Dodany: 01.08.2022 17:50|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Trudne rzemiosło naprawiania umysłów


Recenzja oficjalna PWN

Recenzent: dot59

Od czasu, gdy jako nastolatka przeczytałam „Jak zostałem chirurgiem” Nolena, wspomnienia lekarzy dołączyły do moich ulubionych gatunków lektur. Pochłonęłam ich przez tych parę dekad kilkadziesiąt, szczególnie preferując takie, które opisywały realia najmniej mi znane, a więc albo z czasów wcześniejszych, niż lata 50 XX wieku (te znałam z opowiadań rodziców), albo z krajów innych niż Polska. I nadal chętnie przeczytam o tym, jak się zostaje ginekologiem w Wielkiej Brytanii („Będzie bolało” Adama Kaya) czy też psychiatrą w Stanach Zjednoczonych. O tym właśnie traktuje opowieść Adama Sterna, zaczynająca się w momencie, gdy autor, ukończywszy studia (w USA składające się z 4 lat w college’u i 4 lat na właściwej uczelni medycznej), rozpoczyna program rezydencki (czyli szkolenie specjalizacyjne) z psychiatrii w jednym z bardziej prestiżowych ośrodków w kraju.

Wybrał tę dziedzinę jako jedyną, w której „zapamiętywanie procedur wydawało się mniej istotne, niż poznawanie historii pacjentów” [1]. Ale i tak zaczyna pod ogromną presją, bo w jego grupie są absolwenci uczelni znacznie lepiej notowanych, niż ta, którą ukończył. I od razu orientuje się, że wszyscy koledzy są równie przerażeni czekającym ich zadaniem: mają „tak po prostu wejść w poniedziałek na oddział i być lekarzami”[2], choć wiedza nabyta na studiach niekoniecznie pokrywa się z tym, czego będą na co dzień potrzebowali. „Jak mam wiedzieć, jak czegoś nie robić, skoro nigdy tego nie robiłam”[3], pyta jedna z dziewcząt, i nie jest to czcze pytanie, bo dosłownie za chwilę się okaże, że w podręcznikach wcale nie napisano, jak się zachować, gdy pacjentka w napadzie manii czyni lekarzowi awanse w sposób zupełnie niedwuznaczny, jak rozmawiać z kimś ogarniętym urojeniami prześladowczymi albo przekonanym, że jedynym dlań wyjściem jest samobójstwo, w jaki sposób skłonić do leczenia osobę, która leczyć się nie chce… i tak dalej, i tak dalej. Że umiejętność dobrania leku do choroby wcale nie oznacza, iż ta pod wpływem leczenia ustąpi, bo większość chorych prędzej czy później medykament odstawi z powodu – czy to prawdziwych, czy wyobrażonych – skutków ubocznych, albo przez zapomnienie, albo z braku środków finansowych, a jeśli nawet nie odstawi, to może się zdarzyć, że po prostu jego skuteczność się wyczerpie. Że są pacjenci, którym naprawdę pomóc się nie da, przynajmniej nie w takim sensie, w jakim samemu się oczekiwało – tak jak Jane, dziewczyna z anoreksją, którą doktor Adam spotyka w pierwszych dniach stażu i przez którą omal nie traci wiary w sens swojej pracy – i są inni, którym pomaga się wyśmienicie… na przykład odpowiadając w środku nocy na kilka telefonów z pytaniami o szczegóły leczenia.

Opowieść młodego lekarza, konfrontującego swoje dotychczasowe wyobrażenia o zawodzie z rzeczywistością, jest żywa, dynamiczna, pełna realizmu, od czasu do czasu podbarwiona dyskretnym (i na ogół gustownym) humorem, spisana językiem dostatecznie przystępnym, by czytanie nie sprawiało trudu niefachowcom (polska wersja językowa, oprócz zgrabnego tłumaczenia, została jeszcze wyposażona w przypisy objaśniające różnice między realiami polskimi i amerykańskimi. Jedynym jej mankamentem jest niefortunne określenie z okładkowej noty: „student psychiatrii”[4]; kogoś takiego nie ma, bo i w Polsce, i w USA na wydziale lekarskim studiuje się po prostu medycynę, natomiast z chwilą otrzymania dyplomu absolwent uczelni przestaje być studentem i staje się lekarzem, bez względu na to, czy szkolenie specjalizacyjne w jakiejkolwiek dziedzinie medycyny podejmuje od razu, czy z opóźnieniem). A także – podobnie jak wspomniany wcześniej dziennik jego brytyjskiego rówieśnika, pragnącego zostać ginekologiem – do bólu szczera. Stern nie boi się zdradzić swoich lęków i negatywnych myśli, związanych z pierwszymi doświadczeniami zawodowymi, nie wstydzi się przyznać do braku pewnych umiejętności (którego nie należy mylić z nieuctwem; jeśli absolwent medycyny, rzucony na głęboką wodę praktyki, nie ma wątpliwości co do jakości swoich kwalifikacji, to najpewniej jest nieuleczalnym pyszałkiem…) ani do niepowodzeń uczuciowych (spowodowanych w dużej mierze przeciążeniem pracą, zwłaszcza w godzinach nocnych). Mniej więcej do 2/3 objętości czyta się to fenomenalnie; później ulega zachwianiu proporcja między relacjami z pracy zawodowej i z wydarzeń w życiu prywatnym, tak więc chwilami może się wydawać, że pamiętnik początkującego psychiatry zmienił się w pamiętnik początkującego chłopaka, a potem narzeczonego.

Niemniej jednak nadal jest to pozycja wartościowa, jak każda, która pokazuje nam to drugie oblicze medycyny, na co dzień dla nas niedostrzegalne; bo przecież nie widzimy, ile trudu wkłada w naukę zawodu taki młody człowiek, który właśnie zasiadł za lekarskim biurkiem i, nadrabiając miną, stara się nam pomóc; nie towarzyszymy mu podczas nieprzespanych nocy, nie słyszymy – zresztą może dobrze, że nie słyszymy akurat w danym momencie – jak go dręczą wątpliwości, czy na pewno zrobił wszystko tak, jak należało (a w przypadku psychiatrii nawet w kraju tak bogatym i tak technologicznie zaawansowanym, jak USA, odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista, bo tego, co się dzieje w myślach pacjenta, nie da się ocenić tak wymiernie, jak, powiedzmy, efektu leczenia zapalenia płuc albo złamanej ręki).

[1] Adam Stern, „Z pamiętnika początkującego psychiatry”, przeł. Iwona Michałowska-Gabrych i Patrycja Zarawska, wyd. Insignis, 2022, s. 25.
[2] Tamże, s. 36.
[3] Tamże, s. 36.
[4] Tamże, z okładki.

Ocena recenzenta: 4,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 348
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: