Dodany: 01.06.2018 10:23|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nie-boski dramat, czyli medycyna ratunkowa po polsku


Nie znam pierwszej części „Małych bogów”. Jakoś nie miałam ochoty na lekturę. Dostatecznie dużo czytam literatury faktu z wątkami medycznymi i co więcej, dostatecznie długo mam do czynienia z państwową służbą zdrowia, żeby wiedzieć, że wymienione w tytule zjawisko znieczulicy nie jest wyssane z palca (aczkolwiek to często znieczulica pozorna, będąca w rzeczywistości niezdolnością do manifestowania empatii na skutek permanentnego przemęczenia i zdenerwowania). Podejrzewałam, że autor zechce się wpisać w ogólny trend potępiania lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy etc., o których zarówno na ogólnodostępnych forach internetowych, jak i u cioci na imieninach trudno napotkać inną opinię niż ta, że nieuki, konowały, pazerni, że za nic mają ludzkie cierpienie i że jeśli nie dostaną w łapę, nie zajmą się chorym jak należy. A taka jednostronność zawsze jest irytująca, bo jak w każdym zawodzie, również w medycynie są wirtuozi i kiepscy wyrobnicy, pasjonaci i pracujący dla pieniędzy, idealiści i cynicy, altruiści i łapówkarze; do tej pory nie miałam podstaw, by sądzić, że akurat wśród pracowników opieki zdrowotnej tych „złych” jest więcej. Są, bo być muszą, ale nie dominują, wcale też nie są w swoim własnym gronie przychylnie oceniani. I chyba miałam rację, o czym przekonałam się po lekturze drugiej odsłony reportażu Reszki, opatrzonej podtytułem „Jak umierają Polacy”, ale w istocie opowiadającej o ludziach mających nie dopuszczać do tego, by Polacy umierali zbyt wcześnie, w następstwie chorób i zdarzeń, których skutki da się odwrócić lub powstrzymać.

Lekarze medycyny ratunkowej i ratownicy medyczni to grupa, przed którą stawia się szczególne wymagania: mają pomóc w sytuacjach zbyt trudnych, by poradził sobie z nimi lekarz w ambulatorium i zbyt nagłych, by pacjent mógł się zapisać na planowe przyjęcie do szpitala. Czyli ratować życie. Kilkanaście, kilkadziesiąt razy na każdym dyżurze. Wiadomo, że nie zawsze się uda, co przekłada się na to, iż często parę razy dziennie muszą pacjentowi zamknąć oczy, a przerażonej, zrozpaczonej rodzinie powiedzieć: „nie udało się uratować pańskiego ojca, żony, dziecka…”. Czasem zaś są zmuszeni decydować, kim się zająć jako pierwszym – i co, jeśli źle ocenią szanse chorych, bo im się już wzrok oraz umysł mącą po kilkudziesięciu godzinach dyżuru? Albo jeśli nie dojadą na czas do kogoś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy, bo im się zrobiło żal samotnej staruszki, która zmyśla dolegliwości, żeby ktoś się o nią zatroszczył?

Autorowi pozwolono towarzyszyć przez pewien czas zespołowi wyjazdowemu pogotowia i odwiedzać wraz z nim domy pacjentów, miejsca wypadków, szpitalne oddziały ratunkowe. A przy okazji patrzeć na wszystkie sprawy, z jakimi muszą się mierzyć lekarze i ratownicy.
Na chorych cierpiących z własnej winy – alkoholików i narkomanów zmagających się z pośrednimi i bezpośrednimi skutkami nałogu – oraz ich rodziny, które też cierpią, choć ich jedyną winą jest to, że nie pozostawiły uzależnionego samemu sobie.
Na pensjonariuszy domów opieki, o których niedostatecznie dba nieliczny i nie zawsze w pełni fachowy personel.
Na schorowanych starców, wypychanych do szpitala przez krewnych pragnących spokojnie spędzić święta czy urlop.
Na ludzi symulujących ostrą i ciężką chorobę, by od ręki zrobiono im badania, na które inaczej czekaliby w długiej kolejce, wzywających pogotowie do skaleczenia wargi, przychodzących na SOR z przeziębieniem albo ze strzykaniem w stawach.
On jednak jest dziennikarzem, ma szczęście – jego reporterskie zadanie trwa tylko parę tygodni. Jego tymczasowi koledzy robią to dzień po dniu przez dziesięć, dwadzieścia, czterdzieści lat. Na ogół nie dla pieniędzy, są przecież inne zawody i inne specjalności medyczne, w których można zarobić znacznie więcej, nie znosząc przy tym takiej presji. I na ogół nie czują się jak bogowie. Nawet mali. Bo bogowie nigdy nie bywają tak bezradni, tak zmęczeni i przybici…

Robi wrażenie ta książka – nawet na człowieku obytym z realiami naszego systemu opieki zdrowotnej. Nie tylko zresztą naszego: te wszystkie problemy są wspólne dla medycyny ratunkowej w niemal każdym bardziej cywilizowanym zakątku świata; jeśli ktoś oglądał amerykański serial „Ostry dyżur”, wie, o czym mowa. Różnica tkwi jedynie w tym, że w większości krajów prawo już zwyczajnie nie dopuszcza, by ktoś pracował bez przerwy przez więcej niż dwanaście godzin i przekraczał określoną liczbę godzin pracy w tygodniu; tam na poważnie traktuje się odkrycie, że po ledwie jednej nieprzespanej nocy człowiek ma refleks jak po wypiciu alkoholu, ergo: nie nadaje się do wykonywania zajęć, przy których chodzi o czyjeś bezpieczeństwo. Ale u nas lekarzy i ratowników jest tak mało – w przeliczeniu na liczbę ludności – że znajduje się sposoby na obejście przepisów, więc w razie jakiegoś nagłego a groźnego wypadku mamy spore szanse, że będzie nas ratował ktoś, kto akurat pracuje „sto osiemdziesiąt cztery godziny ciągiem”[1]...

Jedyne, czego „Małym bogom 2” brakuje, to nieco większej staranności edytorskiej. Korekta przepuściła trochę literówek, nie zauważyła, że pacjentka opisywana w jednej ze scen na początku jest panią Aliną, a później – Alicją (imię, jak i wszystkie inne, zostało co prawda zmienione, ale taka niedokładność dezorientuje czytelnika), ani że przywróconemu życiu byłemu gangsterowi tkwi „rura intubacyjna w przełyku”[2] (gdyby tak było w istocie, to nie uratowano by go...). A sama książka oprawiona jest tak niedbale, że już przy pierwszym czytaniu kartki zaczynają się odklejać i wysuwać; wydanie papierowe kosztuje 25-30 zł, więc jeśli ktoś nie chce jej wyrzucić po przeczytaniu ani dołożyć drugie tyle za usługę introligatora, niech raczej zdecyduje się na ebook.


---
[1] Paweł Reszka, „Mali bogowie 2. Jak umierają Polacy”, wyd. Czerwone i Czarne, 2018, s. 43.
[2] Tamże, s. 24.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 969
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: