Dodany: 06.09.2020 14:57|Autor: mika_p

Papier dla serca


"Papierowy mag" to ogromne rozczarowanie - niespójny świat, sztampowa bohaterka i przesłodzone zakończenie.

Pierwsze zdumienie nad tym światem spotkało mnie już po kilku stronach: oto Ceony, absolwentka Szkoły Magów Tagis Praff rozpoczyna przymusową praktykę zawodową u maga Thane. Przymusową, bo w odróżnieniu od prawie wszystkich swoich kolegów, którzy sami wybrali specjalizację, ona została skierowana do Składacza papieru. W tym świecie praktykant już pierwszego dnia składa magiczną przysięgę, która na zawsze wiąże go z przeznaczonym mu materiałem, a można praktykować tylko jeden rodzaj magii. Z tym, że nikt nie sprawdza najpierw, czy absolwent ma jakiekolwiek predyspozycje do pracy w tej akurat dziedzinie, ot - "jest za mało Składaczy"[1] i marząca o pracy z metalem dziewczyna ma zajmować się papierem, którym nigdy się nie zajmowała, bo "w Tagis Praff nie nauczali żadni papierowi magowie"[2].

Nie dziwię się wcale opinii Ceony, że "powodem wymarcia profesji Składacza jest bezużyteczność jego umiejętności"[3]. Nie dowiemy się z książki, do czego mogą przydać się komukolwiek poza samymi magami papieru tworzone przez nich artefakty - u maga Thane nie pojawiają się klienci spragnieni cudów origami, ani magiczni, ani zwyczajni.

A jednak Mag Thane musi być bardzo bogatym człowiekiem, skoro ufundował Ceony stypendium w wysokości 15 000 funtów. Kwota jest szokująca, gdy porówna się ją z uposażeniem praktykanta, które wynosi 10 funtów miesięcznie; dla Ceony to znacząca suma, "to więcej, niż sądziła. Przy odpowiednim gospodarowaniu tymi pieniędzmi połowę będzie mogła posyłać do domu"[4]. Stypendium zaś miało pokryć przez rok koszty czesnego, podręczników i zakwaterowania.

Tylko rok. To wystarczający czas na ukończenie szkoły magów. Być może angielska magia z przełomu XIX i XX wieku była bardzo łatwa do opanowania i tyle wystarczało. Już na pierwszej lekcji Ceony opanowuje sztukę tworzenia iluzji na podstawie czytanej książki. Równiutkie Złożenia (bo tylko takie działają) wychodzą jej od razu, nie mamy nawet najlżejszej wzmianki o pogniecionych czy podartych w bezsilnej frustracji kartkach. A zaklęcie rozsypujące ożywioną papierową figurę już drugiego poranka, przy pierwszym użyciu, jest "małe, niemal odruchowe"[5].

Po mniej więcej trzech tygodniach praktyk szkolenie zostaje przerwane przez pojawienie się Liry, maga Wycinacza, byłej żony maga Thane, która wyrywa mu serce i zabiera je ze sobą. Ceony wyrusza na ratunek i w magicznej walce trafia do serca mentora. Dosłownie. Musi przejść przez wszystkie cztery cztery części serca, poznając najlepsze i najgorsze chwile maga Thane, jego marzenia i wątpliwości.

Nie pojmuję, dlaczego uczniów szkoły magów izoluje się od wiedzy o mrocznej magii. Ceony "przypomniała sobie, co mag Philips, jej nauczyciel historii magii, mówił o Wycinaniu: »Magię materialną można naturalnie praktykować wyłącznie za pomocą materiałów stworzonych przez człowieka, ale ktoś wiele, wiele lat temu uznał, że skoro ludzie płodzą ludzi, to oni także są stworzeni przez człowieka, no i tak wyglądał początek mrocznej magii«. (...) Obecnie to były tylko historie opowiadane przy ognisku i na zajęciach historii w Tagis Praff"[6]. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Drobnych niekonsekwencji jest w książce więcej.
W jednej z wizji Ceony trafia do sali balowej. Rozpoznaje ją, bo pracowała w niej jako kelnerka. I momentalnie nabiera pewności, że w wieczór, którego dotyczy wizja, także. Po czym to poznaje? Nie wiadomo.
Innym razem sprawdza zawartość lodówki - na śniadanie ma mleko i morelę. Ale po wykonaniu domowych czynności szykuje kanapki z ogórkiem i sałatkę ziemniaczaną.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć, że odbiór tekstu zakłócają niezręczności stylistyczne, takie jak: "umyła rondel z wczorajszego wieczora i jego także postawiła na ogniu"[7] czy "pożółknięte dokumenty"[8].

Miałam nadzieję na książkę o niespotykanej magii, przeczytałam książkę, której połowa jest historią życia mężczyzny, u którego nie ma na tę magię miejsca w sercu. A sama magia to niewiele więcej niż origami, precyzyjne składanie papieru. Bez szkody dla fabuły Papierowy Mag mógłby być choćby Nicianym Magiem, władcą sznurka i tkanin. Może nawet gałka bosmańska lepiej by się sprawdziła w boju niż wachlarz, a na pewno nie zaszkodziłoby jej zamoknięcie.

To, że książkę czyta się szybko, nie wystarczy na dobrą ocenę.

[1] Charlie N. Holmberg, "Papierowy mag", przeł. Monika Wiśniewska, Wydawnictwo Kobiece, 2020, str. 7.
[2] Tamże, str. 33.
[3] Tamże, str. 9.
[4] Tamże, str. 58.
[5] Tamże, str. 61.
[6] Tamże, str. 48.
[7] Tamże, str. 56.
[8] Tamże, str. 173.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 307
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: