Dodany: 28.12.2022 00:41|Autor: idiom1983

Śmierć Słowackiego w Pałacu Blanka


Typ recenzji: oficjalna PWN
Recenzent: idiom1983 (Krzysztof Gromadzki)

Niewiele ponad trzech tygodni zabrakło Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu, żeby z datą swoich urodzin załapać się do tytułowego rocznika powieści Romana Bratnego "Kolumbowie: Rocznik 20". Pomimo tego opóźnienia w narodzinach, to właśnie Baczyńskiego uznaje się powszechnie za najwybitniejszego poetę pokolenia Kolumbów. Baczyński przyszedł na świat w momencie, kiedy odradzająca się z niewoli zaborców i czynem zbrojnym wykuwająca swoje granice II Rzeczpospolita, po zwycięstwie w bitwach pod Warszawą i nad Niemnem, była o krok od podpisania traktatu pokojowego w Rydze, kończącego pieczętującą wolność młodego państwa wojnę z bolszewikami. Tym samym Baczyński stał się nieomal rówieśnikiem pełnej niepodległości Polski, już nie tej tymczasowej i licznie kwestionowanej przez spadkobierców upadłych zaborczych potęg. Niezagrożona obcą agresją, powszechnie uznana na arenie międzynarodowej i połączona sojuszem ze zwycięskimi w I wojnie światowej mocarstwami, Polska poczęła dźwigać się z wojennych zniszczeń i mozolnie odbudowywać fundamenty swojego gospodarczego i militarnego bezpieczeństwa. Wszystko zdawało się zmierzać ku lepszemu, a następne pokolenie najmłodszych obywateli tym obficiej pełnymi garściami miało czerpać liczne korzyści z owoców udanej odbudowy i dynamicznego rozwoju państwa. Śmierć z kolei przyszła do młodego poety w newralgicznym momencie dziejów Polski, w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, stanowiącego jednocześnie tragiczne zwieńczenie okrutnej hitlerowskiej okupacji i ponurą zapowiedź mrocznych czasów stalinizmu, który razem z sierpem i młotem komunistycznego totalitaryzmu, na swoich bagnetach przyniosą do Polski jej "wyzwoliciele" z Armii Czerwonej. Pomiędzy tymi dwiema węzłowymi datami zamyka się jednak życie - stale zmuszone wybierać pomiędzy pięknem i koszmarem, miłością i zabijaniem, drżącym jak światło świecy kruchym szczęściem i ciemną i mroczną ścieżką "najwstydliwszych z ludzkich dróg". Latarniami morskimi, wskazującymi wrażliwemu młodzieńcowi właściwą drogę były dwie największe miłości poety. Ta pierwsza, do matki Stefanii z domu Zieleńczyk, i ta druga, do żony Barbary z domu Drapczyńskiej. Obydwie te kobiety, zawzięcie rywalizując o palmę pierwszeństwa w sercu ukochanego przez siebie mężczyzny, w zaciszu domowych pieleszy prowadziły ze sobą swoją własną prywatną wojnę, bez żadnych szans na osiągnięcie modus vivendi, czy choćby pozornego i mocno niedoskonałego kompromisu. Na nieszczęście dla samych siebie, żadna z nich nie była ani na tyle silna, aby odnieść rozstrzygające zwycięstwo, ani na tyle słaba, żeby zostać ostatecznie pokonaną przez swoją rywalkę. Powieść Katarzyny Zyskowskiej pt. "Szklane ptaki" to rozpisana na trzy najważniejsze osoby tego dramatu piękna opowieść o tym, jak trzy serca i trzy silne charaktery, w czasie bezmiaru danego i zadanego sobie wojennego koszmaru, kojąc się i raniąc nawzajem, musiały spróbować zachować resztki człowieczeństwa, kiedy totalitarne barbarzyństwo depcze na miazgę tylko na pozór święte i niezbywalne, przypisane do istoty ludzkiej prawidła godności i moralności.

Ochrzczony imieniem Krzysztofa, obarczony piętnem żydowskiego pochodzenia swojej matki, słaby i chorowity, kruchy i ułomny w swej witalnej wątłej cielesności z pięknym obliczem anielskiego cherubina, Baczyński bardzo się różnił od swojego świętego patrona. Wyniesiony na ołtarze męczennik był bowiem potężnym olbrzymem o wielkiej sile ramion, wielkiej i niekształtnej głowie i szpetnej, budzącej niemal odrazę twarzy. Krzysztof usilnie pragnął służyć temu, kto na całym świecie jest najpotężniejszy. Udał się więc na służbę do licznych królów, wodzów, możnych panów i dygnitarzy, ale nigdzie nie znalazł tak usilnie poszukiwanej przez siebie potęgi. Wkrótce potem oddał się pod rozkazy samego Szatana, ale nawet moc wodza piekielnych zastępów okazała się dla Krzysztofa zbyt słaba. Dopiero służba Wszechmogącemu Bogu, Panu i Władcy wszelkiego stworzenia, pozwoliła Krzysztofowi znaleźć ukojenie licznych rozterek. Razem z nawróceniem nastąpiła też fizyczna i cielesna przemiana mocarnego późniejszego świętego. Na prawosławnych greckich i bułgarskich ikonach, postać świętego Krzysztofa jest przedstawiana jako Cynocefal - potężny wojownik o głowie psa, trzymający w rękach włócznię i krzyż. Mocarz miał przenieść przez silny nurt rwącej rzeki samego Chrystusa, który objawił mu się pod postacią małego dziecka, dźwigając jednocześnie ciężar całego świata i bezmiar wszystkich człowieczych grzechów. Imię Krzysztof, z greckiego Christophoros, oznacza tyle, co "niosący Chrystusa". Dwudziestowieczny polski poeta, w przeciwieństwie do wczesnochrześcijańskiego męczennika, źródło drzemiącej w sobie potęgi wywodził nie z mocy swych ramion i tężyzny swojego ciała, ale z bezmiaru zamkniętego w umyśle plastycznego talentu wybitnego ilustratora i literackiego geniuszu mistrza trafiającej do serc wielu czytelników poezji.

Miłosna historia Barbary i Krzysztofa ociera się o niepodobieństwo, nawet biorąc pod uwagę wojenne okupacyjne realia. Miłość, która spadła na oboje niczym uderzenie gromu na tajnych kompletach w ostatnich dniach 1941 roku, nieomal dożylnie i po same brzegi wypełniająca duszę i serce wrażliwego poety i młodej, zaledwie dziewiętnastoletniej dziewczyny, zaowocowała ogłoszeniem zaręczyn raptem po kilku dniach znajomości. Uwagę zwraca niezachwiana pewność zakochanej pary, że w osobie, którą otrzymali od losu do czułego kochania, nieomylnie odnaleźli największą miłość swojego życia. Blask w spojrzeniu ukochanej osoby i każde słowo, jakie wypowiada ona swoimi ustami, daje zawsze pełną i wyczerpującą odpowiedź na wszystkie pytania, rozterki i wątpliwości. Do pełni szczęścia brakuje młodym tylko błogosławieństwa matki Krzysztofa. Jednak Stefania Baczyńska nie zamierza z nikim dzielić się wypielęgnowanym przez siebie od maleńkości do dorosłości ukochanym mężczyzną, którego przez wiele lat wychowywała sama po tym, jak jej mąż i ojciec Krzysztofa, legionista marszałka Piłsudskiego i oficer polskiego wywiadu, opuścił rodzinę dla innej kobiety. Krzysztof jest jej mikrokosmosem, w którym niepodzielnie panuje wola matki. A przyszła potencjalna małżonka jej syna musi być świadoma i w pełni akceptować fakt, że dla swojego męża zawsze będzie stała na drugim miejscu w hierarchii ważności jego uczuć. Taki układ jest oczywiście nie do zaakceptowania dla Barbary, a znalezienie wyjścia z tej swoistej kwadratury koła wobec nieprzejednanych stanowisk obu kobiet wydaje się niemożliwe do zrealizowania. Pomimo tych przeszkód 3 czerwca 1942 roku, w warszawskim kościele pod wezwaniem Świętej Trójcy na Solcu, zakochani młodzi zawierają błogosławione przez Kościół Katolicki małżeństwo. W domenie publicznej można odnaleźć ślubną fotografię panny młodej, kiedy rozpromieniona uśmiechem, ubrana w białą suknię i z wieńcem białych kwiatów na głowie, ślubuje miłość mężczyźnie, który uwieczni ukochaną przez siebie Barbarę w swoich licznych wierszach, czyniąc z niej jedną z najwspanialszych muz i źródeł poetyckiego natchnienia w całej historii polskiej literatury. Ten aspekt powieści, kiedy do dialogu dwóch zakochanych serc, włącza się kontrapunkt odepchniętego na boczny tor zranionego matczynego serca, które nie chce się pogodzić z życiowym wyborem syna, osobiście oceniam jako jeden z najmocniejszych atutów książki Zyskowskiej. Innym ważnym elementem powieści, bardzo dobrze odmalowanym przez autorkę, są realia codziennego życia w okupowanej przez Niemców Warszawie, coraz słabiej znane zwłaszcza młodemu pokoleniu czytelników. Szczególnie walka o codzienny domowy byt, o zaopatrzenie w niezbędne do przeżycia produkty żywnościowe czy zdobycie innych użytecznych towarów, np. mydła do mycia czy tkanin służących do uszycia odzieży, w zalewie dzisiejszego konsumpcjonizmu może przyprawić wielu odbiorców o autentyczne zdumienie. Należy bowiem pamiętać o tym, że hitlerowskim okupantom nie udało się schwytać wszystkich członków polskiego zbrojnego ruchu oporu. Nie udało im się także zabić przeznaczonych do stracenia wszystkich starannie wyselekcjonowanych członków polskich intelektualnych elit, ani wywieźć na roboty przymusowe do Niemiec tak wielu potencjalnych niewolników, jako to zaplanowano w przepychu marmurów berlińskiej Kancelarii Rzeszy. Nazistom, mimo ich usilnych starań i pewnych sukcesów w tym względzie, nie udało się też zrabować lub zniszczyć wszystkich arcydzieł polskiej sztuki i najcenniejszych skarbów narodowej kultury. Pomimo ogromnych ofiar, także "ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" nie zakończyło się całkowitą eksterminacją żydowskiego narodu. Warto wiedzieć, że największy sukces w podbitej przez siebie Polsce niemieccy okupanci odnieśli na polu rabunku płodów rolnych i artykułów żywnościowych, których dotkliwy niedobór odczuwało niemal całe polskie społeczeństwo. Szacuje się, że jeden rok niemieckiej okupacji więcej sprowadziłby widmo śmierci głodowej na miliony polskich obywateli. Handel żywnością poza zorganizowanym przez okupantów oficjalnym obiegiem był karany śmiercią. Pomimo to kwitł czarny rynek, gdyż bazowanie na narzuconej przez Niemców reglamentacji oznaczało głodowe racje na granicy egzystencji. Niemcy przymykali na niego oko, czerpiąc wysokie zyski z hojnie im wręczanych łapówek przez wyspecjalizowane czarnorynkowe przedsiębiorstwa żywnościowe, pozwalając handlować tym, co i tak im zbywało i czego nie musieli już rabować.

Jednak najcenniejszy walor "Szklanych ptaków" to w mojej ocenie proces dojrzewania Baczyńskiego do przemiany z wrażliwego literata i artysty w mściciela krzywd okupowanej przez wroga Ojczyzny, mimo wątłości ciała gotowego wzorem ojca i szkolnych kolegów z Gimnazjum Batorego, z bronią w ręku jako żołnierz walczyć o jej niepodległość i wyzwolenie. Zanim bowiem Niemcy zabili Baczyńskiego, to Baczyński zabijał Niemców. Tak było 27 kwietnia 1944 roku, w akcji Tłuszcz-Urle, gdzie oddział Armii Krajowej, w skład którego wchodził poeta-żołnierz, wykoleił powracający z frontu wschodniego, wyładowany niemieckimi żołnierzami pociąg. Kiedy Baczyński wrzucił do wnętrza pociągu bombę zapalającą, która swoją eksplozją zamieniła wagon w gorącą kulę ognia, w krzyku płonącego żywcem niemieckiego żołnierza Krzysztof usłyszał bardziej cierpienie człowieka, którego powinien nazywać swoim bliźnim, niż sprawiedliwość wymierzoną skalanemu niejedną okrutną zbrodnią naziście. Tym większym ciosem była dla Baczyńskiego, motywowana jego niską przydatnością do takich celów, decyzja jego konspiracyjnych przełożonych o odsunięciu go od działań bojowych. Dotknięty, ale bynajmniej niezrażony do dalszej konspiracyjnej działalności, Baczyński porzucił ostatecznie Batalion "Zośka", po kilku dniach wstępując do tworzącego się harcerskiego Batalionu "Parasol".

W wyreżyserowanej przez Kazimierza Kutza w 1994 roku na potrzeby Teatru Telewizji ekranizacji sztuki Jerzego Stefana Stawińskiego pt. "Ziarno zroszone krwią", przedstawiającej dramatyczne kulisy, które doprowadziły do wydania rozkazu o wybuchu Powstania Warszawskiego, dochodzi do rozmowy pułkowników Kazimierza Iranka-Osmeckiego ps. "Heller" i Janusza Bokszczanina ps. "Sęk". Iranek-Osmecki, szef wywiadu Armii Krajowej, który nocą z 2 na 3 października 1944 roku, razem z podpułkownikiem Zygmuntem Dobrowolskim "Zyndramem", z upoważnienia Komendanta Głównego AK Tadeusza "Bora" Komorowskiego, podpisze w Ożarowie przed Niemcami protokół przerwania działań wojennych, będący w istocie rzeczy aktem kapitulacji Powstania, w końcu lipca opowiada Bokszczaninowi swoją wizję, jakiej doświadczył minionego wieczoru. Obserwując z okna swojego mieszkania zachodzące krwistoczerwoną łuną nad warszawską Wolą letnie wieczorne słońce, Iranek z przerażeniem zauważył, jak przed jego oczami całą ludną dzielnicę ogarniają płomienie pożogi i śmierci. Rzeź Woli, rozpoczęta 5 sierpnia, a więc jeden dzień po śmierci Baczyńskiego, należy do najkrwawszych i najbardziej barbarzyńskich epizodów Powstania. Odpowiadając na to, pułkownik Bokszczanin opowiada Irankowi, że uniknął katyńskiej kaźni z rąk Sowietów tylko dlatego, że w porę odpruł swoje oficerskie gwiazdki, podając się za podoficera, a żaden z jego podkomendnych nie zdradził Sowietom jego prawdziwej tożsamości. Obydwaj oficerowie, sceptycznie nastawieni do decyzji o rozpoczęciu walki, której z dużą dozą prawdopodobieństwa nie będzie dane Polakom wygrać, nie mają żadnych złudzeń co do prób politycznego porozumienia się ze Stalinem. Kiedy rozmowa przybiera coraz posępniejszy i pesymistyczny ton, Iranek-Osmecki sugeruje swojemu rozmówcy, że los polskiego narodu wpisany jest w jakiś wielki i niepojęty rozumem plan, który objawi swój prawdziwy sens być może dopiero po wielu dziesiątkach lat. Niczym Wernyhora, wypowiada wtedy namiastkę proroczej przepowiedni: "My tu w Warszawie posiejemy ziarno. I zrosimy je naszą krwią. A ono kiedyś wzejdzie. Przebije się spod pogorzeliska i rozkwitnie barwnym kwiatem wolności." [1] Dyskusja o zasadności wszczęcia Powstania Warszawskiego rozpoczęła się jeszcze podczas powstańczych walk i trwa niezmiennie do dnia dzisiejszego. W tej rozgrywce stanęły naprzeciw siebie trzy wrogie sobie siły, które co do zasady miały zupełnie przeciwstawne interesy, ale dziwnym trafem każdego z każdym łączył jeden wspólny cel. Polaków i Sowietów - chęć pokonania Niemców. Polaków i Niemców - chęć niedopuszczenia do tego, aby to Sowieci przejęli faktyczną kontrolę nad polskimi ziemiami. Sowietów i Niemców wreszcie - dążenie do rozbicia politycznych i wojskowych struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Kiedy w poniedziałek 31 lipca 1944 roku około godziny 19 pułkownik Antoni Chruściel ps. "Monter" podpisywał przy ulicy Filtrowej rozkaz wyznaczający Godzinę W na 17:00 następnego dnia, rozproszone po całym rozległym mieście powstańcze oddziały miały mniej niż 24 godziny na koncentrację sił i zajęcie pozycji wyjściowych do ataku. Do niektórych spośród nich rozkazy dotarły dopiero 1 sierpnia, skutkiem czego tylko około 50% zaprzysiężonych członków konspiracji przystąpiło do walki o wyznaczonej porze. Atakując obsadzone niemieckimi załogami, silnie umocnione pozycje nieprzyjaciela siłami dwukrotnie mniejszymi od pierwotnie planowanych, słabo uzbrojeni powstańcy rzadko osiągali powodzenie swojego natarcia. Na domiar złego Polacy nadmiernie rozproszyli swoje skromne siły, atakując zbyt dużo celów równocześnie. Niektóre oddziały w pierwszych godzinach walki straciły nawet ponad 80% swoich wyjściowych stanów. Wieczorem dla dowództwa Armii Krajowej stało się jasne, że rozpoczęte walki zakończyły się dotkliwą porażką sił powstańczych, a ogromna większość celów o strategicznym znaczeniu wciąż znajduje się w niemieckich rękach. Sytuację uratowało tylko i wyłącznie zamieszanie powstałe w dowództwie niemieckim, które nie było pewne tego, z czym właściwie ma do czynienia. Czy to zbrojne powstanie elitarnej, a co za tym idzie, nielicznej podziemnej armii, czy rewolucja zbuntowanych wielkich ludowych mas? Po odparciu powstańczych ataków, Niemcy niespecjalnie kwapili się do tego, żeby wychylić nosa poza mury swoich bezpiecznych bunkrów i koszar. Ta opieszałość pozwoliła polskiemu dowództwu, aktywizującemu po drodze sporą część cywilnych mieszkańców stolicy, przetrwać najtrudniejszy kryzys pierwszych powstańczych godzin i dni. W większości to zwykli warszawiacy budowali powstańcze barykady, które same w sobie były wymownym symbolem niepowodzenia pierwotnych powstańczych planów. Przed kim i po co bowiem budować barykady w zdobytym i oczyszczonym z wojska okupantów mieście? Decyzyjny i organizacyjny chaos dotknął też znacząco samego Baczyńskiego. Po tym, jak spałaszował ze smakiem kopiastą porcję pierogów z jagodami, ugotowanych przez swoją teściową, poeta-żołnierz udał się w okolice Placu Teatralnego, żeby odebrać buty dla żołnierzy swojego oddziału. Właśnie tam, bardzo daleko od ulokowanych na Woli punktów koncentracji swojej macierzystej jednostki, zastał go moment rozpoczęcia powstańczych walk. Nie mogąc przedostać się do "Parasola", Baczyński spontanicznie przyłączył się do ochotniczego oddziału podporucznika Lesława Kossowskiego ps. "Leszek". Prawdopodobnie wziął udział w szturmie i zdobyciu Pałacu Blanka, w budynku którego poległ w piątek 4 sierpnia około godziny 16, podczas pełnienia służby wartowniczej od kuli niemieckiego snajpera. Moment śmierci poety w przejmującym wierszu "Barykada" opisał bard epoki Solidarności Jacek Kaczmarski:

"Tubylec się perłami poci
Tam, gdzie zielona i głęboka
Rzeka wśród palm leniwie gada,
Że nadpływamy - my:
Niosący w darze huk i pocisk,
Śmierć niezawodna w mgnieniu oka,
Z którego cała nam wypadła
Planeta - grudka krwi". [2]

Ciężarna Barbara, po nieudanej operacji wyjęcia z kości czaszki wbitego w nie odłamka szkła, zmarła 1 września 1944 roku, w piątą rocznicę wybuchu II wojny światowej i dokładnie w miesiąc od rozpoczęcia Powstania. Oboje oni stali się niejako apoteozą i personifikacją losów umęczonej barbarzyństwem dwóch ludobójczych totalitaryzmów Polski. Tak samo jak Ojczyzna, piękni szlachetnością wyznawanych przez siebie ideałów i mnogością drzemiących w swym wnętrzu talentów, nie sprostali niszczącej sile zalewającego ich ze wszystkich stron ogromu mrocznego zła, spod znaku swastyki i sierpa i młota. Życie, miłość i śmierć Barbary i Krzysztofa, stopiło się w jeden obrosły legendą romantyczny mit, tak potrzebny narodowi dotkniętemu wojenną klęską i utratą niepodległości na długie półwiecze. Nigdy nie dowiemy się tego, jak wyglądałoby ich życie, gdyby udało im się przeżyć. Czy Baczyński, znany przecież z lewicowych przekonań, tak jak jego cioteczna siostra Maria Turlejska - podobnie jak kuzyn żołnierka Powstania, tyle, że walcząca w szeregach Armii Ludowej - przeżyłby romans z komunizmem, fałszując referendum z 30 czerwca 1946 roku, a następnie historyczne podręczniki dotyczące trudnej wspólnej historii Polski i Rosji? Czy może wzorem swojego przyjaciela Jerzego Andrzejewskiego, dla którego był ucieleśnieniem nigdy niespełnionych homoseksualnych fascynacji, zamiast romansu młody poeta zdecydowałby się na choćby przelotny flirt z komunistyczną ideologią? Ile Baczyńskiego jest w Maćku Chełmickim z "Popiołu i diamentu"? Czy uśmiercając młodego żołnierza AK na "śmietniku historii", Andrzejewski spisał alternatywną wersję śmierci "współczesnego Słowackiego" w realiach "demokracji ludowej"? Czy może właśnie tak wyglądałaby powojenna egzystencja genialnego poety pokolenia Kolumbów? Wszystkie te trudne pytania na zawsze pozostaną już bez odpowiedzi. Jednakże znakomita powieść Katarzyny Zyskowskiej, ukazując pełnokrwistą sylwetkę przedwcześnie zmarłego poety, nie odbrązawiając mitu jego legendy, czyni postać artysty bardziej ludzką i bliższą, niż ukuty w naukowych monografiach jednowymiarowy najczęściej portret. To bardzo dobrze. Bowiem, jak przyznaje autorka, o Baczyńskim wiemy zdecydowanie za mało i warto byłoby o intymnej części jego życia, która stanowi klucz do zrozumienia głębi poetyckiego przekazu jego utworów, dowiedzieć się znacznie, znacznie więcej. Ukazuje przy okazji mnóstwo tajemniczych, lecz i fascynujących zarazem biograficznych białych plam, które ciągle czekają na ciekawego ich sekretów odkrywcę.

Przeżywszy własnym życiem już blisko dwakroć tyle, ile na tym świecie przypadło w udziale Baczyńskiemu, wczytując się w słowa jego poezji, nie mogę się nadziwić, że tak głęboką artystyczną dojrzałość, przyoblekając się niemal w szaty widzącego więcej wieszcza i układającego w tajemnicy przed innymi porządek świata demiurga, osiągnął niewiele ponad dwudziestoletni młodzieniec w czasach, kiedy świat drżał w posadach od straszliwego wojennego koszmaru. A miejsca na piękną wrażliwość nie było praktycznie wcale. Odprysk literackiego talentu, jaki to mnie przypadł w udziale, wystarczył tylko na utwory, które krytycy literatury zwykli nazywać poetyckimi drobiazgami. Myślę jednak, że artystyczna porażka w poetyckim pojedynku z rywalem klasy Baczyńskiego, nie przynosi ujmy jego imiennikowi, który bardzo ceni wszystko to, co Krzysztof Kamil napisał i zostawił po sobie dla potomności.

Wierząc głęboko, że moje pokolenie nie będzie już musiało "strzelać do wrogów brylantami", jako puentę znakomitej powieści Katarzyny Zyskowskiej i epitafium dla Barbary i Krzysztofa Baczyńskich, a także dla wszystkich bohaterów Powstania Warszawskiego, którzy polskiej stolicy i polskiej Ojczyźnie złożyli największą ofiarę ze swojego młodego życia, przytoczę piękne i jakże wymowne słowa pewnej napisanej współczesnie piosenki:

"Zniknęło miasto, zmienił się duch, dziś na tablicach kwiaty i kurz.
Tyle młodości, tyle miłości, ile w Warszawie słonecznych dni.
Tyle nadziei, tyle wolności, ile powstaniu zabrakło chwil.
Tyle nadziei, tyle wolności, ile powstaniu zabrakło chwil,
Ile powstaniu zabrakło chwil." [3]

Ocena recenzenta: 5,5/6

[1] Jerzy Stefan Stawiński "Ziarno zroszone krwią", cytat z pamięci.

[2] "Barykada. Śmierć Baczyńskiego", słowa, muzyka i wykonanie: Jacek Kaczmarski.

[3] "Tyle nadziei, tyle młodości", słowa: Adam Nowak, muzyka: Karim Martusewicz, wykonanie: Adam Nowak i Sylwia Wiśniewska.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1389
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: