Dodany: 26.05.2010 18:00|Autor: dot59
O krok od krawędzi
Nie wiem, co napisać. Albo inaczej: nie wiem, jak napisać o tej książce, żeby przekazać wszystkie odczucia i myśli wywołane lekturą. Niewiele jest utworów wprowadzających mnie w podobny stan emocjonalny, a jeszcze mniej autorów, w których twórczości znajdzie się więcej niż jeden taki. Axelsson. Oates. Ostrowska. I - od tej chwili – Banach. (Dlaczego akurat same kobiety? Przypuszczam, że to tylko przypadek, bo wcale nie wszystkie te utwory obrazują kobiecy punkt widzenia czy tylko kobietom właściwe przeżycia; rzecz tkwi raczej w technice przekazu i rodzaju wyobraźni).
„Chwast” dotyka tematyki szczególnie trudnej i bolesnej. I choć każdy z pojawiających się w nim motywów zdążył już wykorzystać niejeden pisarz (w tym – tak się składa - któraś z wymienionych na wstępie autorek), to ich połączenie tworzy całość niepowtarzalną, o trudnej do naśladowania „sile rażenia” emocjonalnego.
Zaczyna się, prawie jak u Hitchcocka, od przysłowiowego trzęsienia ziemi; chociaż nie, to właściwie coś gorszego, bo to nie żaden zaskakujący zbieg okoliczności, żadna gwałtowna ingerencja z zewnątrz – to demonstracja czegoś, czego każdy normalny człowiek boi się tak potwornie, że woli tego nie nazywać. Bo jak nazwać sytuację, gdy chce się zadać śmierć komuś, kogo się kocha? Jedynej osobie, którą się kocha? O wiele łatwiej zabić się samemu: z chęci oszczędzenia bliskim udręki, ze strachu przed bólem, upokorzeniem, albo przed odpowiedzialnością, z poczucia winy, bezsilności, zbyteczności... jest tych powodów trochę, a każdy podręcznik psychiatrii pewnie dodałby jeszcze parę. Ale kogoś, kto jest całym naszym światem? Z pełną świadomością? Z pełnym przekonaniem: „bo przecież muszę, nie ma innego wyjścia”[1]? I wiedząc, że „wszyscy będą mieli na ustach jedno pytanie: Jak ona mogła? Jak ona mogła zrobić coś tak obrzydliwego?”[2]? Ale zanim bezimienna jeszcze narratorka zbliży się „do tej ostatecznej krawędzi”[3], abyśmy mogli i my to pytanie zadać, jej rozdygotana dusza potrąci jakąś dźwignię w magazynie pamięci – i posypie się potok chaotycznych retrospekcji, z których powoli wyłoni się wyjaśnienie tajemnicy, a wraz z nim przeraźliwie bolesny obraz ludzkiego nieszczęścia...
Nieszczęścia, na które składa się na równi sporo uwarunkowań: i osobowość Hanki, okaleczona ponurymi wspomnieniami z dzieciństwa, prawie ubezwłasnowolniająca swoją właścicielkę (do czasu...); i postawy napotykanych przez nią ludzi, wahające się od tępej bezduszności urzędników („Mogli mnie przecież zostawić w domu, ale nie chcieli. Za to zaraz potem, gdy skończyłam osiemnaście lat (...), zaraz potem już mogli mnie wyrzucić na bruk. I mogli, i chcieli”[4]), poprzez prymitywną ciekawość („A tej małej co?”[5]), aż po wyrafinowaną kombinację chamstwa, kołtuństwa i okrucieństwa, uosabianą przez Michała i jego matkę (tu cytat nie załatwi sprawy; to trzeba przeczytać...); i złośliwy kaprys biologii, który kazał „tej małej” pozostać na zawsze dzieckiem (i to, powiedzmy sobie, nie takim słodkim bobaskiem z portrecików à la Wyspiański), a jej matce zastanawiać się, czy „dwadzieścia pięć procent [czego, nie zdradzę, by nie ujawniać zbyt wiele] to naprawdę dużo”[6]...
Nieszczęścia, które wydaje się aż nierzeczywiste, zmanipulowane, by mocniej zagrało na uczuciach czytelnika. Ale czy naprawdę? A może tylko chcemy tak uważać, nie dopuszczając do siebie myśli, że coś takiego JEDNAK jest możliwe – żeby nas do końca życia nie prześladował strach, że coś podobnego może spotkać i nas, albo nasze dzieci czy wnuki? Albo żeby nie odkryć w sobie choć częściowej odpowiedzialności za położenie takich osób jak Hanka i Agatka (może naprawdę nigdy nie gapiliśmy się na niezgrabne dziecko-nie-dziecko ze śliną cieknącą z otwartej buzi, nie rzuciliśmy pogardliwego słowa pod adresem kogoś, kogo możliwości intelektualne zatrzymały się na etapie przedszkolaka, nie przyłożyliśmy ręki do wydania decyzji krzywdzącej nastoletnie sieroty czy matki niepełnosprawnych dzieci – ale jeśli...?)?
To nie jest łatwa literatura. I nie ma być łatwa. I nie staje się łatwa nawet wtedy, gdy obok bezmiaru zła w życiu Hanki i Agatki po raz pierwszy pojawia się ciepły powiew dobra, bo zło już zdążyło zrobić swoje...
Nie jest łatwa, ale właśnie dlatego nie daje się zapomnieć. Wstrząsa i rani, ale jeśli odczujemy ten szok i ból – to nie na darmo...
---
[1] Iwona Banach, „Chwast”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2005, s. 8.
[2] Tamże, s. 9.
[3] Tamże, s. 10.
[4] Tamże, s. 66.
[5] Tamże, s. 30.
[6] Tamże, s. 219.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.