Dodany: 23.04.2023 20:13|Autor: Marioosh

Książka: Głęboki sen
Chandler Raymond

1 osoba poleca ten tekst.

Klasyka gatunku


Raz na jakiś czas dobrze jest sięgnąć po klasykę gatunku – dodatkową inspiracją jest wydanie w ostatnim czasie kilku książek Chandlera w nowych tłumaczeniach. Czy jednak te przekłady nie są tylko sztuką dla sztuki? Czy przysporzą pisarzowi nowych czytelników? Szczerze mówiąc – wątpię.

„Głęboki sen” jest przykładem tego, co Tom Hiney w biografii Chandlera nazwał „kanibalizacją”: autor wykorzystał kilka swoich wcześniejszych opowiadań, lekko je przemontował i stworzył z nich powieść – najwięcej zapożyczył z noweli „Morderca w deszczu”, a trochę z „Świadka oskarżenia” i „Zasłony”; zainteresowani mogą je znaleźć z kilku zbiorach i porównać. Mamy oto Philipa Marlowe'a, który przybywa do rezydencji emerytowanego generała Guya Sternwooda; starsza córka generała, Vivian, wpadła w hazardowe długi, zaś młodsza, Carmen, uzależniła się od opium, dała się sfotografować nago i teraz gangsterzy chcą, by Sternwood odkupił negatywy. Generał pragnie, by Marlowe znalazł gangsterów i informuje go też, że zaginął Rusty Regan, mąż Vivian, który cieszył się jego wielką sympatią. Marlowe odkrywa, że za całą sprawą stoi Eddie Mars, właściciel lokalnego kasyna, który trzyma w garści obie siostry, gdyż wie, co stało się z Reganem. Treść książki jest więc dość standardowa – o jej sile decyduje jednak posępna atmosfera, świetnie pokazane postacie i intrygujące, niesamowite tło; wyraźnie widać, że Chandlerowi posłużyło rozwinięcie motywów z opowiadań do formatu powieści. Trzeba jednak zauważyć, że jest też trochę tandety i pozerstwa; niektóre sceny są tak pociesznie kiczowate, że budzą więcej śmiechu niż napięcia.

I powiem wprost: nowe tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego z 2022 roku do mnie nie przemawia. Mówi się, że język starych książek należy uwspółcześniać – ale ja się pytam: co tu uwspółcześniać? Wspomniany Tom Hiney pisał, że Chandler wychodził „w miasto”, podsłuchiwał ludzkie rozmowy, zapisywał je sobie w notesie, a potem wkładał te odzywki w usta Marlowe'a – i dlatego do dziś są one tak świeże, luzackie i cięte. Tłumacz najwyraźniej poszedł w tym kierunku i w efekcie bohaterowie mówią: „spoko”, „oj tam” lub „wypad” – a mnie to wygląda na jakąś próbę odmłodzenia języka na siłę i w moich uszach brzmi jakoś mało naturalnie. A już mistrzostwem świata jest mówienie przez Marlowe'a „ano”; w oryginale, co łatwo można w internecie sprawdzić, detektyw mówi „yeah” i jest to symbol pewnego zblazowania, które polscy tłumacze do tej pory świetnie oddawali słówkiem „taa”. Poza tym mamy czasem drobne, a czasem większe różnice w składni zdań, jest trochę zmian stylistycznych – ale czy zmieniają one w jakiś sposób sens książki? Oczywiście nie i dlatego zastanawiam się co przyniosą te nowe tłumaczenia – obawiam się jednak, że nic. Niemniej jednak na pewno warto sięgnąć do klasyki – choć ja osobiście nie umieszczam Chandlera w mojej prywatnej pierwszej trójce, to jednak uważam, że jest to pisarz, którego można czytać dla samej przyjemności czytania i który nigdy się nie znudzi. I dlatego „Żegnaj, laleczko” już na mnie czeka:-), a potem pora na moją ukochaną „Siostrzyczkę”.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 272
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: