Dodany: 29.10.2017 11:16|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Psalm u kresu podróży
Hansen Erik Fosnes

1 osoba poleca ten tekst.

„Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała…”[1]


Znamy tę historię teraz już nie tylko z literatury faktu, ale też z olśniewającej wizualizacji dokonanej przez Jamesa Camerona. Najwspanialszy statek świata po kilku zaledwie dobach bezproblemowego rejsu inauguracyjnego zderzył się z górą lodową i w ciągu paru godzin pogrążył się w przeraźliwie zimnych wodach północnego Atlantyku, a wraz z nim dwie trzecie (mniej więcej półtora tysiąca ludzi) załogi i pasażerów. Kiedy jeszcze nie do końca było wiadomo, jak bardzo poważna jest sytuacja, zbudzono pokładową orkiestrę i polecono jej grać, by pasażerowie odnieśli „wrażenie bardziej… raczej ćwiczebnego alarmu”[2] niż ostatnich rozpaczliwych prób ucieczki przed zagładą.

Więc grała. Grała nawet wtedy, gdy ogarnięci paniką pasażerowie biegali na oślep po pokładach i rzucali się do wody, zdając sobie sprawę, że nie starczy dla nich miejsca w szalupach. Grała do końca, choć właściwie nie wiadomo, co – ci, którzy katastrofę przeżyli, opuścili statek, zanim zabrzmiał ostatni utwór, a ci, którzy go wysłuchali, wraz z muzykami spoczęli na dnie oceanu.

Ale zawsze jest przecież wyobraźnia. Skorzystał z niej norweski pisarz Erik Fosnes Hansen, zastępując prawdziwych członków orkiestry – o których wiadomo stosunkowo niewiele – postaciami fikcyjnymi, mającymi nad tamtymi tę przewagę, że można im było przypisać dowolne życiorysy. Na przykład takie, które się dobrze wpiszą w pejzaż końca pewnej epoki w dziejach Europy.

Oto kapelmistrz, Jason Coward, wbrew swemu nazwisku (dla nieznających angielskiego: znaczy ono „tchórz”) nieuciekający przed żadnym ciosem i żadnymi niedogodnościami, jakie mu los uszykował. Pobyt w szkole z internatem, gdzie introwertyczny chłopiec stał się obiektem zaczepek i prześladowań. Śmierć rodziców. Pierwsza miłość z tragicznym finałem. Utrata perspektyw na ukończenie wybranych z rozsądku studiów. W końcu taki etap, na którym sama odwaga i wytrwałość już nie pomogą. Jeszcze krok – i znalazłby się na dnie, gdyby nie jedno przypadkowe spotkanie. Osoby, która wtedy wskazała mu drogę, pewnie już nie ma na świecie, gdy on, dosłużywszy się funkcji szefa pokładowej orkiestry, wsiada na „Titanica”…

Oto pierwszy skrzypek, Aleks (w dawnym życiu – Sasza) Bieżnikow. W Petersburgu pozostawił młodszego brata, na którego utrzymanie pracował jako kabaretowy muzyk. Data jego ucieczki z ojczyzny – rok 1905 – mogłaby sugerować, że przyczyną było zaangażowanie w sprawy polityczne. Ale prawda jest inna, na tyle przykra, iż Aleks dopiero w obliczu czegoś nieodwracalnego odważa się napisać list do Gawryły…

Drugi skrzypek, Dawid Bleiernstern, dołącza do zespołu czystym przypadkiem. Bo przecież dopiero co mieszkał w Wiedniu, mieście – obok Paryża – najbardziej chyba przyjaznym rozwijaniu talentów artystycznych wszelkiej maści i na razie nierobiącym różnic między obywatelami różnych wyznań. Dopiero co był chlubą swojej kupieckiej rodziny i oddanym wielbicielem pięknej Zofii, przyszłej malarki. Więc co się stało, że trafił do Londynu bez grosza przy duszy i tylko szczęśliwym trafem zawędrował do biura rekrutującego muzyków dla potrzeb linii żeglugowych?

Kontrabasista, Giovanni Petronio Vitellotesta, w Anglii przechrzczony na Petroniusza Witta, od lat już pływa na statkach brytyjskich kompanii, ale wciąż nachodzą go zagadkowe myśli, do których wyrażenia potrzebuje własnego języka. Przez te jego monologi wielu uważa go za wariata albo co najmniej dziwaka, a gdyby tak zechciał opowiedzieć swoją historię, kto wie, czy zamiast na pokładzie „Titanica” nie znalazłby się w szpitalu dla nerwowo chorych…

Pianista, zwany Spotem, chwilowo używa nazwiska Hauptmann, w którym tyle jest prawdy, ile w Spocie dawnego cudownego dziecka Leo Loewenhaupta. Kawalątek. Dojmujące poczucie rozdźwięku między realnością a marzeniami. Bo przecież miało być inaczej, przecież miał skomponować „coś wielkiego, prawdziwego”[3], a nie bębnić w klawisze dla podróżujących przez ocean fabrykantów i kupców…

Są jeszcze wiolonczelista, paryżanin Georges Donner, i altowiolista Jim Reel z rybackiej wioski w Irlandii, ci jednak, jak się zdaje, nie niosą w swoich duszach równie ciężkiego i dramatycznego bagażu, jak każdy z tamtej piątki. Ale to nie ma znaczenia, bo przecież i tak wszystkich czeka ten sam los…

Przez kilka dni, w ciągu których rozgrywa się akcja, obiektyw narratora wędruje z londyńskiego dworca Waterloo, gdzie spotykają się muzycy, do Southampton, by wraz z nimi dostać się na pokład statku. Jeszcze przed podniesieniem kotwicy rozpoczyna wędrówkę po zakamarkach tego wspaniałego wytworu techniki, odnotowuje jego niespotykane walory – a to „boisko do squasha, urządzenia do wiosłowania na sucho, elektrycznego konia i wielbłąda (…), bokserskie worki treningowe, sztangi i łaźnię turecką (…), mały basen pływacki”[4], a to ładownie, mieszczące nie tylko „36000 sztuk pomarańczy, 75000 funtów świeżego mięsa, 66666 kóp dopiero co zniesionych jaj, czterdzieści ton ziemniaków, tysiąc pięćset butelek wina, 35000 butelek piwa i wody mineralnej, 850 butelek wódki różnych gatunków wraz z ośmioma tysiącami hawańskich cygar”[4], ale także „cztery skrzynie słomkowych kapeluszy (…), beczkę  z i e m i, (…), cylindry Bruyère’a, gęsie wątróbki i anchois, strusie pióra, sierść króliczą, gutaperkę i ozdobne wydanie »Rubajjat« Omara Chajjama”[5] – równocześnie zaglądając w myśli i pamięć artystów, z których żaden nie zaznał szczęścia na lądzie. Najobszerniejsze, najbardziej złożone psychologicznie i chyba najbardziej wiarygodne są portrety Jasona i Spota, najmniej przekonujący – Petroniusza; historia Dawida jest trochę zbyt monotonna, a Aleksa – zbyt lapidarna, ale wszystkie razem składają się na tragiczną symfonię, której główny motyw to nieprzewidywalność losu i nieuchronność spraw ostatecznych. Wokół niego wiją się mniej lub bardziej rozbudowane motywy poboczne: wolności, odpowiedzialności człowieka za własne decyzje i czyny, odwiecznego rozdźwięku między sztuką a pragmatyzmem; w tle zaś pojawiają się Londyn, Paryż, Wiedeń, Petersburg, posiadłość prowincjonalnego niemieckiego szlachcica i włoska wieś...

Jeszcze kilka lat – i Europa w tej postaci bezpowrotnie przeminie; liczba ofiar zatonięcia „Titanica” będzie tylko kroplą w morzu wobec liczby tych, którzy padną na frontach pierwszej wojny światowej i zginą wskutek pośrednich następstw wojny: głodu, epidemii, zwiększonej przestępczości. Tragedia na oceanie, choć zupełnie pozbawiona kontekstu politycznego, zdaje się stanowić preludium do nieszczęścia na większą skalę. Autorowi udało się doskonale przedstawić ten katastroficzny nastrój, do tego stopnia, że nawet czytelnik hołdujący racjonalnemu myśleniu może mimo woli zadać sobie pytanie, czy przypadkiem metafizyczne wizje Petroniusza nie niosły zapowiedzi także tego, co nastąpiło dwa lata później?

I choć pewnie nie każdy w pełni zaakceptuje zastosowany przez Hansena chwyt z zamianą postaci prawdziwych na czysto fikcyjne, trzeba przyznać, że to dobra, pełna emocji, wartościowa proza.


---
[1] Andrzej Górszczyk, „Ballada o marynarzach z Titanica”.
[2] Eric Fosnes Hansen, „Psalm u kresu podróży”, przeł. Maria Gołębiewska-Bijak, wyd. Książnica, 1997, s. 400.
[3] Tamże, s. 253.
[4] Tamże, s. 56.
[5] Tamże, s. 58-59.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1021
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: