Dodany: 29.08.2023 21:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Drzewo tańca
Hargrave Kiran Millwood

2 osoby polecają ten tekst.

Źle by się żyło w takich czasach


Człowiek żyje na terenach Europy od około miliona lat. Pisemne ślady swojej obecności zostawia od kilku tysięcy. A dopiero od jakichś dwustu skłonny jest przyznać, i to z oporami, że ta część jego gatunku, którą biologia uczyniła skłonną do rodzenia i karmienia potomstwa, jest tyle samo warta, co ta druga. My, kobiety dwudziestego pierwszego wieku, dla których normą jest nie tylko czynne i bierne prawo wyborcze, ale też dysponowanie własnymi pieniędzmi, samodzielne decydowanie o wyborze zawodu, o tym, z kim i na jakich zasadach chcemy się związać, o posiadaniu (lub nieposiadaniu) dzieci, wciąż jeszcze napotykamy mężczyzn, którzy uważają nas za istoty podrzędne i najchętniej pokazaliby nam, gdzie nasze miejsce (według nich oczywiście). I w zasadzie możemy się im zaśmiać w nos. Bo, na szczęście, już nas nie cofną o kilka stuleci wstecz…

Jest rok 1518. Marcin Luter już prawie rok temu ogłosił swoje tezy, ale do czasu, kiedy Europą przestanie rządzić niepodzielnie kościół katolicki, jeszcze daleko; na razie nikt nie myśli jeszcze o reformacji, w każdym razie na pewno nie w Strasburgu, nękanym głodem po wyjątkowo ostrej zimie i letniej suszy. Głód cierpią oczywiście tylko obywatele niższych stanów, ci wyżej postawieni zawsze znajdą jakiś sposób, by nie tylko nie głodować, ale jeszcze pomnażać swoje zasoby. Na przykład mnisi z Altorfu, których „klasztor stoi w oczach Boga wyżej niż jakiekolwiek gospodarstwo”[1], zamierzają odebrać ule Hennemu i Lisbet Wilerom, gdyż hodowane przez nich pszczoły rzekomo „kradną płody ziemi, która należy wyłącznie do Boga”[2]. Nie jest to dla małżonków łatwy czas; bieda jeszcze tak bardzo ich nie dotknęła, ale właśnie wraca z siedmioletniej pokuty w klasztorze siostra Hennego, Nethe; przez cały ten czas w domu prawie o niej nie mówiono, co samo w sobie dziwi Lisbet, podobnie jak reakcja jej sąsiadki Idy, córki młynarza, na wieść o powrocie dawnej przyjaciółki. A sama Lisbet jest w ciąży. Po raz trzynasty w ciągu mniej więcej sześciu lat. Dwanaście poprzednich skończyło się na tyle wcześnie, że nie było jej dane nawet pochować żadnego z dzieci. A przecież dzieci to błogosławieństwo; kobiecie, która ich nie ma, niebo najwyraźniej go skąpi, a jeśli skąpi, to widać ma powód: „stracone ciąże to kara za grzechy”[3]… Wystarczy, że ktoś raz rzuci takie hasło, a już wszyscy patrzą na nią jak na potępioną, i nawet mąż, który przecież poślubił ją z miłości - ale przede wszystkim z nadzieją na zapewnienie sobie potomstwa - coraz bardziej się od niej oddala. Czekanie na to, czy tym razem sprosta jego oczekiwaniom, jest dostatecznie stresujące. A jeszcze w okolicy robi się coraz bardziej niespokojnie: szerzą się bunty chłopskie, po drogach grasują rozbójnicy, a w mieście rozpoczyna się przedziwna, budząca grozę plaga tańca. Zaczyna się od jednej ubogiej kobiety, która pląsa po ulicach w nieprzytomnym transie, nie pijąc, nie jedząc, zdzierając sobie stopy do krwi. A potem przyłączają się następne. Władze miejskie i kościelne sprowadzają muzykantów, którzy mają przygrywać do tego obłąkanego tańca, by dotknięte nim kobiety szybciej się zmęczyły. Dwaj z nich zostają zakwaterowani w domu Wilerów; nieoczekiwane spotkanie z przedstawicielem innej kultury, podobnie jak szybko rozkwitająca przyjaźń z wykluczoną Nethe, dostarczy Lisbet siły, jakiej nie dało jej nic do tej pory…

Zanim zabrałam się do czytania, trochę obawiałam się tej lektury, mając w pamięci doświadczenia z paroma współcześnie napisanymi powieściami historycznymi (bo taki Dumas czy choćby Kraszewski, to jednak co innego), w rzeczy samej przypominającymi raczej romanse awanturnicze z fabułą ponaciąganą do granic możliwości lub bardziej, a do tego mocno niedoskonałymi pod względem warsztatowym. Ponieważ jednak ten tytuł podpowiedziała mi osoba, która zawsze trafia w mój gust, zaufałam jej i w zasadzie od pierwszej strony mogłam być spokojna, że autorka „Drzewa tańca” pisać umie. Ładny, wyrazisty styl i język, co pewnie też jest w jakiejś mierze zasługą tłumaczki Agnieszki Sobolewskiej, to duży atut, nie byłby on jednak wystarczający, gdyby fabuła nie potrafiła czytelnika zainteresować lub raziła go nieprawdopodobieństwami, gdyby postacie były papierowe, a realia niedopracowane. Tu takich uchybień nie ma. Jak można z łatwością dowiedzieć się choćby ze źródeł internetowych, tło historyczne – czyli strasburska plaga taneczna – przedstawione jest wiernie, a psychika bohaterów nakreślona tak, jak (wedle naszych domysłów, bo przecież nie wiemy, jak rozumowali ludzie z tamtej epoki, o ile nie pozostawili po sobie dowodów w postaci listów czy własnych zapisków) mogłaby się prezentować. Przyznam, że mnie samą, oprócz wątku oczekiwania Lisbet na spełnienie marzeń o macierzyństwie (z własnej woli, nie dlatego, że tego się po niej spodziewano) najbardziej zafascynowały nie historie cierpienia osób homoseksualnych, skazanych w najlepszym razie na wieczne ukrycie i gwałt zadawany własnej naturze, w gorszym na potępienie i różnorakie kary, lecz mentalność ludzi, „dzięki” którym tamci znajdują się w takim położeniu: złe jest, że ktoś kocha osobę tej samej płci, że pragnie jej nieba przychylić i stanowić z nią jedność, ale nie jest złe plucie, szczucie, obrażanie, donosicielstwo… Nethe nie zasługuje na tolerancję ani współczucie, za to Alef Plater – znęcający się nad żoną, wysługujący się pobożnym do imentu rajcom i bez przerwy szermujący argumentami w rodzaju „musimy wlać im [grzesznikom] bojaźń Bożą z powrotem w serca, inaczej nie będą posłuszni”[4], przechwalający się, że w jego ustach kłamstwo zmienia się w prawdę, deprawujący ubogiego chłopaka koncepcją, że „na szczycie siedzi Bóg, rzecz jasna, ale istnieją sposoby, by się do Niego zbliżyć, wyszarpać sobie miejsce (…)”[5], że denuncjując sąsiadów i niszcząc cudze mienie „wykonują Bożą robotę” [6] – tak się zasługuje niebiosom, że tylko patrzeć, aż go żywcem wyniosą na swoje wyżyny… Jak to dobrze, że znajduje się ktoś, kto myśli inaczej, kto uświadamia Lisbet, że winnym jest ten, kto krzywdzi drugiego człowieka, a nie ten, kto go kocha lub mu wybacza!

Czasem warto się za sprawą opowieści przenieść w takie mroczne czasy, żeby spojrzeć na sprawy, na które na co dzień może nawet nie zwracamy uwagi, z odpowiedniej perspektywy…

[1] Kiran Millwood Hargrave, „Drzewo tańca”, przeł. Agnieszka Sobolewska, wyd. Znak Literanova, 2023, s. 42.
[2] Tamże, s. 41.
[3] Tamże, s. 308.
[4] Tamże, s. 63.
[5] Tamże, s. 318.
[6] Tamże, s. 318.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 302
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: