Dodany: 28.05.2021 07:48|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Co się robi, gdy za sofą leży trup?


Chcąc sobie nieco odetchnąć między szpiegowskimi produkcjami Lady Agathy, sięgnęłam po coś zdecydowanie bardziej w jej stylu, czyli krótką czarną komedię, napisaną w latach 50., której pół wieku później nadał formę powieściową Charles Osborne (ten sam, który w podobny sposób zajął się „Czarną kawą” i „Niespodziewanym gościem”). I zaraz na początku wystraszyłam się, że znów będzie motyw polityczno-szpiegowski, bowiem w jednej z pierwszych scen mowa o „o herzosłowackim ministrze” [1]; ten jednak wzmiankowany jest tu tylko jako… czynnik motywujący pewnego młodego człowieka do wysiłku fizycznego.

Gospodyni, Klarysa Hailsham-Brown, osoba wytworna, ujmująca i poukładana – przynajmniej na tyle, by nie sprawiać kłopotów mężowi, pracującemu w służbie dyplomatycznej – ma bujną wyobraźnię i ogromne poczucie humoru; w związku z tym wolne chwile wypełnia sobie obmyślaniem wyjść z różnych hipotetycznych sytuacji („Gdybym tak pewnego dnia weszła rano do biblioteki i natknęła się na trupa… Co bym wtedy zrobiła?” [2]) albo płataniem dowcipów znajomym, którym z najpoważniejszą na świecie miną wmawia przeróżne absurdalne rzeczy. Owego młodzieńca, Jeremy’ego Warrendera - który tego dnia jest jednym z jej gości i najwyraźniej smali do niej cholewki, nie przejmując się tym, że jest zamężna - przekonała, iż rzeczony minister „pokonał trzykrotnie drogę do bramy w czasie czterech minut pięćdziesięciu trzech sekund. I to ubrany w makintosz”[3]. Dwóch pozostałych, bardziej szacownych gości – sir Rowlanda Delahaya, swego ojca chrzestnego, i Hugona Bircha, miejscowego sędziego pokoju – namówiła na współzawodnictwo w rozpoznawaniu gatunków porto, po czym, gdy już obaj z minami mędrców skosztowali wina ze wszystkich kieliszków i wyrazili swe opinie… okazało się, że obu pobił w tej konkurencji Jeremy, mający diametralnie odmienne zdanie od każdego z nich. Niebawem wszyscy trzej wybierają się na obiad do klubu, jako że kamerdyner i kucharka Hailsham-Brownów mają planowe wychodne. I właśnie wtedy zjawia się nieproszony gość, Oliver Costello - obecny mąż poprzedniej żony Henry’ego, którą omotał i wciągnął w nałóg narkotykowy - dając Klarysie do zrozumienia, że jego małżonka zmieniła zdanie i chce mieć córkę przy sobie… chyba, że zamiast oddać im dziecko, Henry wspomoże ich finansowo. Dwunastoletnia Pippa, która ledwie zdołała się pozbierać po traumie przebywania z matką i jej kochankiem, jest przerażona i załamana perspektywą powrotu do ich domu. Klarysie z pomocą ogrodniczki, panny Peake, udaje się wyprosić intruza tuż przed nadejściem męża. A ten przybywa tylko na chwilę, by oznajmić żonie, że za chwilę udaje się na lotnisko po bardzo ważnego zagranicznego gościa, który umówił się na rozmowy z premierem… tutaj, w ich domu.
Parę minut po odjeździe Henry’ego Klarysa wchodzi do salonu – a pytanie, które sobie wtedy musi zadać: „Przypuśćmy, że znalazłam w salonie trupa. Co się wtedy robi?” [4], to już nie zabawa w gdybanie, lecz najprawdziwsza rzeczywistość. Trup bowiem leży za sofą, i jest to trup Olivera Costello… Najbardziej oczywiste postępowanie, czyli wezwanie policji, nie wchodzi w grę – bo „co się stanie z karierą Henry’ego, jeśli wejdzie tu z ową ważną osobą (…) i zastanie policjantów prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa? W dodatku morderstwa człowieka, który poślubił jego byłą żonę?” [5] – a reakcja pasierbicy jeszcze bardziej utwierdza Klarysę w przekonaniu, że trzeba znaleźć inne wyjście. I kiedy już wszystko jest przygotowane, do drzwi dzwoni… policja, która otrzymała anonimowy telefon o popełnieniu morderstwa. Rozpoczyna się istna zabawa w kotka i myszkę: przesłuchiwani kłamią, a co najmniej ściemniają, corpus delicti na przemian pojawia się i znika, a w dodatku pewien szczegół podsuwa inspektorowi myśl, że przestępca będzie chciał zaatakować raz jeszcze. A tu trzeba działać szybko, bo niebawem zjawią się w domu ważni goście!

Sama intryga nie jest może najmocniejszą stroną tej historii – na przykład nieszczególnie przekonuje druga tożsamość pewnej osoby i wyjaśnienie, z jakiego powodu Hailsham-Brownom tak małą kwotę policzono za wynajęcie domu – ale postać Klarysy jest pełna uroku, dialogi momentami przezabawne (jak we wspomnianych scenkach z początku powieści czy też wtedy, gdy Henry z powagą tłumaczy żonie, że jej obecność podczas spotkania dyplomatycznego nie jest konieczna), a jeszcze w dodatku autorka puszcza oczko do czytelnika, każąc jednemu z bohaterów zauważyć w trakcie śledztwa: „To brzmi jak wariant »Dziesięciu Murzynków«”[6]. Na scenie musiała ta sztuka wyglądać kapitalnie, zwłaszcza obsadzona przez autorów o dużym potencjale komediowym, ale i czytana jako powieść nie sprawia zawodu, bo Osborne’owi udało się całkiem udatnie odwzorować naturalny styl narracji Lady Agathy.

[1] Agatha Christie, „Pajęczyna” (adaptacja: Charles Osborne), przeł. Anna Bańkowska, wyd. Prószyński i S-ka, 2001, s.7.
[2] Tamże, s.14.
[3] Tamże, s.11.
[4] Tamże, s.48.
[5] Tamże, s.54.
[6] Tamże, s.95.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 254
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: