że znajomi jej córki z dnia na dzień zostają "jej dziećmi", a główna bohaterka staje się inną osobą. Okej, ale gdzie ta przemiana!? Niestety, na tym autorka nie skupia się zupełnie. Skupia się natomiast na wplataniu do książki różnych niby-mądrości: o "innej" miłości, o męskim szowinizmie, o nietolerancji, o heroicznym poświęceniu kobiety alkoholika. Jest to podane w tak niestrawnych kęsach, że aż boli, kiedy trzeba łykać.
Kolejnym rozczarowaniem jest język. Niby ma być swojski, niestety, jest prostacki i wulgarny. Niektóre dialogi między głównymi bohaterkami zwaliły mnie z nóg, w taki sposób rozmawiają dziewczynki w podstawówce.
Nawet fajnym pomysłem było wprowadzenie do książki przepisów kulinarnych, ale to też wyszło autorce troszkę sztucznie. Zwłaszcza że kreuje swoją bohaterkę na wielbicielkę parówek z obojętnie jaką musztardą popitych piwem, a takim osobom raczej nie byłabym skłonna wierzyć w sprawach kulinarnych.
Nie wiem, co w tej książce zobaczyły inne kobiety, ja zobaczyłam zmarnowany potencjał, nieumiejętność wykorzystania ważnych wątków, natomiast namiętne rozwijanie tych, które nie mają znaczenia dla powieści. Ta książka jest po prostu fatalna i ogarnia mnie trwoga na myśl, że tego właśnie oczekują polskie czytelniczki.
Jednym słowem, niech mnie Bóg broni od takich gospodarstw agroturystycznych, w których zamiast zaznać odpoczynku znajdę się w szponach pseudopsycholożek podlegających bezrefleksyjnym przemianom i uznających uzdrowicielską moc lepienia pierogów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.