Dodany: 25.07.2010 10:31|Autor: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki

Książka: Skazana na życie
Langfus Anna

4 osoby polecają ten tekst.

Skazana po wielokroć


Jestem pewien, że pokolenie, które wychowało się w czasach pokoju, w jakimkolwiek miejscu na świecie, nie jest w stanie zrozumieć ilości strachu nagromadzonego w duszy ludzkiej, gdy godzinami, dniami i nocami, miesiącami, latami wisi nad człowiekiem groźba śmierci. Nie, to jeszcze za mało! Sama groźba mało znaczy. Ogromny lęk wynika z kumulacji na zewnątrz, na ulicy, poza domem, na każdej ścieżce, w każdej klatce schodowej, w obliczu każdego innego człowieka, tylko i wyłącznie zagrożeń. Ich obecność tworzy ten przeszywający strach, który obezwładnia, sprawia, że człowiek staje się zaszczutym psem, w jego oczach to pojawia się niewyobrażalny smutek, to obezwładniająca panika. Ale i to nie wszystko. Bo gdy strach w obliczu nieustannego niebezpieczeństwa zastępuje jedzenie i sen, gdy jest najbliższym przyjacielem i najukochańszymi rodzicami, do drzwi duszy puka obłęd. Brak wtedy siły w rozumie i sercu, żeby zrozumieć, że jednak zasłona śmiertelnych niebezpieczeństw z woli jakiegoś boga bądź losu może się uchylić. Stamtąd wyjrzy człowiek. Stamtąd wysunie się pomocna dłoń. Ale zaszczuty pies kuli ogon. Z przerażeniem szczeka. Z obawą macha ogonem. Nie wierzy. Bo wszystko wywrócone jest do góry nogami. Moglibyśmy sądzić, że wszystko wokół nas jest domem wariatów. Za chwilę podniesie się kurtyna strachu, otworzą się jakieś drzwi. Znikną czarne mundury, ucichną złowrogie warknięcia, szmalcownicy będą tylko bohaterami jakiejś okrutnej bajki. Nie! Bo znowu świat wywraca się do góry nogami. Straszliwa rzeczywistość jest normalnością, a ofiara tej rzeczywistości nie ma już siły na zachowanie człowieczeństwa i godności. Ten „jakiś” bóg normalnością obdarowuje czarne mundury. Ofiara może już jedynie podnieść w szaleństwie głowę i z dumą, w łachmanach, z wysmaganymi esesmańskim bykowcem plecami, przejść się przed plutonem egzekucyjnym trzymając w palcach pozbawionych paznokci hitlerowski papieros. Tylko trzymając, bo spuchnięte wargi i pozbawione wody usta nie są w stanie przyjąć od oprawcy jedynego podarunku.

Tak przez bez mała sześć lat żyła Anna Langfus, autorka książki pod tytułem „Skazana na życie”. Nigdy nie broniłem się ani innych nie zniechęcałem do zaglądania na ostatnie strony czytanych książek. Tym razem wręcz zachęcam. Z „Posłowia do polskiego wydania” autorstwa Jeana-Yves'a Potela czytelnik dowiaduje się mnóstwa szczegółów dotyczących samej autorki, gdzie mieszkała, z jakiej rodziny pochodziła, jakie naprawdę nosiła nazwisko, a i powodów napisania tej powieści. Tak, właśnie powieści. Bo Anna-Regina Szternfinkiel napisała powieść z wątkami autobiograficznymi. Nie biografię. To świadectwo równe w swojej wymowie i autentyczności holocaustowej twórczości Primo Leviego, Imre Kertésza, Jeana Améry’ego. Z równie ogromnym ładunkiem traumy, o czym przecież świadczy sam tytuł! Proszę zauważyć, Czytelniku, że Anna Langfus nie nazywa siebie skazaną na śmierć, choć to właśnie bliskość śmierci wyziera z prawie każdej strony tego świadectwa. Tak jak wymienieni wyżej autorzy, Anna Langfus swoje nieszczęście widzi w wydawanym na nią wyroku życia. Autorka stworzyła na bazie swoich przerażających przeżyć, o których nigdy się już w szczegółach nie dowiemy, literacką fikcję, która jednak oddaje autentyczność Holocaustu i tego okrutnego sponiewierania ocalałych z Shoah Żydów. Sponiewierania w latach wojny i psychicznego sponiewierania powojennego, od którego większość z nich nie potrafiła się już uwolnić do końca życia. Być może dlatego autorce zabrakło odwagi, żeby wszystkie swoje przeżycia przelać na papier z prawie, że dziennikarską dokładnością. Nawet nie próbuję się postawić na jej miejscu. Jestem przekonany, że zabrakłoby mi odwagi na stworzenie takiej fikcji. Świadomość, że mogłaby być prawdą, dawałaby tylko łzy. Dlatego rozumiem. Ale można to świadectwo potraktować inaczej. Może Anna Langfus w poczuciu obowiązku przekazania świadectwa kolejnym pokoleniom zdecydowała się na pracę nad powieścią, której formuła i środki bardziej trafiałyby do serc i rozumów wychowanych w pokoju czytelników? Tego też się nigdy nie dowiemy.

Skazana na życie. Z ponad trzech milionów Żydów mieszkających w Polsce, zamordowanych zostało około 90%. Prawdopodobnie każdy z ocalałych stracił w czasie wojny co najmniej jednego członka najbliższej rodziny. Na każdego z nich zapadł zatem wyrok skazujący na życie. Nawet nie próbuję się odwoływać, Czytelniku, do Twoich uczuć. Jaki to musiał być przejmujący krzyk, odzwierciedlający straszną rzeczywistość: oni umarli, ja muszę żyć!

Anna Langfus nie była silna. Ileż to razy taki wyrok spadał na nią? Pochodząca z dość zamożnej mieszczańskiej rodziny, gdzie była niania, a karty i popołudniowa herbata w salonie w towarzystwie rodziny były na porządku dziennym, młoda kobieta odczuła wszystkie potworności żydowskiego losu w wojennej Polsce. Każdy kolejny etap II wojny światowej na polskich ziemiach był dla niej wyrokiem skazującym na życie.

Na życie w samotności. Na życie w obliczu strachu, głodu, bólu, poniżenia. Każde kolejne zdarzenie powodowało, że młoda kobieta gubiła coś ze swojego człowieczeństwa. Szaleństwo, panika, obłęd, depresja, rezygnacja to byli domownicy jej duszy, serca i rozumu.

Panika zaczyna się, gdy „Jakub kończy się ubierać. Już do mnie nie należy. Należy do tego człowieka w zieleni i o twarzy bez wyrazu. Kiedy jest gotów, mama podaje mu płaszcz nieprzemakalny. Zwyczajny gest, jakim go bierze, sprawia, że tracę głowę. Już nie myślę o budowaniu zdań; urywanymi słowami, po niemiecku, po polsku, czepiam się tego człowieka, którego noc rzuciła między nas, błagam, żeby nie zabierał mi męża, żeby wziął mnie, zabił… Odsuwa mnie jednym ruchem ramienia, a w jego oczach odbija się cień pogardy. W chwili gdy obaj wychodzą, zaczynam krzyczeć, krzyczeć coraz głośniej, matka przytrzymuje mnie, przyciska do piersi, niewzruszona, niezłomna”[1].

Autorka nie próbuje wprowadzać do fabuły rysu historycznego. Uznaje, że czytelnik zna, wie, zdaje sobie sprawę z wydarzeń, które dla bohaterów powieści są tłem. Czasami tylko krótkie zdanie, oszczędny dialog, uświadamiają, gdzie fabuła ma miejsce lub co dalej będzie się działo: „- Mają zlikwidować wszystkie getta – odzywa się teściowa – wszystkie poza gettem w Warszawie (…). Zostańcie tu, jeśli chcecie. My wyjeżdżamy do Warszawy. To nasza jedyna szansa. – Później w oczach mojej teściowej już nie istniejemy. Zwraca się wyłącznie do Jakuba. – Trzeba uciekać stąd jak najszybciej”[2]. Bo Anna Langfus nie przywiązuje wagi do dat, nazw miejscowości. Być może ogromna trauma nie pozwalała jej tego zapamiętać. Być może świadectwo polega na zapamiętaniu tylko własnych odczuć związanych ze zdarzeniami, twarzami, słowami wyłaniającymi się z wojennego zamętu.

Wydarzenia opisywane przez Annę Langfus to świadectwo wszystkiego, co czytelnik literatury holocaustowej i wojennej powinien znać. Chciałoby się powiedzieć, że autorka nic nowego do tej literatury nie wnosi. A jednak tak nie jest. Cóż więc jest w tej książce, co nie pozwala na postawienie jej na półce i zapomnienie? Jeżeli szukałbym jakiegoś trafnego określenia dla powieści, to prawdopodobnie zdecydowałbym się na przymiotnik „przejmująca”. „Przejmujące świadectwo”, tak chyba jest właściwie. Brak w powieści rozważań, które możemy znaleźć u Primo Leviego, a nawet Imre Kertésza. Nie ma analizy, jak u Jeana Améry’ego. Jest świadectwo wydarte z głębi duszy. Świadectwo, które potrafi czytelnika przeniknąć. Które pozbawia jakichkolwiek złudzeń. Autorka stara się oddać wiele z tego, co było charakterystyczne dla przygnębiającej żydowskiej rzeczywistości. Jeżeli wszystkiego tego była świadkiem, tym bardziej to świadectwo jest przejmujące, tym bardziej rozumiemy jej ból przypominania i pisania. Bo czyż nie sprawia bólu historia żydowskiego dziecka oddanego księdzu pod opiekę, wyprowadzonego przez siostrę księdza do lasu i tam pozostawionego, tam okłamanego? Dla ratowania brata-księdza. Autorka nie wydaje wyroku. Tylko opowiada. Wyrok wydaje na siebie. Ona musiała tego słuchać. Ona, która słowiańskiej urodzie zawdzięcza zwierzenia Polaków-katolików.

Tak, jest świadkiem zdarzeń, których chyba wyobraźnia czytelnika, mimo licealnego wykształcenia i filmowego wychowania, nie była dotąd w stanie ogarnąć. Do tej wyobraźni autorka wkłada obraz szmalcowników, jakże innych, ale równie okrutnych: „- Tak, to ja – odpowiada kobieta – przyszłam. I jeszcze będę przychodziła. – Cicho się śmieje. – Widzisz, nie mam uprzedzeń. Jesteś moim Żydem, tylko dla mnie. Wszystko mi zawdzięczasz, słyszysz? Wszystko. Mam w rękach twoje życie. Wasze życie, was wszystkich. Jedno moje słowo i wszyscy jesteście zgubieni. Ale go nie powiem, jeśli będziesz mnie bardzo mocno kochał, bardzo mocno. On milczy. Kobieta się niecierpliwi. – Na co czekasz? Nie masz w żyłach krwi? Jej głos staje się naglący, słychać na przemian sprośne słowa i groźby. Więc od tego zależy nasze życie? Że wyjdzie stąd niezadowolona i nas zadenuncjuje!”[3].

Dla kogo zakończenie wojny było ulgą, radością? Niepotrzebne, zdawałoby się, pytanie. Autorka jednak obejmuje świadectwem marność żydowskiego życia po jej zakończeniu. Temat bolesny i do niedawna jeszcze skrywany głęboko. Stosunki polsko-żydowskie to nie tylko przecież szmalcownicy i ratowanie Żydów przez uhonorowanych i nigdy nieodnalezionych Sprawiedliwych. To także ból powrotu: „- O co chodzi? – Ależ… ja tu mieszkam. – To ja tu mieszkam. – Staram się otworzyć drzwi, ale kobieta je trzyma, walczymy w milczeniu. Słyszę, jak sapie, potem piszczy: - Sztuczka z poprzednią właścicielką. Próbowało jej już co najmniej dziesięć osób. Jeśli jest pani prawdziwą właścicielką, to niech pani wróci z milicją. Całym ciężarem napieram na tę wolę pełną wrogości. Rozlega się męski głos. – Jeszcze jedna – mówi kobieta – jeszcze jedna, która tu mieszkała. – Wywal ją za drzwi”[5]. Kolejny wyrok skazujący na życie.

„Zauważa mnie strzelec wyborowy. Patrzymy na siebie. Podnoszę głowę i trzymam ją sztywno, prosto. Zalewa mnie fala głupiej dumy, tak silna, że nie mogę już odróżnić, czy to z przerażenia tak mocno bije mi serce, czy też z poczucia własnej szlachetności. Lufa kieruje się w moją stronę. Niemiec uśmiecha się, jakby miał zrobić dobry żart. Czas się zatrzymuje. Duma mnie opuszcza. Nogi mi miękną, mam wrażenie, że odrywają się od ciała. I nagle żal mi tej żywej masy, w której rozpłynęła się każda osobowość, gdzie można było jedynie się poddać, nie czyniąc tego straszliwego własnego wysiłku, by stać. Otacza mnie tylko powietrze, a ono nie podtrzymuje. Raczej zachęca do tego, by wyciągnąć się na solidnej i twardej, dającej ukojenie, silnej, dobrej ziemi… Już nie patrzę na Niemca. Unoszę się we mgle. Głowa powoli staje się pusta i ciężka, ciężka… tym cięższa, im bardziej pusta. Pojawia się ostatnia myśl: głowa nieboszczyka musi ważyć sto razy więcej niż głowa żywego… sto razy więcej…”[5]. Bardzo, bardzo oszczędny opis sytuacji, gdy bohaterka trafia na Umschlagplatz. Znowu o samym miejscu nie ma nic. Za to jak zatrważająco opisane uczucia ofiary! Cała sytuacja zbiega się do kontaktu wzrokowego ofiary i strzelca, zwierzyny i myśliwego!

Podobnie jest, gdy autorka podejmuje temat odpowiedzialności Niemców za Holocaust i wojnę. Znane z książek Irit Amiel i Primo Leviego wątpliwości opisuje w zatrważającym fragmencie, gdy bohaterka poznaje niemieckiego żołnierza, który otwiera przed nią swoją duszą. Jest człowiekiem. Ma do kogo tęsknić. Ma powód, żeby przeżyć. Zdawałoby się, że jest także ofiarą. Ale Anna Langfus pozbawia złudzeń. To człowieczeństwo znika, gdy z niemieckiego portfela wypada zdjęcie żydowskiej rodziny. Bezbronność śmiertelnie rannego żołnierza jest pretekstem do wykrzyczenia: „- Niech pan postara się zrozumieć to, co teraz panu powiem. Pamięta pan tę żydowską rodzinę, którą pan zamordował? Pamięta pan, prawda? Tę fotografię… Ja też jestem Żydówką, jak oni. I gardzę pana śmiercią. Tę śmierć, którą z taką łatwością pan zadawał, nareszcie sam pan ją poznaje. Na próżno odgrywa pan dzielnego niemieckiego żołnierzyka, pan się boi. Pan straszliwie się boi”[6]. I znowu nie ma tu absolutnie żadnej analizy. Nie ma za i przeciw. Nie ma mniej lub bardziej logicznych argumentów. Nie ma rozumu. Tylko uczucia. Uczucia, które dyktowane są straszliwą rzeczywistością. Autorka daje czytelnikowi obraz, zdarzenie, sytuację. Widzimy, tak jak w poprzednim fragmencie, dwoje ludzi twarzą w twarz. Oprawcę i ofiarę. Patrzą sobie w oczy. Tyle że przerażenie jest w oczach oprawcy! Takich obrazów jest w powieści więcej. Wydaje się, że dla autorki jest to niezwykle ważne. Jest kwintesencją świadectwa.

Powieść w swojej formie przypomina wędrówkę. To odyseja. Chyba niezamierzenie. Tło historyczne do tego zmusza. Rodzinne miasto, getto warszawskie. Umschlagplatz. Ciemne kąty, ciasne kryjówki. Przydrożne rowy, las. Po drodze znikają najbliżsi krewni. Samotność i strach powoli pozbawiają człowieczeństwa, stając się karmą dla powojennej traumy. Kolejni towarzysze to przeraźliwie wstrząsające świadectwa kaźni w gestapowskich kazamatach. Mrok rozjaśniają twarze, za których pojawianiem się idzie wyciągnięta pomocna dłoń, ratująca bohaterkę w chwili, gdy gaśnie nadzieja. To trochę bajkowe, być może zbyt nieprawdziwe w odczuciu czytelnika. Licentia poetica czy prawda, której nasze pokolenie nie jest w stanie pojąć?

„Moja ręka przechodzi na drugą stronę… Napotyka jedynie pustkę. I natychmiast niebo się chwieje, grzebiąc mnie na dnie swych ciemności”[7]. Pustka i ciemność towarzyszą Annie Langfus do końca życia. Z nich wydobyła świadectwo przejmujące bólem i niepozostawiające nadziei na pogodzenie się z żydowskim losem, którego nieodłącznym towarzyszem jest trauma Holocaustu.



___
[1] Anna Langfus, „Skazana na życie”, tłum. Hanna Abramowicz, wyd. Prószyński i S-ka, 2008, s. 15.
[2] Tamże, s. 24.
[3] Tamże, s. 67.
[4] Tamże, s. 268.
[5] Tamże, s. 49.
[6] Tamże, s. 145.
[7] Tamże, s. 271.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6792
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 7
Użytkownik: koczowniczka 08.08.2010 17:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem pewien, że pokolen... | jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki
Pod wpływem Twojej bardzo dobrej recenzji wypożyczyłam "Skazaną na życie" i już przeczytałam. Muszę przyznać, że ta recenzja bardzo dokładnie oddaje nastrój i treść książki.

Na początku książki nasunęła mi się taka refleksja - w Annie, rozpieszczonej jedynaczce, było wiele egoizmu. Całkiem obojętnie przechodziła obok opuchniętych z głodu, umierających na ulicy rodaków, z nikim nie podzieliła się kawałkiem chleba, a pieniędzy jej rodzinie przecież nie brakowało. Spotkała matkę z dwójką malutkich zagłodzonych dzieci - i też im nie pomogła. Idąc na zabawę do Marka obojętnie przeskoczyła nad nieżywą Żydówką, nie przyszło jej nawet do głowy, by nakryć ją gazetą. To jej mąż wiedział, jak się zachować i miał o wiele większe serce niż Anna.

Jej losy to koszmar. W książce jest wiele przykładów na to, jak nisko może upaść człowiek powodowany chciwością, strachem, mściwością. Opisanych jest mnóstwo niegodziwości, do jakich zdolni byli naziści, Polacy, ale także Żydzi.

Dodam jeszcze, że francuski tytuł tej książki brzmi "Le sel et le soufre", co znaczy "Sól i siarka". Z posłowia dowiedziałam się, że Anna Langfus napisała jeszcze dwie powieści, za jedną z nich dostała nawet Nagrodę Goncourtów. Ciekawe, czy będą wydane w Polsce.

Użytkownik: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki 08.08.2010 18:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Pod wpływem Twojej bardzo... | koczowniczka
Faktycznie, można to i tak interpretować. Być może masz rację. W końcu to był dobry, przyzwoity mieszczański dom, w którym z pewnością chroniło się dziecko od niesympatycznych obrazków biednej ulicy. Ale biorąc to pod uwagę, można także wyobrazić sobie, iż bohaterkę "zamurowało". Nie wiedziała jak się zachować. Przestraszyła się. To ją w jakiś sposób znieczuliło, pozbawiło zdolności reakcji. To prawie to samo, co Ty twierdzisz, ale gdzieś przebiega cienka granica. Po prostu nie potrafię wyobrazić sobie tak wielkiego egoizmu. Chociaż, dalsze jej losy tym wydają się straszniejsze, jeśli musiała się z tego egoizmu, którego kolebką był ciepły i bezpieczny dom, nagle wydobyć.
Użytkownik: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki 09.08.2010 18:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Pod wpływem Twojej bardzo... | koczowniczka
Zawsze to robię a tym razem zapomniałem. To chyba przez tę dyskusję o rankingu. Zatem dziękuję! Jest mi szalenie, szalenie miło!
Też chciałbym przeczytać jej pozostałe dwie powieści.
Użytkownik: koczowniczka 15.08.2010 21:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Zawsze to robię a tym raz... | jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki
To ja dziękuję, bo dzięki Tobie sięgnęłam po książkę, o której wcześniej nie słyszałam. "Skazaną na życie" zaliczam do swoich najważniejszych lektur z okresu Holocaustu ze względu na bardzo szczere ukazanie uczuć bohaterki i na piękny język.

Co do motywów zachowania narratorki masz oczywiście rację.

Ale w pewnym momencie narratorka sama nazywa siebie egoistką. Działo się to wtedy, gdy zastanawiali się nad ucieczką z getta. Jej mama powiedziała: "Nie możecie tu zostać", a ona odpowiedziała spontanicznie: "Bez ciebie nie pójdę". Dodam, że w pokoju obecny był jej tato, bardzo dobry człowiek, którego kochała. Jemu nie zaproponowała wspólnej ucieczki... Dlaczego? Bo miał wygląd Żyda, uciekając z nim miałaby mniejsze szanse na ocalenie. Ona i jej mama wyglądały na Polki. Napisała: "Poświęcam ojca, z całą mocą własnego egoizmu. Ze wstydem. Nikczemnie". Potem namawiała ojca, by też z nimi uciekał, ale on uniósł się honorem i został w getcie.

PS. Do wszystkich - czytajcie tę książkę, jest naprawdę poruszająca, szczera i ciekawie napisana. A autorowi recenzji życzę miłego urlopu i kolejnych tak wnikliwych recenzji :)
Użytkownik: Natii 07.02.2011 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem pewien, że pokolen... | jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki
Przeczytałam tę recenzję jednym tchem i... nie wiem, czy chcę przeczytać książkę.

Kiedy miałam kilkanaście lat, sporo czytałam o II wojnie światowej. I wojna była dla mnie (i wciąż jest) najgorszym, co może się przydarzyć. Próbowałam wyobrazić sobie siebie żyjącą np. w Warszawie podczas II wojny światowej - i nie potrafiłam. Miewałam wtedy dość często sen, w którym trafiałam w sam środek wojny i okupacji - i w tym śnie za każdym razen, od początku do końca, towarzyszył mi strach. Tak duży, że aż dziwiłam się, że człowiek podczas snu jest w stanie wytworzyć takie emocje.

Dlatego nie wiem, czy chcę przeczytać tę zapewne dobrą książkę. Ale recenzja jest znakomita.
Użytkownik: jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki 07.02.2011 20:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam tę recenzję ... | Natii
Miewałem takie sny w dzieciństwie i troszkę później. Zwykle ginąłem, zastrzelony przez faszystów. Straszny strach, ucieczka i świadomość śmierci. Potworny ból, który oczywiście był nie fizyczny, ale senno-duchowy, co jednak wcale go nie umniejsza. Skąd się to wzięło? Na przełomie lat 70. i 80. raczej nie było zbyt dużo takich okropnych filmów. Kino radzieckie? Kloss? pancerni? Czy to wystarczyło, żeby dziecko miało takie sny? książek o II wojnie światowej nie czytywałem. W szkole z trudem zmuszałem się do takich lektur obowiązkowych. Jakoś podświadomie unikałem tego tematu także na lekcjach historii. Czyżby odzywały się geny? Kto wie? W każdym razie czytam teraz literaturę holocaustową. Przeżywam. Smucę się. I panicznie boję. Dlatego bardzo rozumiem to, o czym piszesz. Czy przeczytać? Trudno cokolwiek radzić. Ja nie zaczynałem od Anny Langfus. Ale w tym przypadku nie ma łatwiejszych czy trudniejszych książek...

I znowu dziękuję! Wprawiasz mnie w zakłopotanie.
Użytkownik: kruk23 26.08.2011 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem pewien, że pokolen... | jolietjakebluesOpiekun BiblioNETki
Świetna recenzja. Właśnie zacząłem czytać, więc jeszcze nie mam oglądu do końca, ale już po kilkudziesięciu stronach widać,ze to książka wyjątkowa, a też literatura holocaustowa mi nieobca. Dowiedziałem się o autorce z wywiadu z Marcinem Świetlickim, który był zdziwiony,że jej u nas jeszcze nie wydają. Czekam na inne książki, które mają się też ukazać.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: