Dodany: 04.10.2021 18:36|Autor: Asienkas

Meksykańskie szambo


Kilka dni temu skończyłam czytać powieść „Czas huraganów” autorstwa Fernandy Melchor. Do jej przeczytania zachęcił mnie opis. Po pierwsze rzecz dzieje się w Meksyku, a to już wzbudza moje zainteresowanie. Dalej wydawca sugeruje, że będzie to tajemnicza i brutalna historia. Opowiada o lokalnej wiedźmie, więc pewnie będą tzw. zabobony. Długo się nie namyślałam, zamówiłam i czytam. I... szach-mat. Zostałam kompletnie zaskoczona zarówno treścią, jak i formą.

Zacznę od tego, że jest to brudna, brutalna powieść. Autorka nie patyczkuje się z odbiorcą, odmalowując totalnie zdegenerowane środowisko. Prostytucja, przemoc, nałogi i wszechobecna bieda to cechy szczególne La Matosy, gdzie dzieje się akcja. Aby oddać atmosferę takiego miejsca, nie można przebierać w słowach. I to się Fernandzie Melchor udało znakomicie. Zaprosiła czytelników do wielkiego, pełnego ekskrementów szamba. Muszą tylko uważać, żeby się w nim nie utopić, bo ta meksykańska wioska to nie miejsce dla delikatnych osobników.

Ten słowny prymitywizm wynika też z formy książki. Motywem przewodnim jest znalezienie ciała kobiety, nazywanej przez miejscowych wiedźmą. Zostaje postawione pytanie, co się wydarzyło, a następnie poznajemy relacje różnych osób. Nie są to jednak zeznania, a raczej ich historie, które splata razem postać owej wiedźmy. Poznajemy życiorysy mniej lub bardziej tragiczne, a wszystkie przesycone ogromną dozą nienawiści.

Tym, co było dla mnie najtrudniejsze w czytaniu „Czasu huraganów”, był nie syf, z jakim miałam do czynienia na stronach tej powieści – chociaż jestem zdania, że taka jego kondensacja osłabia jej wydźwięk – lecz sposób jej napisania. Książka jest podzielona na rozdziały, owszem, a w nich trafiamy na ścianę tekstu. Dosłownie. Brak jakichkolwiek akapitów. Pewnie pisarka miała w tym jakiś zamysł, może ma to jakiś walor artystyczny, jednak trudno mi się nim cieszyć, kiedy utrudnia mi on śledzenie treści. Swego czasu zachwycałam się cyklem „Silva rerum” i zadaniami wielokrotnie złożonymi, które wyszły spod pióra Kristiny Sabaliauskaitė. Dalej twierdzę, że są przepiękne, a ich długość nie przeszkadzała mi w rozumieniu tego, co czytam. W przypadku „Czasu huraganów” niejednokrotnie gubiłam się w słowotoku postaci, gubiłam wątek, a do tego bohaterowie zlali mi się w jedno – w obraz przeciętnego mieszkańca La Matosy.

Szczerze mówiąc, nie wiem, co mam myśleć o tej powieści. Ma ona w sobie pewien klimat, a nawet urok przebijający spod grubej warstwy brudu. Z drugiej strony, okropnie irytują mnie książki, podczas czytania których co chwilę tracę wątek To najzwyczajniej w świecie mnie zniechęca do spędzania czasu z nawet z bardzo ciekawą historią.

[Recenzja był publikowana na blogu oraz innych portalach czytelniczych]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 196
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: