Dodany: 10.12.2017 22:42|Autor: misiak297

Książka: Nieświęta rodzina
Noszczyńska Danuta

2 osoby polecają ten tekst.

Dramaty rozwiązłości


Lubię książki o „niestandardowych” rodzinach (z przyjemnością przeczytałem „Dom na krańcu świata” Michaela Cunninghama, „Żony jednego męża” Anny Fryczkowskiej, „Żony pana Glassa” Amy Sue Nathan czy „Wszystko razem” Ann Brashares). Może chcę w nich odnaleźć trochę swojego postrzegania świata, a może szukam odpowiedzi na pytania, czy alternatywny model rodziny jest w stanie przynieść szczęście – a jeśli tak, to jaką cenę przyjdzie zapłacić bohaterom za łamanie norm. Zaintrygowała mnie zatem najnowsza powieść Danuty Noszczyńskiej z cyklu „Siedem grzechów głównych”. W tytułowej „Nieświętej rodzinie” zachodzi osobliwa sytuacja – „W miejsce ogólnie przyjętych norm moralnych wykształciły się całkiem odmienne od nich reguły i zwyczaje”[1]. Byłem ciekaw, co się za tym kryje oraz jak poradzi sobie w życiu główna bohaterka i zarazem narratorka.

Zacznijmy od tego, że ani dziadkowie, ani rodzice Ago nie powinni byli mieć dzieci. A jednak mieli. Dziadek dużo bardziej niż potomstwem interesował się kolejnymi romansami. Babcia z kolei za wszelką cenę starała się utrzymać małżonka przy sobie, nawet kiedy sprawa była przegrana. Czasu i zainteresowania nie starczyło jej już dla Grzegorza i Joanny. On związał się z mężczyzną (który uchodził za kobietę) i żył z nim szczęśliwie. Gorzej było z Joanną. Jak powie o niej Aga: „deficyty, z którymi wyszła z rodzinnego domu, głównie potrzebę miłości i poczucia bezpieczeństwa, próbowała zrekompensować sobie, wikłając się w liczne, gówno warte miłostki. Mama (…) po prostu chciała kochać i być kochaną, w jedyny sposób, jaki znała”[2]. Wyszła za dobrego człowieka, ale nie potrafiła stworzyć szczęśliwego domu. Z małżonkiem toczyła cichą wojnę, wdawała się w liczne romanse, dzieci zupełnie zaniedbywała. Wszystko tonęło w litrach alkoholu wypijanego zarówno przez matkę i babkę Agi, jak i przez jej ojca. Straszny to obraz. Nic dziwnego, że kiedy dziewczyna dorastała, miała problem z nawiązywaniem miłosnych relacji. Buntowała się, gdy matka i babcia zachęcały ją do chodzenia na randki:

„Nie potrafiłam zrozumieć, czemu tak bardzo im zależało, żebym przygruchała sobie jakiegoś kolesia, skoro żadna z nich nie była w stanie udowodnić na własnym przykładzie, że życie w parze uszczęśliwia. Przeciwnie, wszystkie dramaty, jakie obserwowałam w naszej rodzinie od najmłodszych lat, wynikały z małżeńskiego lub pozamałżeńskiego pożycia”[3].

Jej późniejsze związki, eufemistycznie mówiąc, również nie należały do udanych. Może jednak złą passę da się przełamać i Aga zdobędzie realne szczęście, a rodzina zjednoczy się na nowo? Co takiego musi się stać?

To mogła być dobra powieść o tym, jak traumy wpływają na dorosłe życie i czy można je przezwyciężyć, napisać inny scenariusz na przyszłość. Niestety, nie jest. Podstawowym błędem Noszczyńskiej wydaje się zastosowanie narracji pierwszoosobowej. Oddając głos komuś, kto nie potrafi ciekawie opowiadać, pogrąża się nawet najciekawszą fabularnie historię. To właśnie ten przypadek. Narracja w tej książce jest nijaka (żeby nie powiedzieć: prymitywna), brakuje jej polotu. Nie mam nic przeciwko temu, żeby o traumach mówić z pewnym dystansem czy czarnym humorem, to może jeszcze bardziej uwidocznić dramat (tym bardziej że Noszczyńskiej udało się stworzyć przekonujący portret dziecka z rodziny alkoholowej, które chorą sytuację rodzinną traktuje jak normę i uczy się przetrwania, okazując odpowiedzialność wykraczającą ponad jego wiek). Wyobraźcie sobie jednak, że o takich wydarzeniach miałaby pisać Chmielewska – w wersji nieco ordynarnej. To zmienia postać rzeczy, prawda? Oto fragment opowieści, jak poznali się rodzice Agi:

„Mama opowiadała mi, że przyglądając się ojcu z widowni (z coraz większym zainteresowaniem, nawiasem mówiąc), postanowiła tym razem zabrać się do rzeczy całkiem inaczej. Tego, że uda jej się ojca uwieść, była całkowicie pewna, ale zdecydowała się kategorycznie zmienić, że tak powiem, modus operandi. Postanowiła mianowicie udawać niedostępną, a być może nawet nieśmiałą i niewinną. Wiosną przyszłego roku miała zdawać maturę, a ponieważ szkoła była pięcioletnia, oznaczało to dla niej mniej więcej tyle, że ów fakt zbiegnie się w czasie z ukończeniem przez nią dwudziestego roku życia. A to już zakrawało na staropanieństwo. Studiując w międzyczasie, oprócz lektur szkolnych, bardzo życiowo pożyteczną literaturę z gatunku harlekinów, matka utwierdziła się w przekonaniu, że tylko te panienki, które są w stanie przez jakiś czas utrzymać faceta na dystans, mogą liczyć na ich oświadczyny, a potem na pełnię małżeńskiego szczęścia. Tak więc jeszcze przed trzecim bisem ostatniego utworu poprzysięgła sobie, że nie pozwoli się ojcu przelecieć wcześniej niż na drugiej randce. Mój tata był mężczyzną bardzo pięknym, o doskonałej wysportowanej sylwetce i nieprawdopodobnie błękitnych oczach, które miałam szczęście po nim odziedziczyć. Ponadto był (i jest) bardzo miłym facetem, ciepłym, kulturalnym i taktownym. Wszystkie te cechy sprawiały, że z każdą minutą siedzenia naprzeciw niego w klimatycznej kawiarence, nie nad kawą, niestety, ale nad dubeltowym drinkiem (czyli wódką z colą, gdyż w owym czasie nie znano innych receptur) , zaczynała wymiękać. Z tego, co wiem, kiedy »ją naszło«, zaczynała myśleć wyłącznie kroczem. Potrzeba przyjęcia między nogi aktualnego obiektu zainteresowania była tak przemożna, że niejednokrotnie czuła się wręcz bliska omdlenia [tak, mdlejąca potrzeba… – przyp. mój – Misiak]. Rosło napięcie, rwał się oddech, napierdzielały jajniki. Podobno według literaturoznawców, dokładnie taki sam syndrom miała Jagna z »Chłopów«. Nie wiem, skąd Reymont o tym wiedział, i nie wnikam, ale rzeczywiście coś w tym jest. Co prawda doświadczyłam do tej pory czegoś podobnego tylko ze skurwielem Czarusiem, ale doświadczyłam, więc nie mam prawa negować podobnych rzeczy”[4].

Jeszcze jeden przykład:

„Rano mama zazwyczaj bywała lekko roztargniona i czasem szłam do przedszkola z krzywo zapiętymi guzikami u bluzki, w spodniach założonych tyłem na przód lub wręcz na lewą stronę. Ale gdy któregoś razu nie włożyła mi pod spodnie majtek i ja na swoje nieszczęście (niestety, nie tylko ja) zauważyłam to przy przebieraniu się do »leżakowania«, postanowiłam ubierać się sama. Wieczorem wyjmowałam z szafy ciuchy na następny dzień i układałam na krześle w takiej kolejności i taką stroną do wierzchu, jak miały być wkładane. W przedszkolu było fajnie, miałam jakieś tam koleżanki, panie przez cały czas uczestniczyły w naszych zabawach i nigdy się nie zdarzyło, żeby całkiem zapomniały o moim istnieniu jak mama czy babcia.
Tatuś nadal jeździł po kraju z rewią, ale w domu bywał regularnie. Przywoził mi z tych wojaży zabawki, mamie pieniądze i w ogóle zawsze było super. W czasie pobytu tatki w domu, mamie nic nie dolegało, chodziliśmy więc na spacery, do kina na filmy dla dzieci, rodzice zabierali mnie na plac zabaw"”[5].

Mam ochotę zapytać – gdzie się podziała elegancja narracji? Od literatury – również popularnej – oczekuję literatury, a nie płaskiej opowieści snutej niedbale, jakby przy piwie w pubie. Czas pędzi tu, akcja gna tak, że można dostać zadyszki – trudno wczuć się w uczucia bohaterów. Scen naprawdę dobrze napisanych, wzbudzających emocje, jest jak na lekarstwo. Odnosi się wrażenie, że bohaterka nie opowiada, raczej pospiesznie streszcza. Przy zdaniu: „nie chce mi się opisywać koszmaru, jaki przeżyliśmy w tym dniu i kilku następnych” złapałem się za głowę – rozumiem, że śmierć krewnej i niepewność jutra to kolejna trauma, ale mam ochotę zapytać: narratorko, skoro nie chce ci się opisywać, dlaczego mnie miałoby się chcieć czytać cokolwiek? Do tego dochodzą niepotrzebne wątki (jak ten związany z nawiedzonym domem – że zacytuję Agę: „Jeszcze nam tu kryminału brakuje”[6]), udziwnione na siłę motywy (kwestia Rafaeli, zbieg okoliczności związany z rodzicami Basile'a), bohaterów, którzy pozostają tylko imionami i raczej oczywiste rozwiązania fabularne.

Liczyłem na dobre czytadło podejmujące w nieco lżejszy sposób (ale z szacunkiem) całkiem poważną, a też i nietuzinkową problematykę. Cóż, od pierwszych rozdziałów narastało we mnie rozczarowanie – i z każdym kolejnym malała nadzieja, że „Nieświęta rodzina” się obroni. Nawet nie chodzi o to, że historia w niej zawarta to w gruncie rzeczy nic nowego, nic szczególnego. Rzecz raczej w sposobie jej opisania. Trudno taką literaturę traktować poważnie.

Szkoda.


---
[1] Danuta Noszczyńska, „Nieświęta rodzina”, wyd. Prószyński i S-ka, 2017; tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 32-33.
[3] Tamże, s. 94.
[4] Tamże, s. 43.
[5] Tamże, s. 51.
[6] Tamże, s. 123.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 839
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: