Dodany: 15.12.2021 21:30|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Bezruch
Kapla Grzegorz

Zbrodnia sprzed lat wciąż zbiera żniwo


W ramach odgruzowywania sypialni ze stosików przyłóżkowych wyciągnęłam z jednego z nich kryminał, wygrany w konkursie jakieś pół roku temu. Autora nie znałam, a że rzeczony tytuł okazał się czwartą częścią cyklu powieściowego, pomyślałam, że może zaczekać w kolejce, aż mi się uda wypożyczyć z biblioteki wcześniejsze. Ponieważ jednak liczba elementów stosika znacząco przyrosła, „Bezruch”, nomen omen, popadł w kompletny bezruch, a ja zupełnie o nim zapomniałam. Odkrywszy go obecnie, zajrzałam do środka i stwierdziłam, że dobrze się zapowiada, a skoro już tyle cykli kryminalnych czytałam nie w porządku chronologicznym, to i ten mogę…

Zaczyna się od sceny jak z Hitchcocka. Oto kobieta więziona w jakimś ponurym miejscu; gdzie – nie wiadomo, z jakiego powodu – nie wiadomo (choć biorąc pod uwagę fakt, że „najpierw siedziała w normalnym więzieniu, w izolatce”, a potem „przewieźli ją do tego miejsca”[1], można domniemywać, że nie jest to sprawka żadnych gangsterów czy szalonego sadysty, lecz raczej kogoś związanego z władzą). Patrząc na realia obecne w jej wspomnieniach, można założyć, że jej dzieciństwo przypadło na czasy PRL, bo wcześniej nie pojawiłaby się w wiejskim domu blaszana „ruska choinka”[2]; kawa inka i serek homogenizowany, które jej podano, nakazują bieżący moment zlokalizować najwcześniej w latach 70., a kiedy najpóźniej? Tego już nie musimy dociekać, bo niebawem dowiemy się – już w całkiem współczesnych okolicznościach (właśnie trwa pierwsza faza pandemii COVID-19) – kim była nieszczęsna bohaterka tej sceny. Na jej zmumifikowane ciało natrafią policjanci, poszukujący kilkuletniego dziecka, uprowadzonego przez zaburzonego psychicznie ojca. A zwłoki spoczywające gdziekolwiek indziej, niż na cmentarzu, nawet od wielu lat, zawsze są powodem do wszczęcia nowego śledztwa. Tym bardziej, gdy się okaże, że osobą pogrzebaną w betonowym bunkrze jest była narzeczona dawnego działacza opozycji, dziś prominentnego polityka, ubiegającego się o prezydenturę. I że z tego względu trzeba sprawę prowadzić w ścisłej tajemnicy, bardzo delikatnie. Podkomisarz Olga Suszczyńska, zwana przez kolegów Serbią (genezę tego przydomka wyjaśnia sama gdzieś w połowie opowieści), wcale nie zakłada, że Robert Kowalski mógł być zamieszany w zniknięcie i zabójstwo dziewczyny: zbyt widoczne jest jego zaskoczenie na wieść, że Joanna nie wyjechała za granicę, skąd – jak sądził – przez kilka lat słała do niego pocztówki, zbyt szczera chęć identyfikacji ciała i udostępnienia śledczym wszystkich materiałów, jakie mogą się okazać przydatne do rozwiązania ponurej tajemnicy. I już wkrótce nabiera pewności, że korzenie tej zbrodni sięgają bardzo głęboko: gdy wyprawia się ze swoim służbowym partnerem na miejsce znalezienia zwłok, ktoś dokonuje na nich zamachu (na szczęście nie w pełni skutecznego), a im dalej, tym bardziej tajemniczo i bardziej niebezpiecznie…

Autor posłużył się sprawdzonym schematem naprzemiennego prowadzenia akcji na dwóch płaszczyznach czasowych – minionej, w której patrzymy na wydarzenia z punktu widzenia Roberta lub Joanny, i aktualnej, gdzie narrator zewnętrzny posługuje się perspektywą Olgi, a sporadycznie także aspiranta Kosińskiego. I tam, i tu znaczącą rolę odgrywa polityka, toteż i w dialogach, i w narracji gęsto od odniesień do aktualnej sytuacji, a obok fikcyjnego, rzecz jasna, Roberta Kowalskiego przewija się cała galeria nazwisk znanych czytelnikom z mediów; nie tylko to jednak składa się na doskonale odmalowane tło, lecz także całe mnóstwo detali uwiarygodniających czas i miejsce akcji (jak choćby urywki piosenek nadawanych w radiu czy – jeśli chodzi o czas bieżący – „podwarszawski, billboardowy szajs”[3] i rozmowy na tematy związane z pandemią).

Miłośnikom aluzji literackich może się spodobać fakt, że bardzo ważną rolę odgrywają w fabule opowiadania Arthura Conana Doyle’a o Sherlocku Holmesie, zaś kolejnej grupie czytelników – że autor upamiętnił ich ulubioną rozgłośnię, zaczynając od jej perypetii w stanie wojennym:
„a od kwietnia w radiu znów nadawała Trójka, chociaż nie wszyscy dziennikarze wrócili. (…) ale i tak słuchało się przede wszystkim Listy Przebojów”[4];
„– Jezu, jaka to jest dobra piosenka.
– Ale w radiu zakazana. Niedźwiecki puszcza tylko te werble i wszyscy wiedzą, o co chodzi.
– No, ma chłop jaja.
– A kiedyś mówiłeś, pamiętasz, że nie masz szacunku dla tych z Trójki, którzy nie odeszli z pracy, żeby zaprotestować przeciwko Jaruzelskiemu.
– Myliłem się”[5],
a kończąc na jej zmierzchu, który rozpoczął się prawie równolegle z pandemią, choć zgoła nie z jej powodu:
„a ja już nawet radia nie słucham, bo jak Mann odszedł z Trójki, to mi się nie chce”[6];
„W sobotę rano audycję miał w Trójce Cejrowski (…) ale to przecież tylko chwila i zaraz po wiadomościach będzie program Niedźwieckiego (…). Kiedy wróciła (…) w radio Wojciech Mann mówił, że wszystko się dobrze ułożyło i w związku z tym przygotował na niedzielne przedpołudnie…”[7] (tu, jak łatwo zauważyć, wkradło się jedyne chyba w całej powieści potknięcie czasowe, w dodatku podwójne: w zakresie codzienności bohaterki i w historii Trójki).

Co może podczas lektury przeszkadzać, to, że w paru miejscach fragmenty narracji pisane z punktu widzenia różnych osób nie są oddzielone pustym wersem:
„Ramiona trzymane w nienaturalnej pozycji bolą (…). Kosiński zobaczył w głowie kolejną, grubą bańkę rtęci.
Olga ogląda następną kartkę”[8] (a dodatkowo gdzieniegdzie, tak jak powyżej, zmienia się bez specjalnego uzasadnienia czas narracji – nie wszyscy to lubią, ja też niespecjalnie, ale tym razem nawet mnie nie raziło), zaś gdzie indziej wypowiedzi postaci, początkowo zapisane standardowo, na końcu tracą myślnik i zlewają się z komentarzem narratora:
„ – Ale to było Szatanowi za mało. (…) Bo krew Abla wołać będzie o sprawiedliwość. [to koniec wypowiedzi – przyp. rec.] A potem przeczytał…”[9]).

Choć prawie zaraz na początku korekta puściła paskudny błąd („z naszywką w barwach polski”[10]), generalnie innych niedoskonałości – tak częstych u autorów kryminałów z młodszego pokolenia – trudno się dopatrzeć. I styl, i kompozycja powieści (naprzemienne ułożenie partii narracyjnych, a do tego rzadko spotykany chwyt: każdy rozdział zaczyna się słowami albo zupełnie identycznymi, albo – jeśli kontekst wymaga zmiany – prawie identycznymi z tymi, którymi zakończył się poprzedni) bardzo mi odpowiadają, podobnie, jak kreacja postaci. Ktoś inny może zarzucić autorowi, że Olga nazbyt spektakularnie powiela stereotyp policjanta-protagonisty: te ciężkie przejścia osobiste, które ma za sobą, ta jej niedbałość o dom i właściwie o wszystko, co z pracą niezwiązane, ta bliskość emocjonalna z dawnym szefem – i jeszcze teraz kolejny kopniak od losu w postaci nieplanowanej ciąży i ciężkiej choroby ojca dziecka… Według mnie jednak jest przecież przyczyna, dla której tak często podobne postacie pojawiają się na kartach cykli kryminalnych: żeby być dobrym „psem”, trzeba się tej pracy oddać, nie przymierzając, jak pies swemu panu, toteż taki wzorzec jest po prostu powielany w prawdziwym życiu przez licznych policjantów płci dowolnej i realistycznie oddawany w literaturze kryminalnej, nie jest więc skutkiem tego, że pisarzom nic oryginalnego nie wpada do głowy. Gdybym już coś miała zarzucać, to raczej wykorzystanie mocno ogranego motywu esbeckich zbrodni… ale z drugiej strony, skoro były one tak częste, to i trudno się dziwić, że ich echa wciąż się odzywają… a autorowi udało się ten motyw tak wpasować w fabułę, że mimo wszystko nie mam mu za złe. I na pewno nie poprzestanę na tej jednej części cyklu, lecz sięgnę i po wcześniejsze.

[1] Grzegorz Kapla, „Bezruch”, wyd. Słowne Mroczne, 2021, s. 11.
[2] Tamże, s. 7.
[3] Tamże, s. 121.
[4] Tamże, s. 221.
[5] Tamże, s. 286.
[6] Tamże, s. 70.
[7] Tamże, s. 328-329.
[8] Tamże, s. 213.
[9] Tamże, s. 237.
[10] Tamże, s. 40.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 315
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: