Dodany: 20.12.2017 10:19|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ile prawd kryje się w tym domu?


Ivy Compton-Burnett, brytyjska pisarka, która zadebiutowała w zasadzie dopiero po czterdziestce (jeśli nie liczyć jednego młodzieńczego dzieła niedostrzeżonego przez krytykę i lekceważonego przez samą autorkę), była – i być może nadal jest – popularna głównie w swojej ojczyźnie. W Polsce dwie jej powieści, „Teraźniejszość i przeszłość” oraz „Więcej pań niż panów”, przełożono w latach 70. (już po śmierci autorki), na trzecią, „Dom i jego głowa”, trzeba było czekać kolejnych parę dekad. I to wszystko. A przecież warto byłoby udostępnić polskim czytelnikom świat, który z taką precyzją malowała; nie dlatego, by go nie znali – bo znają, wystarczy, że czytali Christie, Galsworthy'ego, Murdoch, Woolf, przedstawiających w swoich utworach te same środowiska drobnej szlachty i inteligencji z tego samego przedziału historycznego, od końca XIX do mniej więcej połowy XX wieku – ale dlatego, że zaglądała weń wyjątkowo głęboko i bezlitośnie, koncentrując się nie tyle na detalach, ile na meandrach ludzkiej psychiki, ukazywanej z perspektywy bezstronnego (czy prawie bezstronnego) obserwatora.

Przyjrzyjmy się jej czternastej z kolei powieści, „Teraźniejszość i przeszłość”. Akcja toczy się tu w ciągu kilku miesięcy (choć i to nie jest dokładnie powiedziane – może chodzi zaledwie o kilka tygodni?), ale kiedy? Jedyne, co wydaje się pewne, to że nie podczas żadnej z dwóch wojen światowych – okresów na tyle brzemiennych w wydarzenia, że musiałyby znaleźć choćby najsłabsze odzwierciedlenie w dialogach bohaterów – i nie później niż w roku 1953, bo wtedy książkę opublikowano. W zależności od tego, w jakie kostiumy nasza wyobraźnia przyodzieje bohaterów i na tle jakich dekoracji ich ustawi, może to być rok 1890, 1910 albo 1930, przy czym wcześniejsze daty są bardziej prawdopodobne, bo jako jeden z nielicznych materialnych rekwizytów pojawia się powóz.

Wydarzenia rozgrywają się głównie w posiadłości ziemskiej niejakiego Kasjusza Clare'a, tylko na dwa krótkie epizody przenosząc się do małego domku nieopodal, zamieszkiwanego przez Urszulę i Eltona Scrope'ów, siostrę i brata kobiety, która za chwilę wkroczy na scenę.

To Catherine Clare, była żona pana domu; ich małżeństwo trwało ledwie pięć lat, a choć w tym czasie przyszli na świat dwaj synowie, skończyło się głęboką wzajemną niechęcią i definitywnym rozstaniem, zaś rozżalony mąż zażądał, by odchodząc, wyrzekła się widywania dzieci. On w stosunkowo krótkim czasie – jak krótkim, zorientujemy się uzyskawszy informacje, że Catherine opuściła dom przed dziewięciu laty, zaś najstarsze dziecko z drugiego małżeństwa liczy sobie lat osiem – znalazł pociechę u boku innej kobiety, a ona... co robiła, z czego żyła i gdzie przebywała, tego nie wie nikt. Ale teraz powraca, ma zamiar zamieszkać z rodzeństwem i – co najbardziej niepokoi Kasjusza – spotkać się z synami. Trzynastoletni Fabian ledwie matkę pamięta, jedenastoletni Guy wcale; obaj są bardzo przywiązani do macochy, całą duszą zaangażowanej w ich wychowanie i nieczyniącej żadnych różnic między nimi a własnymi dziećmi. Toteż trudno się dziwić, że i Flawia nie jest przychylnie nastawiona do pomysłu swojej poprzedniczki, obawiając się, iż biologiczna matka zechce jej odebrać uczucia chłopców. Jednakże do spotkania prędzej czy później dojść musi. A to wydarzenie podziała jak katalizator, wydobywając na wierzch najróżniejsze obawy, kompleksy i urazy, tkwiące w duszach aktorów tego spektaklu...

Tym, co jako pierwsze rzuca się czytelnikowi w oczy podczas lektury tej (i innych) powieści Compton-Burnett, jest niezwykle oszczędna narracja, właściwie niewiele bogatsza od teatralnych didaskaliów czy filmowego scenariusza. Mamy zobaczyć postacie – i je widzimy, tak jak widzielibyśmy odtwarzających je aktorów; ale wglądu w ich myśli ani uczucia za darmo nie dostaniemy (żadnych monologów wewnętrznych, żadnych rozbudowanych opisów stanów ducha!) – musimy je sami odgadnąć na podstawie usłyszanych dialogów, ujrzanych gestów i min. Nawet przejście między poszczególnymi scenami odbywa się jak w teatrze czy filmie: ktoś wypowiada ostatnią kwestię – klaps – i oto jesteśmy w innym miejscu, godzinę, dzień albo tydzień później, znów tylko z dialogów dowiadując się, co zaszło w międzyczasie. Dialogi te zaś są kwintesencją słynnej brytyjskiej powściągliwości i taktu. Nikt tu nie podnosi głosu, nikt nie przeklina, ba, nawet służba dba, by przypadkiem nie użyć jakiegoś gwarowego słowa, nawet dzieci formułują swoje opinie – jeszcze po dziecięcemu szczere i prostolinijne – według wzorca podpatrzonego u dorosłych. A jednak nie sposób nie poczuć emocji buzujących pod tymi uładzonymi kwestiami niczym dobrze rozpalony ogień w kaflowym piecu; wystarczy popełnić błąd przy ryglowaniu drzwiczek i tragedia gotowa...

Tragedia w rzeczy samej się wydarza, i jakaż to ironia losu, że jej przyczyną jest zaufanie zdrowemu osądowi kogoś, kto powiada: „Zwracanie zbytniej uwagi podsyca chęć, aby stawać się jej ośrodkiem, i osiąga to skutek. Zlekceważenie jest czasem zbawienne. (...) Wtedy ten czyn nie przyniósłby rekompensaty, jeśli wyrażam się jasno”[1]. Ale zanim jeszcze stanie się to, co stać się musi, możemy zauważyć, że relacje w tej rodzinie nie są tak idealne, jak by się mogło wydawać, i że to nie nagłe ponowne wtargnięcie Catherine w spokojne życie trzech pokoleń Clare'ów jest przyczyną wszystkiego, co złe. Bo Kasjusz, który ma skłonności do przesady w ocenie własnych doznań i czynów („znalazłem się w takiej sytuacji, w jakiej nigdy nie był i nie będzie żaden inny mężczyzna. (...) usiłuję zdobyć się na najwyższy wysiłek, na jaki mnie stać”[2]) i zdaniem Flawii „łaknie pochlebstwa”[3], sam nie jest skłonny nikomu schlebiać, wręcz przeciwnie, wydaje się, że sprawia mu radość prawienie innym złośliwości („Tak, okaż się dla niej wspaniałomyślna. Wiemy, jaką masz dobrą opinię o sobie”[4], „No, ty używasz swego głosu wyłącznie do jednej rzeczy i do tego dobrze się nadaje”[5]) i deprecjonowanie ich sukcesów (dumnej ze stworzonego wierszyka córce przygaduje: „A więc to było z czyjejś głowy”[6]). Bo nie bez powodu Megan uważa, że ojciec, „kiedy sam czuje się nieszczęśliwy, chce, żeby inni również byli nieszczęśliwi”[7]; nie bez powodu Fabian, usłyszawszy od guwernantki: „Jest wam oddany na swój sposób”, ripostuje: „To i kot jest oddany myszy na swój sposób”[8]; Henry na podobne zapewnienie stwierdza: „Pewnie, istnieją różne rodzaje miłości. Niektóre z nich przypominają całkiem przeciwne uczucia”[9]; a tak zwykle oględny w słowach kamerdyner Ainger podsumowuje tę sytuację: „Jego serce jest dla nich otwarte, o czym nie wiedzą. Ale gdyby się do niego zbliżyli, zrobiłby coś, aby ich odepchnąć. Ma w sobie coś, co go do tego zmusza”[11]. Nie wiemy, co spowodowało to kalectwo uczuciowe Kasjusza – bo nie wydaje się, by był mu winien starszy pan Clare, prezentujący zupełnie przeciwną strategię akceptowania syna ze wszystkimi jego wadami – ale możemy być prawie pewni, że rzutuje ono na psychikę wszystkich, którzy z nim mają do czynienia. Jego dzieci, prócz najmłodszego Toby'ego, który jeszcze „nie wie, że rzeczywistość jest taka, jaka jest, a nic innego nie istnieje”[12], to starzy maleńcy, tonem ludzi ciężko doświadczonych przez życie wypowiadający sentencje wcale nie gorsze od tych, jakie się przypisuje mędrcom i przywódcom duchowym: „nie ma nic takiego, jak prawda. Prawda jest dla każdego inna”[13]; „ludzie bardzo lubią ponure nastroje, bo to psuje radość innym. (...) Uważają, że szczęście jest czymś niewłaściwym. (…) Albo że jest zbyt przyjemne (…) i dlatego żałują go innym”[14]; „Rzeczy stają się mroczne, gdy skrywa się je w mroku”[14]; „Dobroć ukryta w sercu nie przynosi wiele pożytku innym (…). Chyba każde inne miejsce byłoby lepsze”[15]. Obie żony, była i aktualna, wydają się trochę mniej dotknięte tym destrukcyjnym wpływem Kasjusza, chociaż czy na pewno? Bo może tylko robią takie wrażenie w przybranych przez siebie pozach: Catherine – melodramatycznej wylewności, a Flawia – wystudiowanego spokoju? Czemużby inaczej ta ostatnia na pytanie o swoje usposobienie odpowiadała: „Już dawno straciłam je z oczu. Tyle rzeczy się na nie nakładało”[16]?

Ta psychodrama rozpisana na głosy robi duże wrażenie, a robiłaby chyba jeszcze większe bez przydługich dialogów Urszuli i Eltona. Fabuła i nasz ogląd sytuacji nic by na tym nie straciły, gdyby ci dwoje pokazali się nam jedynie na moment w chwili przybycia Catherine i potem zademonstrowali swoje możliwości w scenie odwiedzin Flawii, kiedy Urszula wypowiada jakże znamienne zdanie, wyjaśniające ingerencję rodzeństwa w próbę porozumienia obu pań Clare: „Cnota jest nagrodą sama w sobie, ale nam potrzeba było jakiejś innej nagrody”[17].

Można by napisać jeszcze drugie tyle o postaciach z dalszego planu – Aingerze, pannie Ridley, Williamie i reszcie służby – bo każda z nich jest w jakimś sensie indywidualnością, choć prawie żadna nie ma istotnego wpływu na rozwój wydarzeń – na tym jednak poprzestańmy, stwierdzając, że bez wątpienia Compton-Burnett umiała niezmiernie wyraziście portretować ludzi i relacje między nimi. I że doprawdy szkoda, iż wydawcy ociągają się z przedstawieniem nam reszty jej twórczości. Bo Anglia Anglią, obyczaj obyczajem, ale dusza ludzka wszędzie pozostaje ta sama...


---
[1] Ivy Compton-Burnett, „Teraźniejszość i przeszłość”, przeł. Bronisława Bałutowa, wyd. Czytelnik, 1972, s. 267.
[2] Tamże, s. 131.
[3] Tamże, s. 275.
[4] Tamże, s. 48.
[5] Tamże, s. 61.
[6] Tamże, s. 75.
[7] Tamże, s. 79.
[8] Tamże, s. 20.
[9] Tamże, s. 290.
[10] Tamże, s. 219.
[11] Tamże, s. 57.
[12] Tamże, s. 17.
[13] Tamże, s. 24.
[14] Tamże, s. 230.
[15] Tamże, s. 297.
[16] Tamże, s. 200.
[17] Tamże, s. 202.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 810
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: