Dodany: 29.05.2010 19:16|Autor: Rbit

„Dziedzictwo”, czyli o Juliuszu Kossaku i powstaniu styczniowym


„- Będziemy teraz ćwiczyły entrée.
Niepoprawna Zofia manifestacyjnie jęknęła, Cesia posmutniała. Liczyła, że do kolacji będzie mogła czytać cudowną, przepiękną powieść »Hrabia Monte Christo«. Tylko zawsze przykładna Rozalka zapewniła grzecznie:
- Doskonale, proszę pani.
- Mademoiselle - dysponowała Apolonia - proszę zabrać Anielkę i dzieci, będą przeszkadzać. Cécile! Wyrzuć tego psa.
- On będzie okropnie wył...
- Daj go mnie - pośpieszyła z pomocą matka. - Wezmę go na kolana.
Ciotka Melania z zaciekawieniem podniosła do oczu lorgnon czekając na przedstawienie. W pannie Apolonii obudził się duch wodzowski. Ustawiała swe karne szeregi. Entrée! - wkroczenie młodej panny na salę pełną ludzi – traktowała jako sprawę poważną i wymagająca studiów. Jakże często – mawiała – zalety umysłu i powierzchowności mijają niepostrzeżone z powodu chybionego entrée!
Według obowiązujących kanonów panna, gotująca się do wejścia na salę, winna była tuż przed progiem przystanąć na moment i w ciągu ćwierci minuty wykonać szereg precyzyjnych ruchów w ustalonej kolejności. A więc: uszczypnąć końce uszu, by poróżowiały, klepnąć się tęgo w policzki, żeby wywołać rumieniec, wznieść ręce do góry i potrząsnąć dłońmi, by krew odpłynęła z palców, złożyć ręce pod piersiami »w małdrzyk«, na koniec szepnąć wyraźnie »pom« - i zatrzymując wargi w pozycji wymaganej przez to słowo, wpłynąć jak łabędź na salę, głowę mając wzniesioną, a oczy skromnie spuszczone. Potem następowały dygi przed każdą starszą osobą, głębsze lub pobieżne w zależności od hierarchii. Całość wymagała nie lada wprawy i umiejętności”[1].

To jeden z początkowych fragmentów powieści Zofii Kossak „Dziedzictwo”. Powieści wyjątkowej, będącej uwieńczeniem pracy literackiej autorki, powieści ostatniej, niedokończonej. Zamierzała w niej przedstawić na tle dziejów swojej rodziny przemiany, jakie zaszły w Polsce na przestrzeni stu lat, od roku 1850 do 1956. Niestety, przed śmiercią zdążyła opisać losy zaledwie Juliusza i Zofii Kossaków, kończąc na roku 1864.

Pierwsze rozdziały przypominają nieco klimatem „Nad Niemnem”. Mamy dwór w Siąszycach, rodzinę, dorastające córki, pierwszą miłość... Następnie, wraz z głównymi bohaterami, Juliuszem i Zofią, przenosimy się do Paryża, poznajemy środowisko emigracyjne.

Stopniowo opisów życia rodzinnego jest coraz mniej, szczególnie od czasu powrotu do Polski, coraz więcej miejsca zajmuje przedstawianie napiętych nastrojów przedpowstańczej Warszawy. Coraz częściej Juliusz i Zofia ustępują miejsca uczestnikom życia politycznego i spiskowego.

W trzeciej części „Dziedzictwa”, którą Zofia Kossak napisała wspólnie z mężem, Zygmuntem Szatkowskim, mamy właściwie szczegółowy opis powstania styczniowego. Widzianego zarówno oczami zwykłych ludzi, jak i głównych bohaterów wydarzeń. Poznajemy Mierosławskiego, Langiewicza, Bobrowskiego, Padlewskiego, arcybiskupa Felińskiego i wielu, wielu innych. Opis ten jest szczególny. Bardzo dokładny, bez upiększania, czy narzucania własnej wizji wydarzeń. Oto jeden z fragmentów:

„Co robicie? - powtarza przybyły. - I co tu tak śmierdzi?
Podnoszą się, ukazując cebrzyk pełen płynu, w którym kilku żuawów moczy sine, opuchnięte stopy.
- To nasze stopy śmierdzą, panie pułkowniku - tłumaczy zakłopotany Grzegorzewski. - Od Krakowa pierwszy raz zdjęliśmy buty. Nie chciały zejść, chyba ze skórą... Pan porucznik Raszewski poradził, żeby wymoczyć nogi w okowicie, ale po ciemku nie mogliśmy znaleźć taborowych wozów, więc wzięliśmy wino.
Istotnie, ponad wstrętny fetor wybija się szlachetna woń starego węgrzyna.
- Skąd wzięliście? - bada szef. Odpowiedzi brak. - C'est mon amant... Monsieur... - nuci Krasnopolski, najwidoczniej podchmielony. Bentkowski zna życie i nie pyta więcej.
- Mam nadzieję, że nie będziecie tego pili? - rzuca na odchodnym.
- To się zobaczy, panie pukowniku...”[2].

Przyznaję, że nadmiar wydarzeń i postaci historycznych może być nieco męczący. Jednak nie znam lepszej książki tak dobrze oddającej realia historyczne bez uciekania w dydaktyzm. Autorka właściwie rezygnuje z często spotykanych w jej wcześniejszych książkach rozważań natury religijnej. Wielka szkoda, że nie zdążyła napisać planowanych dalszych części dzieła, poświęconej Wojciechowi Kossakowi i ostatniej, będącej autobiografią.

Polecam.



---
[1] Zofia Kossak, „Dziedzictwo”, cz. I/II, wyd. Instytut Wydawniczy Pax, 1974, s. 14-15.
[2] Tamże, cz. III, s. 404-405.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5713
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: