Dodany: 22.01.2020 20:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Kiedy się nic nie dzieje, lepiej nie oglądać zdjęć!


Kolejne spotkanie z twórczością Królowej Kryminału postanowiłam poświęcić pannie Marple, która – jak się można było domyślać na podstawie tytułu – wybrała się na egzotyczne wakacje. „Wybrała” to może nie jest najlepsze określenie: raczej została wyekspediowana przez troskliwego siostrzeńca Raymonda, który uznał, że lekarskie zalecenie korzystania ze słońca powinna zrealizować właśnie na Karaibach, w związku z czym wyjazd nie tylko sfinansował, ale i dopiął organizacyjnie niemal na ostatni guzik. Niemal, bo okazało się, że jego znajomi akurat niedawno odsprzedali prowadzony przez siebie hotel innemu małżeństwu; jednakowoż rezerwacja pozostała rezerwacją, a skoro inni goście nie widzieli przeszkód, by z wybranego miejsca pobytu skorzystać, czemużby miał je widzieć Raymond albo panna Jane?

Skorzystała więc i… cóż, nie do końca jej to odpowiada, bo… „każdy dzień wygląda tak samo i nic się nie dzieje”[1], a ona tak lubi mieć „pretekst do nie kończących się spekulacji”[2]! Tymczasem zdana jest na wysłuchiwanie przynudnawych peror gadatliwego emerytowanego majora, opowiadającego jej o wszystkim, co się kiedykolwiek zdarzyło jemu samemu albo jego znajomym. Na przykład historyjkę o tym, jak to dwaj lekarze rozpoznali na zdjęciu męża pacjentki zmarłej śmiercią ponoć samobójczą… tylko za każdym razem była to inna kobieta, a małżonek nosił inne nazwisko. Major Palgrave właśnie grzebie w portfelu w poszukiwaniu owej fotografii, podarowanej mu przez jednego z lekarzy, gdy nagle zerka za plecy swojej rozmówczyni i gwałtownie, acz nieco nieudolnie, zmienia temat. I jeszcze tej samej nocy umiera nagle w swej sypialni. Zgon nie budzi podejrzeń u miejscowego lekarza: wszak zmarły miał swoje lata i ponoć cierpiał na nadciśnienie – przynajmniej tak się mówi w hotelu – zatem, jeśli zapomniał zażyć pigułkę, wypił trochę więcej alkoholu i posiedział dłużej na słońcu, nie było w tym nic nienormalnego. Tylko dlaczego zdarzyło się tak akurat wtedy, gdy obiecywał komuś pokazać zdjęcie mordercy? Jakoś to pannę Marple niepokoi. Więc, jak to ona miewa w zwyczaju, zaczyna drobne podchody: tu wpuszcza kogoś w niewinną rozmowę w celu pozyskania pożądanej informacji, tam posługuje się małym kłamstewkiem, by się o czymś przekonać… tylko, że jest z tym wszystkim sama, bo wszak na Karaibach nie ma „sir Henry’ego Clitheringa, zawsze gotowego wysłuchać jej z uwagą, oraz jego chrześniaka Dermota, który mimo ciągłych awansów w Scotland Yardzie nadal wierzył, że podejrzenia panny Marple mogą być uzasadnione”[3]. A może jednak nie całkiem sama? Okazuje się bowiem, że zajmujący sąsiedni bungalow schorowany milioner nazwiskiem Rafiel chętnie spieszy jej z pomocą, traktując zagadkę podwójnego morderstwa – bo w międzyczasie ginie dociekliwa pokojówka – jako wyzwanie intelektualne. Tym bardziej, że oboje dochodzą do wniosku, że na tym się może nie skończyć – i mają rację…

Kto i dlaczego jeszcze zginie, czytelnik sam zobaczy. I może się domyśli, kto za tym wszystkim stoi, wcześniej niż para samozwańczych śledczych… a może nie (ja wysunęłam właściwe podejrzenie stosunkowo szybko, ale zostałam zbita z tropu i prawie do samego końca nań nie powróciłam).
Może i ta intryga nie jest szczególnie wyrafinowana (zwłaszcza, że zawiera motyw żywcem skopiowany z jednego z wcześniejszych utworów), ale ja, jak zwykle, zwracam też uwagę na charakterystykę postaci i na scenki rodzajowe, tworzące uroczą panoramę angielskiego społeczeństwa na przestrzeni ponad pół wieku.

Ileż mówią o ludziach takie na przykład dialogi, jak ten, w którym panna Marple, znudzona tokowaniem majora Palgrave’a, odpływa gdzieś myślami i nagle zdaje sobie sprawę, że jej towarzysz pragnie, by ustosunkowała się do jego wypowiedzi:

„ Z całą powagą zadawał jej teraz pytanie:
– Czy pani się z tym zgadza?
Długoletnia praktyka nauczyła pannę Marple radzić sobie również w takich sytuacjach.
– Sądzę, że nie mam wystarczającego doświadczenia, aby to właściwie osądzić. Obawiam
się, że zawsze wiodłam ciche i spokojne życie.
– I tak być powinno, droga pani! Tak powinno być! – zawołał major z należytą
galanterią”[4].

Albo ten, w którym nasza bohaterka przekonuje pana Rafiela, że to on powinien zwrócić uwagę właściwych osób na zaistniałe fakty:
„– Ponieważ pan jest bogaty i wszyscy się z panem liczą – powiedziała wprost. – Potraktują poważnie pana słowa i domysły. Mnie nikt nie zechce wysłuchać. Uznają to wszystko za wytwór wyobraźni jakiejś staruszki.
– To prawdopodobne – rzekł. – Głupcy. Chociaż muszę przyznać, że nikt nie podejrzewałby pani o taką sprawność intelektualną, słuchając pani codziennych wypowiedzi”[5].

I na koniec jeszcze, przemycona w wypowiedzi panny Marple, mocno życiowa prawda o plotce:
„– Wystarczy, że rzuci pan mimochodem kilka słów – wyjaśniła panna Marple. – Nie opowiada pan nic na własną odpowiedzialność, tylko mówi, że właśnie usłyszał pan to od niejakiego Iksa, któremu powiedział o tym pułkownik Igrek, a ten z kolei zna sprawę od pani Zet. To zawsze jest wiadomość z drugiej, trzeciej, a nawet dziesiątej ręki i wtedy niezwykle trudno dojść, kto puścił plotkę w obieg. O tak, łatwo jest powiedzieć o czymś innym ludziom, a oni powtarzają tę informację dalej, jakby była zupełnie pewna”[6].

W związku z tym, nawet jeśli to od kogoś usłyszałam, mogę powiedzieć także na własną odpowiedzialność, że czas poświęcony na poznawanie twórczości Lady Agathy nie jest czasem straconym.

[1] Agatha Christie, „Karaibska tajemnica”, tłum. Magdalena Gołaczyńska, wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, 2016, s. 11.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 123.
[4] Tamże, s. 12.
[5] Tamże, s. 135-136.
[6] Tamże, s. 128.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 407
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: