Dodany: 15.05.2022 22:23|Autor: Marioosh

Bez zachwytu


„On wrócił! Zabójca jest znowu w Azji!” [1] – tak krzyknął właściciel kabaretu, w piwnicy którego morderca zabił pięciu biznesmenów, w tym wicepremiera Chin, a w kałuży krwi palcem wykonał napis „Jason Bourne”. W tym samym czasie chiński minister stanu Sheng Chouyang chce ze swoimi nacjonalistycznymi zwolennikami przejąć władzę nad Hongkongiem i w tym celu przygotowuje „ekonomiczny Blitzkrieg” [2], polegający na przekazaniu handlu komisji podlegającej Pekinowi; chce też po cichu wyeliminować opozycję w rządzie i zostać premierem Chin i dlatego „przywraca do życia” fałszywego Jasona Bourne'a, by ten wywołał chaos umożliwiający przejęcie władzy. Tymczasem David Webb, który przed laty wcielił się w postać Jasona Bourne'a, by schwytać zabójcę Carlosa, jest wykładowcą orientalistyki na małym uniwersytecie w Maine i wiedzie życie u boku żony, Marie St. Jacques. Amerykański rząd zaniepokojony działaniami Shenga chce, by David Webb znów wcielił się w rolę Jasona Bourne'a, zastąpił fałszywego i zdobył dostęp do Shenga. Webb jest zdecydowanie niechętny, ale kiedy jego żona zostaje porwana przez amerykański wywiad, postanawia „przemienić się w człowieka, którym pogardzał” [3] i wyrusza do Azji.

Dwuznaczne i niedopowiedziane zakończenie „Tożsamości Bourne'a” szeroko otwierało furtkę do kontynuacji. Nigdy nie dołączyłem do grona wielbicieli całej „Trylogii Bourne'a”; o ile „Tożsamość...” wciąż uważam za klasykę gatunku, o tyle pozostałe tomy są, moim zdaniem, odcinaniem kuponów. W „Krucjacie...” pomysł jest świetny, zawiązanie intrygi też jest dobre; niestety, sama akcja jest niemiłosiernie rozwleczona i już od połowy książka zaczyna męczyć i po prostu nudzić. Owszem, sam David Webb jest klasyczną „ludlumową” postacią mówiącą: „Przesuwano mnie po szachownicy do chwili, kiedy nie miałem innego wyboru, jak zacząć polować na samego siebie” [4], Hongkong jest tu opisany bardzo malowniczo i sugestywnie, ale wszystko jest tu po prostu w nadmiarze – samych kulminacji jest aż do przesady dużo. Brakuje mi tutaj jakiejś lakoniczności; Ludlum, co prawda, nigdy nie był konkretny i zawsze lubił lanie wody, ale tutaj jest to już niemalże wodospad, który nie może się skończyć – gdy w finałowej scenie Davidowi Webbowi zacięła się broń, pomyślałem, że to jednak przesada. I mam takie wrażenie, że właśnie od „Krucjaty...” zaczyna się spadek formy pisarza – będą jeszcze pewne przebłyski talentu ale takiej serii, jak ta od „Manuskryptu Chancellora” do „Spisku Akwitanii”, już nie będzie. Owszem, można tę książkę przeczytać, a momentami przelecieć po łebkach, czas podróży pociągiem minie błyskawicznie, ale zachwycać się nie ma czym.

[1] Robert Ludlum, „Krucjata Bourne'a”, tłum. Zdzisław Nowicki, wyd. Amber, 1991, tom 1, str. 17.
[2] Tamże, tom 1, str. 38.
[3] Tamże, tom 1, str. 70.
[4] Tamże, tom 2, str. 212.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 135
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: