Dodany: 08.04.2010 19:58|Autor: in_dependent

Kolumbijska nieodwracalność zdarzeń


Tytuł powieści od momentu wypożyczenia do rozpoczęcia czytania przekręciłam co najmniej cztery razy. Pierwszy raz, gdy pokazywałam koleżance książki, które przywlokłam ze sobą na zajęcia. Drugi raz, gdy po obfotografowaniu stosiku, na którym książka ta zajęła miejsce centralne, opisywałam na blogu moje zdobycze. Trzeci raz w odpowiedzi na pytanie mojej mamy: "Co czytasz?". Czwarty zaś pisząc tę notkę.

Nic nie poradzę, że "Kroniki niezapowiedzianej śmierci" brzmią dla mnie lepiej. I po dłuższym zastanowieniu uznałam, iż byłby to tytuł jak najbardziej właściwy, gdyby nawiązywał do opisu dróg, którymi podąża współczesne społeczeństwo. Bo przecież jedna kronika to zbyt mało (chyba że mielibyśmy do czynienia z jednym dziełem w kilku tomach), zaś trudno zwykle o zapowiedź w przypadku tak osobliwego zdarzenia, jakim jest śmierć. Świadomość nadejścia śmierci mają bowiem zwykle wieszcze i prorocy.

W powieści pt. "Kronika zapowiedzianej śmierci" trudno wskazać też bohatera, któremu Gabriel García Márquez przypisałby znajomość przeznaczenia. Nie ma także proroczych przymiotów narrator, który jawi się raczej jako ciekawski reporter opisujący kondycję społeczną małej mieściny czy pragnący zbadać i zakończyć sprawę funkcjonariusz policji, a w efekcie zdesperowany człowiek, który nie może przestać myśleć o tragedii i chce poznać prawdę o tym wstrząsającym wydarzeniu.

Od początku prowadzonej przez głównego bohatera opowieści pewne jest tylko to, że Santiago Nasar musi umrzeć. Wydawałoby się, że nieistotne są tutaj powody, dla których jego życie miałoby zostać zakończone. Nieważne jest też to, kim są sprawcy oraz czy jest on naprawdę winien. Najważniejsze jest wykonanie przeznaczenia. To, że musi ono dosięgnąć Nasara i dosięgnie.

Ale przecież Santiago jest synem Placidy Linero, jest kochankiem Marii Alejandriny Cervantes, jest przyjacielem wielu osób (w tym snującego tę opowieść miejscowego młodego mężczyzny), pochodzi z bogatej oraz licznej arabskiej rodziny i wszyscy mieszkańcy miasteczka go znają. Nie jest osobą anonimową, a o morderstwie, które ma zostać dokonane, wiedzą wszak wszyscy tubylcy i wydawałoby się, że ta zbrodnia to w takim kontekście albo zmowa fałszywych ludzi, którzy postanawiają pozostać bierni, albo całkowity, niezwykły, wręcz nieprawdopodobny zbieg przypadków. Nad tymi zagadnieniami bardzo usilnie zastanawiałam się przez całe sto dwanaście stron książki Márqueza.

Na pierwszy rzut oka niewinnie wyglądająca powiastka potrafiła jednak zaskoczyć nawet mnie. Nie spodziewałam się bowiem na tych raptem stu stronach tyle treści, tylu emocji i problemów, których przecież niekiedy ze świeczką szukać w kilkusetstronicowych dziełach.

Całe przedstawione w "Kronice" miasteczko jest swoistego rodzaju społeczeństwem, w którym każde wydarzenie dzieje się na oczach tłumu, w którym prywatność praktycznie nie istnieje i nie ma tematów tabu. Ślub mieszkanki tego położonego nad Morzem Karaibskim miasteczka jest świętem dla całej społeczności, tak samo jak wizyta biskupa oraz zabójstwo Santiago Nasara. I od samego początku wydaje się ono wtopione w krajobraz tej miejscowości, jako jedno z wydarzeń, które wszak zmieniło życie prawie wszystkich mieszkańców.

Na kartach powieści Márqueza podążamy ścieżką, po której kroczy fatum. Uroczyście przechodzi od domu do domu, przebiega po ulicach, niesie ze sobą informację o planowanym zabójstwie Santiaga i rozsiewa ją niczym śmiercionośny wirus, który tym razem pochłonie tylko jedną ofiarę. Bo przecież każdy z mieszkańców miasteczka (nawet główny bohater) w normalnych okolicznościach miałby szansę zapobieżenia nieszczęściu i co za tym idzie, uspokojenia swojego sumienia, ale wszystkie sprawy potoczyły się tak, że nie było im to dane.

Czytelnik jednak nie może pozbyć się myśli, iż ta śmierć nie była potrzebna, że można było jeszcze coś zrobić, lepiej się postarać. Ale Gabriel García udowadnia, że nie można było. Że to, co zostało zapisane na kartach jako coś, co ma się stać - i tak się stanie, niekiedy właśnie poprzez taki niepozorny zbieg okoliczności, niemożliwy do wyobrażenia w żadnej sytuacji.

Niezmiennie zachwyca mnie też język i niesamowity styl Márqueza, który w tak minimalistycznej wręcz powieści wydaje się jeszcze lepszy, jeszcze bardziej mistrzowski aniżeli w jego pełnometrażowych książkach. I może dlatego "Kronika zapowiedzianej śmierci" przywodziła mi na myśl "Proces" Kafki. Ale jedynie przywodziła, gdyż nie pokusiłabym się o porównanie obu tych dzieł - pod względem treści zupełnie różnych, zaś pod względem stylów pozornie podobnych.

"Kronikę" czytało mi się świetnie, z żywym zaciekawieniem śledziłam kolejne zeznania mieszkańców miasteczka, które składają oni po dwudziestu siedmiu latach, a które tworzą swoisty obraz tamtych wydarzeń.

Ten duszny, tropikalny klimat naznaczony jest mocnym akcentem mojego ukochanego realizmu magicznego, który tak doskonale podkreśla zawsze tragizm wszechobecny u Gabrieli Garcíi Márqueza. Wszechobecny i współistniejący nie z czym innym, tylko z miłością. Wszak: "Łowy miłosne to sprawa honoru" (Gil Vicente).



[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1388
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: