Dodany: 09.12.2023 16:12|Autor: Marioosh

Przyzwoicie, ale nie porywająco


Do biura Perry'ego Masona przychodzi Selma Anson, nieco ponad pięćdziesięcioletnia wdowa, która twierdzi, że „ktoś ją śledzi i chce wiedzieć, co się stanie, jeśli da mu w twarz” [1]. Paul Drake szybko odkrywa, że ten ktoś to George Foster Findlay, sprzedawca używanych samochodów, który twierdzi, że Selma Anson zamordowała męża, żeby uzyskać odszkodowanie i odziedziczyć majątek. Wkrótce w biurze adwokata zjawia się Delane Arlington, który chce się ożenić z Selmą Anson; problem tylko w tym, że towarzystwo ubezpieczeniowe, które wypłaciło jej odszkodowanie, zarządza wznowienie sprawy, gdyż podejrzewa, że Bill Anson faktycznie mógł zostać otruty. I rzeczywiście – prokuratura wydaje nakaz ekshumacji Billa Ansona, gdyż dochodzenie wstępne wykazało obecność arszeniku, którego Selma Anson używała do wypychania ptaków. Kobieta odlatuje samolotem do El Paso, a porucznik Tragg sugeruje, że zrobiła to, żeby uniknąć przesłuchania; Mason przystępuje więc do kontrataku i poddaje Selmę Anson badaniu na wariografie. Prokurator Hamilton Burger ostrzega jednak adwokata, że to badanie nie może wpłynąć na decyzję sądu i wkrótce ława przysięgłych oskarża Selmę Anson o zamordowanie męża. „– Perry, co ty masz w rękawie? – Rękę. – I co jeszcze? – No, może parę asów” [2] – i jednego z asów Mason wyciąga podczas procesu Selmy Anson.

To jedna z ostatnich książek o Perrym Masonie, Erle Stanley Gardner napisał ją trzydzieści pięć lat po pierwszej części i kiedyś już napisałem, że ten fakt jest łatwo rozpoznawalny – to kolejna powieść, której motto mogłoby brzmieć „rodzina jest najważniejsza” i w efekcie jej treść bardziej zmierza w stronę wpadnięcia w ramiona dwojga bohaterów, niż spektakularnego rozbicia w proch ławy oskarżonych. Nie jest to, oczywiście, żaden zarzut, bo książka nie jest zła, ma ciekawą, choć mało zawiłą intrygę i czyta się ją dobrze ale brak jej czegoś, co sprawiłoby, że zapamiętałoby się ją na dłużej. Z czego to wynika? Książkę wydano w marcu 1968 roku, kiedy Gardner miał już 79 lat i równo dwa lata przed jego śmiercią; wydaje się więc, że już po prostu nie miał w sobie tej iskry, jaką miał przy pisaniu najlepszych „Masonów”. O upływającym czasie świadczy też fakt, że do adwokata nie przychodzą już dwudziestoletnie, długonogie kociaki, lecz stateczne wdowy po pięćdziesiątce – tylko sam Perry Mason wciąż ten sam: gdy Selma Anson weszła do jego biura, to „przez chwilę przyglądała się potężnej sylwetce, falistej czuprynie i jakby wykutym w granicie rysom prawnika” [3]. Też już kiedyś pisałem, że lekko mi to zgrzyta – komisarz Maigret czy Lew Archer starzeli się razem z autorami i przez to, moim zdaniem, byli bliżsi, bardziej ludzcy, bardziej chętni do utożsamienia się z nimi; Mason chyba ani razu przez 37 lat nie zdał sobie sprawy z upływającego czasu. Nie jest więc źle, książkę można przeczytać, lekko się rozerwać i nie poczuć straconego czasu; można też przeczytać opinię porucznika Tragga, że „dzień, w którym Mason dostał dyplom adwokata, był czarnym dniem dla wymiaru sprawiedliwości” [4].

[1] Erle Stanley Gardner, „Sprawa opieszałego Kupidyna”, tłum. Teresa Pisarek, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1999, str. 10.
[2] Tamże, str. 184.
[3] Tamże, str. 11.
[4] Tamże, str. 108.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 237
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: