Dodany: 04.03.2024 13:04|Autor: lachus77

cytat z książki


Młody Zub w śmierć naszego sioła nie mógł uwierzyć i bez końca dopytywał sia, dopytywał. A Klimkowie? Nie ma, zabite. A jego sąsiady, Czerniki? Nie ma, spalone. Grabczyk, Równiaki? Nie ma, nie ma. Śmieszka Rózia, stary Pariło, Fiedukowa? Nie ma, nie ma, nie ma. Nikogo nie ma. Pusto. Może za wsią mogiłki po nich zostali. Nu, to Zub wypominał, że nie poszli my na cmentarz, zobaczyć, co z nim? Jakby jego matka do Morocznego mogła wrócić, Bożeż ty mój, powlokłaby sia najpierw tam! Już by ona wiedziała, gdzie chowali pomordowanych i co z mogiłką starego, znaczy ojca Kostka. Czy nie zapadłszy sia, czy na krzyżu wiszą jeszcze barwiste zawiski jej ręką kiedyś wyszywane, czy tylko butwieją strzępy ofiarnych szmat? A my z Deczką byli we wsi i tam nie poszli. Co on teraz matce napisze? Że byli i nie wiemy? Nie wiemy nic a nic?
Prawda, ale co w tu poru można było wiedzieć, jak o sobie samym nie wiedziało sia takoż nic? Nu, żyć będziesz, brachu, ale nie tu, coś robić będziesz, ale co i gdzie? A przecież tylko dla tej puszczy, dla tych mszarów ty urodzony, nie żaden ptak przelotny, a człek osiadły przywiązany mocno, jakby sznurami, do ziemi, gdzie mogiłki ojców, gdzie jezioro rybne oczorotem szumiące, gdzie chutor…Nie ma chutoru? To chybaż i ciebie nie ma? A tu trzeba znowu iść naprzód, naprzód. Nu, niech będzie, wojować do końca, to tak, mus. Ale później co? Jak być, jak dożyć swoich lat daleko stąd, między obcymi, w obcych stronach? Gdzie oni i jakie? Nie, nawet myśleć o tym nie udawało sia, tylko coraz większy strach za gardło dusił, strach przed tym losem całkiem nowym, obcym… *

Nu, nie zełżę, tak bywało z prostymi ludźmi po wioskach. Oniż nic stracić nie mogli, a tylko wszystko dostać, zażyć na nowo. Ale byli tam jeszcze i takie, co tracili. Wszystko tracili: ziemię, dobro nażyte, dawniejsze zasługi, stopnie, gwiazdki, takoż różności wszelakie: służbę, znaczenie i nadzieję na przyszłe, własne rządy. Nu, z takimi, co po miastach siedzieli, spod oka, milczkiem patrzyli na przechodzące ulicami kolumny abo szeptali po bramach, nie przyszło sia nam, Sybirakom, spotykać i nie zdarzyło sia gadać po drodze. Toż my dla nich obce, prawie Ruskie. Ale nie powiem, wiedzieli my to i owo, bo chłopaki z tamtejszego uzupełnienia, a takoż te z partyzantki, mówili, że nie wszystko znowuż takie cacy-cacy, właśnie tak dziwnie oni mówili. Są tu ludzie nam nie ufające, niewierne Tomasze, mówili, choć na własne uszy każdy słyszał komunikat, że wyzwolili my dwieście okolicznych wsi i Chełm – ważny węzeł kolejowy. Mało, a? Nu, ale tamte gadali, że nie w tym rzecz, wyzwolić my musieli, żeby do Berlina z Ruskimi dojść, toż ptaszką nikt od Buga do granicy germańskiej nie przeleci, znaczy, szli tędy musowo, nie z żadnej dobroci serca, prosto było nam po drodze. Nie wyzwalać – nie było można. Gadanie jak gadanie. Słyszał ja podobne kiedyś. Córka z matką pokłóciwszy sia, bo jej iść za mąż za miłego nie dawali, mówiła, że cóż jaj mać wymawia, że w bólach ją porodziła, że prawo do niej ma, kiedy ona na świat nie prosiła sia i teraz o życie wcale nie stoi. **

Pierwsze numery – to pierwsze, a reszta – obca. Jakże tak? Pan co, żyjesz między świętymi? Toż wszędzie te, co pierwsze coś zajmą, zaklepią abo same zbudują – myślą, że to ichnie i że każdy tak samo myśli, ich rozumie. Nikomu tego pierwszeństwa nie użyczą, puszą sia, ważne chodzą i bez końca tokują, hrają. My – to my, a wy – to wy. Może nie obce, ale insze, późniejsze. Nie takie dojrzałe jak te pierwsze. Jadł pan Kiedy pierwszą kartoszkę? Rwał pierwsze czerwone wiśnie? Znaczy, sam wiesz. Pierwsze jakieś ważniejsze, świąteczne, a te, co po nich przyjdą – zwyczajne już, byle jakie. Może z tej przyczyny, że na początek zrywa sia najpiękniejszy, najczerwieńszy owoc? Kto by byle jaki, niedojrzały rwał? Nu znaczy, coś w tym jest, że te pierwsze są niby lepsze, choć później, jak całe drzewo dojrzeje, znajdą sia na nim takie same sztuki abo nawet jeszcze piękniejsze.
My byli w Powodziu pierwsze. Prawda, nie tokowali, nie hrali, ale czut'-czut' ważne chodzili, łgać nie stanę. A choć tak nie gadali, myśleli o tamtych: nowe to, obce. Jak w wojsku o chłopakach z uzupełnienia. I wiesz pan, co potem najwięcej bolało? Tak samo w dywizji jak w Powodziu? Właśnie to, że jak tych nowych przybyło, jak tych przedtem byle jakich stało kudy więcej niż pierwszych, zagubili sia my, zrobili zwyczajne, mniej ważne. O czym tu komu hrać, kiedy każdy to samo wie, to samo potrafi? Tak samo mocny nawet w hraniu? I stąd później ważny nie ja, pierwszy numer we wsi, tylko obca Marta, bo oblatana w kościelnych sprawach, nie Deczko, a Ponik, bo kudy lepszy gospodarz, nie Żmudny, choć taki mocny w kwakaniu, a Pszczelarz. ***

---
* Halina Auderska, "Ptasi gościniec; Babie lato", Książka i Wiedza, 1984, s. 192.
** Tamże, s. 208-209.
*** Tamże, s. 313.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: