Dodany: 07.07.2023 21:53|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Książkowy wehikuł czasu - wyprawa dziewiętnasta


Nie wiem, jak to się stało, że „Kołowrotka” nigdy nie czytałam. Pewnie dlatego, że kiedy ukazała się ta powieść – w dorobku autorki ostatnia – ja już byłam w trakcie odwrotu od literatury młodzieżowej na korzyść doroślejszych lektur. Po czym po ładnych paru dekadach odkryłam go na regale książkowymiennym w holu biblioteki. Biorąc, przecież niczym nie ryzykowałam, bo gdyby wrażenia okazały się podobniejsze do tych ze „Słoneczników”, niż z „Tabliczki marzenia”, bez problemu można było książkę na ów regał zwrócić.

Podobieństwo do „Słoneczników” jest – o tyle, że narracja jest pierwszoosobowa, w formie pamiętnika, relacjonującego przeżycia nastolatki. I to w zasadzie wszystko. Bo poza tym są tylko różnice.

Lilka ze „Słoneczników” pochodzi z miasta (niedużego wprawdzie, ale choćby i dwudziestotysięczne miasto to jednak co innego, niż wioska, niebędąca nawet siedzibą gminy), ze środowiska inteligenckiego, chodzi do gimnazjum, a następnie do liceum i jest pewna, że będzie studiować. Marysia urodziła się wprawdzie w Płocku („bo mama akurat zdążyła na czas do Tamtej babci, żebym w metryce miała miasto”[1]), lecz całe życie mieszka na wsi, gdzieś między Płockiem a Olsztynem (chyba bliżej Olsztyna, bo Karlonki – nazwa fikcyjna – leżą nad jeziorem, a „ziemia nie nadaje się pod truskawki (…) to nie to, co w województwie warszawskim”[2]), gdzie rodzice „mają dwa hektary pola i hektar łąki”[3]. Jest „córką sekretarki szkolnej i agronoma, uczennicą pierwszej klasy Technikum Mechaniki Precyzyjnej”[4], mającą wątpliwości co do wartości wykształcenia ogólnokształcącego (po którym „niby że wszyscy pójdą na studia, a przecież idzie co roku jedna trzecia albo jedna czwarta, reszta zostaje na lodzie, chociaż ogólnie wykształcona, ale bez zawodu, i szuka potem pracy w fabryce trykotaży albo w różnych urzędach” [5]), jednak od dalszej nauki się nie odżegnuje („a może nawet pójdę na studia, jak mnie co napadnie? Poszłabym na łączność albo na elektryczność, na polibudę”[6]).

Lilka jest dziewczyną pewną siebie i przekonaną o własnej wartości, skoncentrowaną na osiąganiu własnych celów (najczęściej doraźnych, bo te długoterminowe są raczej słabo sprecyzowane), choćby cudzym kosztem; największą przyjemność znajduje w łamaniu przepisów i lekceważeniu nakazów, chce być ważna, podziwiana, zawsze w centrum uwagi i jest nie tyle nad wiek dojrzała, ile sama siebie za taką uważa (zwłaszcza w jednym aspekcie, mianowicie damsko-męskim; te jej flirty prowadzone z premedytacją, te słowa używane do opisywania relacji z chłopcami!). Marysia nie ma się za ósmy cud świata i zamiast starać się, żeby cały świat się wokół niej kręcił, raczej zastanawia się, co można by zrobić dla świata (pisując niewysyłane listy, a to do ministra spraw zagranicznych, a to do ludzi z przyszłości, którzy odnajdą jej pamiętnik za kilka czy kilkadziesiąt stuleci – ale też obmyślając rówieśniczą „Grupę Interwencyjną”[7], która miałaby pomagać w rozwiązywaniu spraw, nazwijmy to, lokalnych łamanych przez osobiste). Choć oczywiście to, co narzucają młodym dorośli, też nie zawsze przemawia jej do wyobraźni, buntuje się w sposób rozsądniejszy, bez stosowania metody „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. A co do chłopców – cóż, o ile pamiętam siebie i swoje koleżanki w tym wieku, to jest w stu procentach naturalna, interesuje się równocześnie kilkoma kolegami, choć właściwie nie wie, którym najbardziej, raz fantazjuje o małżeństwie, raz o pierwszym pocałunku.

Innych ludzi (szczególnie różniących się od niej temperamentem czy poglądami na życie) Lilka w większości nie lubi, tych, w stosunku do których może sobie na to pozwolić, traktuje instrumentalnie lub pogardliwie, a tym, którym zajdą jej za skórę, stara się odpłacać pięknym za nadobne. Marysia, owszem, potrafi być na kogoś zła, potrafi mieć do niego żal, ale nie umie żywić urazy ani się mścić (znajduje słowa wyrozumiałości i dla starego nauczyciela-dziwaka, który odmówił udzielania jej lekcji muzyki, bo… w jego obecności jadła kapustę, i nawet – choć dopiero po długim czasie – dla siostry, której egocentryzm bardzo ją drażni).

Czy ma w tym wszystkim znaczenie fakt, że Lilka jest półsierotą, podczas gdy Marysia ma pełną rodzinę? Albo, że ta pierwsza jest o całe pokolenie starsza (jesienią roku 1950 pisze: „wkrótce skończę siedemnaście lat”[8], zatem jest z rocznika 1933, któremu wojna odebrała sześć lat dzieciństwa albo przynajmniej ich część; Marysia rozpoczyna swoje zapiski w sylwestra roku 1972, mając „lat piętnaście”[9], czyli urodziła się w 1957, gdy kraj zdążył się już trochę dźwignąć po wojennych zniszczeniach, a dojrzewanie jej przypadło na najlepszy okres PRL, kiedy już przygasły echa stalinizmu, a jeszcze nie nastąpił kryzys ekonomiczny przełomu lat 70.i 80.)? Może tak, a może nie. Bo na przykład matka Marysi, z grubsza rówieśniczka Lilki, także straciła ojca podczas wojny, uczęszczała do szkoły w takich samych warunkach, ale z podawanych między wierszami informacji można wnioskować, że była raczej spokojną i przeciętną dziewczyną, która zakochała się w pierwszym młodym człowieku, jaki jej się nawinął i przykładnie wyszła za niego za mąż.

Jedno jest pewne: Lilki od początku nie umiałam polubić, chociaż, gdy czytałam „Słoneczniki” pierwszy raz, będąc od niej o kilka lat młodsza, trochę mi imponowała ta jej szkolna nonszalancja; Marysia natomiast, dziecinniejsza, z całą tą swoją gadatliwością, chaotycznością, zmiennością emocji, ale też z przyjaznym nastawieniem do ludzi, i chyba przede wszystkim z coraz większą umiejętnością wyciągania wniosków z własnych błędów i cudzych rad (czego Lilka nie opanowuje ani do matury, ani później – widać to w powieści „Paladyni”, opisującej jej dalsze losy), od razu wzbudziła moją sympatię.

Jeśli chodzi o samą powieść, to mimo identycznej techniki narracyjnej i podobnej problematyki Kołowrotek (Snopkiewicz Halina) podoba mi się o wiele bardziej. Nie tylko ze względu na odmienny stopień sympatii dla głównych bohaterek, ale też i na sposób ukazania pozostałych postaci (w „Słonecznikach” w zasadzie jedyną ciekawą figurą jest anglistka Zieleńska, nienawidząca Lilki od pierwszego wejrzenia przez podobieństwo typu urody i imienia do dziewczyny, która namówiła jej syna na udział w Powstaniu Warszawskim; konstrukcja tego motywu jest jednak przerysowana niczym w jakimś groszowym romansie, gryząca się z kpiarską konwencją całej opowieści. W „Kołowrotku” wyraziście przedstawionych charakterów jest sporo: Mirka, Ciszewski, pan Suski, młody nauczyciel Jasiobędzki, i przede wszystkim weterynarz, występujący tylko w jednej – ale za to jak wymownej i wzruszającej! – scenie), i ciekawiej naszkicowane tło socjologiczne (oto, jak ojciec Marysi krytykuje młodsze pokolenie: „wychodzicie ze szkoły, siadacie na skwerku, pleciecie byle co i okropnie się nudzicie (…). Słyszę przecież, o czym i jak rozmawiacie. (…) Ale bomba. Dno. Uuuu. Aaaaa. Kit. Kurcze blade. Co za plama. Że tak powiem. Nie ma sprawy. Ale plama. Uuuu. Aaaa. Eeee. (…) Może skoczylibyśmy do miasta? (…) Może by to, a może by tamto? Ale najlepiej, żeby wszystko skoczyło do was. O to chodzi”[10] – jak to znajomo brzmi!).

Nie wspominam o powiewie nostalgii, który mnie opanował na widok wzmianek o naciąganiu atramentu do pióra (czy młodsze pokolenie w ogóle zrozumie, o co chodzi?), o warszawskich Delikatesach, w których Marysia po raz pierwszy w życiu kupuje „dwie puszki ananasa w plasterkach (…). Siedemdziesiąt złotych kosztowały dwie puszki, z San Francisco sprowadzone”[11], i o marzeniu: „Ach, żebym miała rifle! Polski teksas jest niestety beznadziejny już po drugim praniu”[12] (był, ale się poprawił; w 73 czy 74 udało mi się upolować dżinsy marki Odra, a może Elpo, z białoszarej tkaniny o splocie przypominającym bardziej płótno workowe, niż denim, ale dość grubej i miękko się układającej. Chodziłam w nich prawie na okrągło przez kilka lat. Miały tylko jedną wadę: nie były niebieskie), i o tym, że gdy „Wołodyjowski z Ketlingiem wysadzili się w powietrze, to cała wieś płakała i wszyscy hurmem rzucili się do biblioteki, żeby zobaczyć, czy aby dobrze widzieli”[13]…

[1] Halina Snopkiewicz, „Kołowrotek”, wyd. Nasza Księgarnia, 1977, s. 36.
[2] Tamże, s. 50.
[3] Tamże, s. 8.
[4] Tamże, s. 73.
[5] Tamże, s. 34.
[6] Tamże, s. 89.
[7] Tamże, s. 91.
[8] Halina Snopkiewicz, „Słoneczniki”, wyd. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1980, s. 223.
[9] Halina Snopkiewicz, „Kołowrotek” (op.cit.), s. 6.
[10] Tamże, s. 140-141.
[11] Tamże, s. 192.
[12] Tamże, s. 46.
[13] Tamże, s. 49.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 466
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 7
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 08.07.2023 09:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, jak to się stał... | dot59Opiekun BiblioNETki
Co prawda "Słoneczniki" darzę bardzo dużą sympatią (tak jak i Lilkę – no cóż zrobię?), zaś "Paladyni" są okropni (pod względem życiowych wyborów dorosłej już Lilki), jednak "Kołowrotek" będę musiał w końcu przeczytać, szczególnie po Twoim tekście niniejszym! Pokutuje już kilka lat na półce (oj, nawet nie pamiętam, gdzie? Może nawet z tą półką się pospieszyłem, może w pudle na strychu albo w piwnicy u mamy?), ale może się uda przyspieszyć wzięcie go na tapet? Szczególnie, że Marysia – jak piszesz – uczy się w Technikum Mechaniki Precyzyjnej, a takowe również moja mama ukończyła :D No ale cała książka w powyższym opisie wygląda bardzo zachęcająco. Szczególnie w kontekście tego, że lubię czasem podczytać sobie jakąś młodzieżówkę, a współcześnie trochę strach brać nowości z półek bibliotecznych czy księgarnianych…

edit: już zlokalizowałem, książka jest co prawda w drugim rzędzie na półce, ale na wyciągnięcie ręki od mojego "stanowiska komputerowego" ;)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.07.2023 16:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Co prawda "Słoneczniki" d... | LouriOpiekun BiblioNETki
Nie spodziewałam się, że mi ta lektura sprawi aż taką przyjemność, zwłaszcza po średniej ocen. Najlepsza ze wszystkich powieści autorki, które czytałam, jest oczywiście (w moim subiektywnym odczuciu) "Tabliczka marzenia", "Kołowrotek" wysunął się na drugie miejsce.
Nie wiem, skąd aż tak niskie oceny, może czytające osoby były dużo młodsze, z tego pokolenia, w którym dwunastolatki wiedzą więcej o pewnych aspektach życia, niż moje roczniki tuż przed maturą, i Marysia wydawała im się infantylna? Może ten obraz wsi uznały za nieprawdziwy? Albo oczekiwały czegoś zabawnego, że boki zrywać? Albo je drażniło, że bohaterka chciałaby świat poprawiać w realiach peerelowskich, a nie - zmieniać ustrój? No, nie wiem, a może ja nie jestem w pełni obiektywna, jak zresztą przy tych wszystkich podróżach w czasie...
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 08.07.2023 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie spodziewałam się, że ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Oceniłam nisko "Kołowrotek" i z moich notatek wynika, że po pierwsze czytałam to po bardzo dobrych innych młodzieżówkach, po drugie oczekiwałam, że bohaterka będzie mniej dziecinna. A może po prostu książka nie trafiła u mnie w swój czas, bo i tak czasem bywa.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 10.07.2023 22:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie spodziewałam się, że ... | dot59Opiekun BiblioNETki
No i dobra! Ponieważ rzuciłem w kąt Ñameryka (Caparrós Martín) (okropny autor!), to biorę "Kołowrotek" z półki :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.07.2023 05:21 napisał(a):
Odpowiedź na: No i dobra! Ponieważ rzuc... | LouriOpiekun BiblioNETki
To ciekawa jestem wrażeń, bo Ty to będziesz odbierał z zupełnie innego poziomu - dla mnie to była rzeczywistość, jaką znałam osobiście, Ty w zasadzie będziesz mógł się skupić na elementach ponadczasowych, czyli konstrukcji postaci, obrazowości opisów, języku itd.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 13.07.2023 17:36 napisał(a):
Odpowiedź na: To ciekawa jestem wrażeń,... | dot59Opiekun BiblioNETki
Przeczytane – niestety, wypadło słabo, ledwie trójczyna… Chyba aby "poczuć" tę książkę, trzeba mieć większą od mojej dozę sentymentu do PRLu, wsi czy też pokręconych młodzieńczych rozkmin. Tytuł nie bez kozery wskazuje na biegunkę słowną bohaterki, książka jest bardzo przegadana. Trochę dobrego poczucia humoru, kilka sytuacji świetnie skonstruowanych – ale to takie rodzynki w cieście. Dość naiwne wątpliwości religijne (ale może celnie? może wielu ludzi i dziś ma "bekę" z Kościoła i wiary, ponieważ ma takie przedszkolne wątpliwości z powodu braku pogłębionej choćby minimalnie wiedzy?), tak jak i wątki socrealistyczne czy parapolityczne. Nie pomagają jakieś takie dziwaczne wstawki i rozważania o łopatach… Moja sympatia pozostaje przy Lilce.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 13.07.2023 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytane – niestety, w... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ja tę peerelowską wieś mam we krwi poniekąd, stąd moje inne spojrzenie. Mnie się nienaturalna wydaje Lilka, a Marysia - właśnie z tym dziecinnym przegadaniem i tym pokręconym myśleniem - naturalna w stu procentach. Ale jeszcze nie było takiej książki, która by się wszystkim równo podobała, więc rozumiem rozbieżność :-).
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: