Dodany: 25.03.2020 19:04|Autor: LouriOpiekun BiblioNETki

Historyczna fantazja czy heroiczna fantasy?


Słynny romans rycerski "Ivanhoe" sir Waltera Scotta jawi mi się jako wczesnodziewiętnastowieczny "Wiedźmin". Musiał być bardzo poczytny, jest znakomitą powieścią przygodową (z tempem akcji właściwym dla swoich czasów). Zawiera tak wiele pasjonujących i wciągających motywów! Spotkamy dzielnych bohaterów, których kochają piękne i mądre dziewoje; ich potężnych adwersarzy, wspieranych przez wszechwładną organizację; okrutników i pokrzywdzonych. Mnogość nieprzeliczoną wreszcie walk mocarnych rycerzy, oblężenie zamku, emocjonujący sąd nad "czarownicą", pojedynki i zasadzki, huczne uczty, pijaństwa i biesiadowania. Krótko mówiąc - wszystko to, bez czego nie obędzie się dobra heroic fantasy. Jestem niemal pewien, że z wypiekami na twarzy czytał tę powieść Sienkiewicz, bowiem wiele scen z "Krzyżaków" czy Trylogii jako żywo zdaje się czerpać ze stylu Scotta. Nie mówiąc już o tym, że w "Ivanhoe" występuje epizodyczna postać Henryka [de] Bohun, grabiego Essexu, wielkiego strażnika Anglii - czyżby stąd imię wziął Bohun sienkiewiczowski?

Fabuła jest dość prosta, choć śledzimy bardzo wiele równoległych wątków. Na zamku Anglosaksończyka Cedryka poznajemy głównych bohaterów - prócz wymienionego, także jego podopieczną Rowenę (potomkinię władców Anglii sprzed czasów podboju normańskiego), przybyłego w przebraniu jego wydziedziczonego syna Ivanhoe, którego z Roweną łączy miłość, oraz Athelstana, w którego żyłach płynie krew władców. Pojawiają się także czarne charaktery: templariusz Brian de Bois-Guilbert, opat Aymer i paru innych popleczników księcia Jana, brata króla Ryszarda Lwie Serce, przebywającego w niewoli u austriackiego arcyksięcia Leopolda. Wszyscy oni udają się na turniej w Ashby-de-la-Zouche, gdzie Ivanhoe (przybyły ponownie w przebraniu) zwycięża cykl pojedynków. Nazajutrz zaś przewodzi tzw. mêlée, czyli masowej walce rycerzy, przy czym pomaga mu inny tajemniczy, zamaskowany zbrojny, zwany Czarnym Gnuśnikiem. Warto tu przytoczyć barwny i pełen swoistego humoru język, którym Scott podsumował owe igrzyska:

"Tak zakończył się pamiętny turniej w Ashby-de-la-Zouche, jeden z najsławniejszych w owych czasach, bo choć poległo w szrankach tylko czterech rycerzy, łącznie z tym, który udusił się w swej rozgrzanej zbroi, przeszło trzydziestu odniosło ciężkie rany, a z tej liczby czterech czy pięciu wkrótce zmarło. Kilku innych zostało okaleczonych do końca życia, a tych, którzy wyszli cało, aż do zgonu znaczyły zdobyte wówczas blizny. Z tego powodu dawne kroniki turniej ten zawsze zowią »miłym i wesołym igrzyskiem rycerskim w Ashby«".*

Ivanhoe zostaje jednak ranny, a opiekę nad nim roztacza żydowski lichwiarz Izaak z Yorku wraz ze swą przepiękną córką Rebeką. Niestety, w drodze powrotnej na połączone grupy domowników Cedryka i podopiecznych Izaaka napadają w przebraniu zbójców Brian de Bois-Guilbert oraz jego przyboczny de Bracy z całą drużyną, i porywają ich do zamku okrutnego Normana Bawolego Łba. Brian de Bois-Guilbert i de Bracy nastają na cześć Roweny i Rebeki, a Bawoli Łeb zamierza torturami zmusić Izaaka do zapłacenia gigantycznego okupu. Tymczasem Czarny Gnuśnik, zwiedziawszy się o tym, sprzymierza się z siłami Robin Hooda, któremu Bawoli Łeb jest wrogiem, by wspólnie odbić więźniów.

Tyle o treści, jakaż jednak jest sama książka? Gdy próbuję ocenić "Ivanhoe", doznaję dość ambiwalentnych odczuć. Scott chciał napisać powieść nie tylko porywającą, ale i mocno osadzoną w epoce, co wysoce sobie cenię. Na samym początku wręcz zamęcza czytelnika drobiazgowymi opisami strojów i wyposażenia bohaterów z przeróżnych sfer społecznych. Podobnie wnikliwie pragnie przedstawić tło historyczno-obyczajowe: konflikt o tron angielski, średniowieczne zwyczaje, przywołuje multum postaci z kronik tamtych czasów, daje świadectwo ówczesnemu antysemityzmowi, kreśli resentyment podbitych Saksonów względem zdobywców Normanów. Niestety, jakkolwiek z jednej strony możemy się wiele dowiedzieć o średniowiecznej Anglii, z drugiej Scott nie ustrzegł się wielu anachronizmów, dotyczących np. istotnych dla akcji praw, które zaistniały dopiero dziesiątki lat później, albo stosowania przez bohaterów zupełnie fantastycznych środków płatniczych. W sposób przesadzony przedstawił także skalę wzajemnej niechęci saksońsko-normańskiej. Scott mocno piętnuje domniemany (co do postaci i rozmiaru) antysemityzm, sam jednak daje brzydkie świadectwo własnego fanatycznego wręcz antyklerykalizmu. Bardzo nierealistycznie wyglądają bohaterowie należący do grona mnichów, księży czy rycerzy zakonnych - praktycznie każdy jest przedstawiony jako opanowany żądzą: czy to pieniędzy, czy kobiet, czy władzy, czy wreszcie obżarstwem i opilstwem. Zaś opis "procesu czarownicy" to totalny humbug, raczej efekt współczesnych Scottowi "fakenewsów" i kreślenia czarnej legendy Kościoła z czasów oświeceniowych.

* Walter Scott, "Ivanhoe", przeł. Teresa Tatarkiewicz, wyd. Nasza Księgarnia, 1972, s.132.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 563
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: