Dodany: 20.08.2022 23:01|Autor: Marioosh

Obraz nędzy i rozpaczy


Pod pseudonimem Albert Wojt kryje się emerytowany prokurator Wojciech Sadrakuła, który po wprowadzeniu stanu wojennego odszedł z pracy – myślę, że nieprzypadkowo okres jego twórczości przypada na lata 1981-1991; najwyraźniej po prostu zajął się pisaniem z chęci doraźnego zysku. Nie on jeden wybrał taki sposób na przetrwanie, a czy słusznie? - nie mnie to oceniać; ostatnio jednak ten epizod jego życia wywlokły prawicowe media w rewanżu za to, że ośmielił się stanąć w obronie niezależności Trybunału Konstytucyjnego. Cóż, jak widać, zasada Kalego obowiązuje u nas od lat: gdy Kali mieć w swoich szeregach ludzi o nieprawilnej przeszłości, to być dobrze, ale gdy ktoś Kalego atakować, to być źle i my musieć znaleźć w jego życiorysie jakieś smrody.

A sama książka jest chyba właśnie takim prostym produktem dla kasy, ale też i próbą wyjaśnienia przyczyn kryzysu z połowy lat 80. i przestrogą przed naśladowcami: mamy oto Zakłady Elektroniczne, którymi kieruje jedna, wielka sitwa, wspólnie urządzająca bankiety, jeżdżąca na polowania i szukająca spolegliwego prokuratora. Wkrótce trójka recydywistów włamuje się do magazynu Zakładów, gdyż tam przechowywane jest używane do produkcji złoto i srebro; straty ocenia się na dwa i pół miliona złotych – sęk tylko w tym, że sami złodzieje twierdzą, że wyniesione fanty okazały się wolframowymi drutami. Tymczasem po jednym z polowań zostaje znaleziony zastrzelony prokurator zaprzyjaźniony z dyrekcją Zakładów; milicja podejrzewa o morderstwo jednego z trójki złodziei. W tle mamy jeszcze byłego pracownika Zakładów, który przed dwoma laty uciekł do Francji, teraz wraca i na mocy ustawy o amnestii stara się o powrót do pracy; podczas pobytu za granicą nawiązał za pośrednictwem tajemniczego Maurice'a kontakt z tamtejszym wywiadem. A już naprawdę na deser mamy Grande Finale: do jednego kotła zostają wrzucone nadużycia gospodarcze i wroga agentura.

Dodajmy jeszcze do tego schematycznych bohaterów – milicjanci stosujący przy przesłuchaniach naiwne sztuczki i prostacki blef, przesłuchiwani jak dzieci nabierający się na te sztuczki, przestępcy skamlający: „Przepraszam, ja nie chciałem...”, wulgarnie pokazany i wręcz przerysowany zarząd Zakładów – i dostajemy ostateczny obraz nędzy i rozpaczy. Trudno znaleźć jakiś pozytyw tej książki, jest banalna, momentami wręcz łopatologiczna i rozpaczliwie naiwna, intryga jest prosta niczym obsługa skakanki, a dialogi raz silą się na luz, a raz trącą milicyjną nowomową – moim faworytem jest wypowiedź eksperta mającego pewność z jakiej broni zastrzelono prokuratora: „na odcinku narzędzia zbrodni nie ma żadnych wątpliwości”*. I pomyśleć, że ta perełka została wydana w nakładzie 200 000 (słownie: dwieście tysięcy) egzemplarzy – rzecz dziś nie do wyobrażenia.

*Albert Wojt, „Droga bez powrotu”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1985, str. 268.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 319
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: