Dodany: 20.01.2018 22:18|Autor: misiak297

Książka: Idealne matki
Lessing Doris

2 osoby polecają ten tekst.

„Jesteśmy jedną wielką rodziną”[1].


[w recenzji odwołuję się do szczegółów fabuły – ale też trudno nie wgłębiać się w fabułę pisząc o tak krótkim opowiadaniu]


Scena otwierająca opowiadanie Doris Lessing „Idealne matki” (tak przetłumaczono oryginalny tytuł „The Grandmothers”) jest zwodnicza. Oto nadmorska restauracja i siedząca przy stoliku szczęśliwa rodzina – dwie starsze, ale wciąż atrakcyjne kobiety, ich przystojni synowie i małe, słodkie wnuczki. Kelnerka na chwilę wręcz zakochuje się w tej grupce (nie tylko w mężczyznach, jak początkowo sądzi):

„Theresa zastygła na moment przy oknie, z tacą zimnych drinków, i spojrzała na siedzącą przy stoliku rodzinę. Po policzkach pociekły jej łzy. Zakochała się w Tomie, a później w Ianie, a potem znów w Tomie – z powodu ich wyglądu, obycia i czegoś jeszcze, aury sytości, jakby przez całe życie nasiąkali przyjemnościami, a teraz to oddawali pod postacią niewidzialnych fal zadowolenia”[2].

I gdy czytelnik, podobnie jak ona, ulega urokowi tej sceny, pewna kobieta – prawie obca, choć jest żoną jednego z mężczyzn – psuje sielankę. Pojawia się napięcie, dochodzi do awantury.

Doris Lessing opowiada tę historię lakonicznie (może trochę zbyt lakonicznie, akcja gna, ma się wrażenie, że dałoby się ją bardziej rozbudować). Poznajemy dwie oddane sobie od najmłodszych lat przyjaciółki. Rozeanne i Lilianne są praktycznie nierozłączne. Żyją obok siebie, dzielą się sekretami, wspólnie wychowują synów. Mąż Roz – który ma dość pozostawania na drugim planie i konkurowania z Lil – odchodzi, aby założyć kolejną rodzinę. Z kolei mąż Lil ginie w wypadku samochodowym. Kobiety zostają same z synami. Jednak wydaje się, że taki układ – w którym wszyscy oni stają się członkami jednej rodzinnej wspólnoty – bardzo odpowiada całej czwórce. A potem nadchodzi przełomowy dla tej niekonwencjonalnej rodziny moment:

„Jest taka krótka chwila, kiedy mają po szesnaście, siedemnaście lat i otacza ich poetycka aura. Są jak młodzi bogowie. Krewni i znajomi patrzą z zadziwieniem na te istoty, które zdają się przybyszami z lepszego świata. Chłopcy często pozostają tego nieświadomi, postrzegając siebie raczej jako niezdarnie opakowane paczki, które próbują utrzymać w całości”[3].

Przyjaciółki są zafascynowane urodą młodych mężczyzn, tak im bliskich. Wkrótce dochodzi do zbliżenia między Ianem a Roz (ile w tym pożądania, a ile rozpaczy chłopca zagubionego po śmierci ojca?). Lil i Tom również zostają kochankami. Pogodzenie się z dziwacznymi zmianami w dotychczasowym układzie nie jest łatwe, ale w końcu porozumienie zostaje osiągnięte:

„– Wszyscy musimy zachowywać się normalnie. Pamiętajcie, ma być tak jak zawsze.
Chłopcy wymienili spojrzenia, najwyraźniej sondując się nawzajem. Spojrzeli na Lil, później na Roz, zmarszczyli brwi. Lil się uśmiechała, ale półgębkiem. Roz podzieliła jabłko na cztery części, każdemu dała po ćwiartce i z apetytem wbiła zęby w swoją część.
– Bardzo zabawne – skomentował Ian.
– Też tak myślę – zgodziła się Roz”[4].

Wspólne zjedzenie jabłka ma wymiar symboliczny. Tych czworo dzieli teraz swój grzech, wstydliwy (a może piękny?) sekret. Mijają lata, czas nikogo nie oszczędza. Tom i Ian już nie przypominają herosów z antycznych amfor, a Lil i Roz muszą się zmierzyć z perspektywą starości. Powinny (?) teraz wypuścić swoich młodych kochanków, nieledwie synów, aby ci znaleźli sobie żony w odpowiednim wieku. Ale czy konieczne jest podążanie za powinnością społeczną? „Jeśli coś działa, nie naprawiaj”[5], powiedziałaby Roz. Tylko czy to naprawdę działa?

Doris Lessing wiele można zarzucić, jeśli chodzi o styl. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby ta historia została rozbudowana, byłaby jeszcze lepsza. Z drugiej strony – dawno żadna proza nie sprowokowała mnie do tylu pytań. Sytuacja tylko pozornie jest tu prosta i moralnie jednoznaczna. De facto nie mamy tu do czynienia z kazirodztwem (mimo iż ciągle pojawiają się takie słowa jak „rodzina”, „bracia”, „siostry” na określenie wzajemnych relacji). Czy kobiety dla własnej przyjemności wykorzystały dorastających chłopców, w których buzowały hormony? Czy okaleczyły ich w ten sposób? A może to nakazy społeczne są brzemieniem? Jeśli tych czworo się kochało i odnajdywało w takim układzie, dlaczego weń ingerować? Tylko na ile okazał się on dla bohaterów lepszy? Co staje się największą krzywdą? Kto tu jest winnym, a kto poszkodowanym? I jeszcze jedno – komu to osądzać?

Choć przystępna (nawet zbyt przystępna), ta literatura nie jest łatwa. Drażni, niepokoi, zmusza do refleksji, nie daje gotowych odpowiedzi. Na forach książkowych obok – całkiem zasadnego – zarzutu dotyczącego „streszczeniowego” stylu pojawiają się często oskarżenia pod adresem tytułowych matek, padają słowa „patologia”, „kazirodztwo”, „moralność”. Być może chciałoby się pod nimi podpisać, ale z drugiej strony trudno uciec od myśli, że to zbyt łatwe rozwiązanie. Trudno też nie zastanawiać się, na ile oburzenie jest tu zasadne. Sama Doris Lessing nie ułatwia zadania – odcina się od jednoznacznego oceniania bohaterów. I to również jedna z zalet tego opowiadania.

Mam poczucie, że ta historia opowiedziana została pospiesznie i powierzchownie, choć nie bez talentu. A jednak – uczciwie rzecz biorąc – nie mogę wyprzeć się emocji odczuwanych przy lekturze. I poczucia, że nie umiem do końca tej opowieści rozgryźć. Mam pewność, że jeszcze długo będę myślał o Lil, Roz, Ianie i Tomie, którzy rzucili wyzwanie pewnym normom, choć musieli wiedzieć, że przyjdzie im za to zapłacić.


---
[1] Doris Lessing, „Idealne matki”, przeł. Bogdan Maliborski, wyd. Wielka Litera, 2013, s. 21.
[2] Tamże, s. 6-7.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Tamże, s. 31.
[5] Tamże, s. 14.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 730
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: