Dodany: 01.09.2017 16:12|Autor: kornwalia

Wciągająca książka, mieszane uczucia


Odkładałam pisanie o tej książce, nie wiem jak zacząć. Z jednej strony dobrze się to czytało, z drugiej ten Zacharski...

Autobiografia jest opisem szpiegowskiej działalności autora w USA od 1975 do 1981 roku, kiedy to został on aresztowany i skazany na dożywocie. W 1985 roku wrócił do kraju w ramach wymiany ze Stanami. Jest jeszcze druga część, "Rosyjska ruletka", gdzie opowiada o swojej dalszej pracy w Polsce. Sama nie wiem, czy chcę ją przeczytać. I tak, i nie.

Sam tytuł jako nawiązanie do Bonda jest ciekawym zabiegiem, choć nie znajdziesz w niej pościgów, strzelaniny czy smokingów na przyjęciach w ambasadzie. Wciąga coś zupełnie innego - to, jak Zacharski przez ok. półtora roku rozpracowuje jeden ze swoich kontaktów, do tego sąsiada. Bardzo powoli, subtelnie, wręcz niezauważalnie przeciąga go na swoją stronę, zaciera na jego użytek granicę między zwykłą rozmową i zdradą, przyzwyczaja go do nagród pieniężnych. I potem nagle wszystko nabiera tempa, a William Bell bez zmrużenia okiem zdradza swoją ojczyznę i jeszcze sprawdza kurs złota coby go nikt nie oszukał na tysiączku lub dwóch. Zacharski nie ujawnia szczegółów swojego szkolenia, ale widać, że takie operacje to dla agentów chleb powszechni. Momentami naprawdę nie mogłam się oderwać od tej opowieści, nawet gdy opisywany jest już sam proces w Stanach, potem lata spędzone przez autora w więzieniu, sama wymiana i pierwsze tygodnie w PRL po niej.

Jest jednak w tej książce coś śliskiego, co ciągle budziło mój dysonans, pewną odrazę do takiej działalności. Wiem, że nie można być naiwnym, ale włos się jeży na głowie, gdy sobie uświadamiam, że działalność wywiadowcza nadal trwa, gdzieś pod powierzchnią świat nadal jest brudny i nieufny, dzieją się rzeczy, o których opinia publiczna nie ma pojęcia. Może czasem to "tylko" tajemnice handlowe, techniczne, gospodarcze, a może czasem faktycznie nam uratowali tyłek. Trudno powiedzieć, to nie moja działka, tak sobie tylko zgaduję. Jednak czytając tę pozycję, odrzuciłam Mariana Zacharskiego i nie zgadzam się z nim na jakimś głębszym poziomie. Jeśli nawet czasem werbalnie nie wiedziałam, o co mi chodzi, wewnętrznie czułam ogromną do niego niechęć. Nie mówię nawet o tym, że autor mocno koloryzuje siebie jako człowieka, pokazując się z najlepszej strony (gdy tymczasem życie szpiega to życie w zakłamaniu). Do tego broni się przed nazywaniem siebie bohaterem, by na końcu jednak jasno dać do zrozumienia, że właśnie tak o sobie myśli. Co ważne, budziło mój sprzeciw to, co uważa on za powód do chwały - wierność władzom. Z uporem maniaka nazywa to miłością do ojczyzny, nieważne, jaki miała przymiotnik w swojej nazwie, podkreśla, że jego Departament nie zajmował się sprawami wewnętrznymi, gdy wspomina ruch Solidarności i stan wojenny. A przy tym zupełnie zapomina, że nie ma znaczenia, w którym miejscu było się trybikiem tej zbrodniczej maszyny, istotne, że swoim działaniem przyczyniało się do jego utrzymywania!

Rozumiem, że należymy do różnych pokoleń, wychowaliśmy się w innych czasach, mamy różne doświadczenia, jednak niedobrze mi było, gdy autor cieszył się, że miał swój udział w utrzymaniu równowagi militarnej pomiędzy Wschodem i Zachodem. Przecież strach przed armią radzieckich towarzyszy był też ważnym czynnikiem trzymania się państw satelickiej po ich stronie. Owszem, chęć utrzymania stołków szybko też doszła do głosu (i sto innych powodów), więc wiem, że upraszczam historię. Jednak rok 1956 na Węgrzech i Praska Wiosna w 1968 są faktem. Zacharski woził ze Stanów walizy z jedzeniem dla rodziców, narzekał na swoich przełożonych z partyjnego nadania, śmieszyła go nowomowa polityków, a po powrocie dziwił się, że połowa społeczeństwa zareagowała na niego wrogo. I najlepsze, wymyślił sobie, że zostanie dyrektorem Peweksu za swoje zasługi (tak, został). Czy nie widział raka drążącego jego ukochaną ojczyznę? Czy nie widział, że przykłada do tego rękę?

Nie chcę jednocześnie powiedzieć, że powinien wyśpiewać wszystko FBI i tam zostać. To już jego decyzja i w sumie nie o nią mi chodzi. Nie podoba mi się jednak, że patrzył na swoją służbę jako pracę na rzecz kraju, nie dla władz, bo takie spojrzenie można między bajki włożyć. To jak, powiedzmy, wywiadowca Północnej Korei, który zarzeka się, że służy swej ojczyźnie, nie dostrzegając przy tym, że wspiera chorą władzę, która tym krajem rządzi. Popłynęłam z emocjami, przepraszam. To chyba jednak dowód na to, że warto tę książkę przeczytać i sprawdzić własne odczucia. Mi dała ona okazję do przemyśleń. Nie uzurpuję sobie prawa do posiadania jedynie słusznej prawdy, wiem, że może patrzę na to płytko, z podobnymi klapkami jak Zacharski, równie idealistycznymi. Mam jednak prawo do swoich rozterek, w końcu szpiegostwo to nie czarno-biały świat.

[recenzję zamieściłam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 369
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: