Dodany: 07.03.2024 20:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nieprzewidziane skutki nabycia zegara, czyli czy warto marzyć?


„Siostry Bunner”, w porównaniu z najsłynniejszym dziełem Wharton, „Wiekiem niewinności”, a cóż dopiero np. z prawie pięćsetstronicowym „Jak każe obyczaj”, to zaledwie minipowieść, którą, jeśli nic nie przeszkadza, można przeczytać w dwie godziny. A potem znacznie dłużej wychodzić z przygnębiającego nastroju, bo jest to smutna i zgoła niekrzepiąca opowieść o tym, że pogoń za marzeniami niekoniecznie prowadzi do szczęścia, a ustąpienie komuś miejsca w tej pogoni – także nie.

Ile lat mają Anna Eliza i Ewelina Bunner, nie wie nawet sam narrator, ale biorąc pod uwagę „pasma siwych włosów” i „pożyłkowane skronie” [1] starszej, trzeba przypuszczać, że może być raczej po czterdziestce, młodsza pewnie powoli się do tego wieku zbliża, zatem trzeba je zaliczyć do tej kategorii, którą w ich czasach bezlitośnie zwano „starymi pannami”. Prowadzą wspólnie, jakby to dziś nazwano, firmę handlowo-usługową, łącząc sprzedaż artykułów pasmanteryjno-galanteryjnych z wykonywaniem drobnych usług krawiecko-modniarskich. Dzielnica, w której mieszkają, jest uboga, więc i interes nie jest szczególnie dochodowy, starczając im na utrzymanie lokalu, na którego zapleczu mają pomieszczenie mieszkalne – „sypialnię, salonik i kuchnię” [2] w jednym – i na „skromne życie bez konieczności zaciągania długów”[3]. Jak bardzo skromne, można się zorientować po fakcie, że nawet ich reprezentacyjna odzież nosi ślady wielokrotnych napraw, a niezaciąganie długów wiąże się z wyprzedawaniem rodzinnych pamiątek. Niedawno sprzedały zegar. Jednakże życie bez niego zwłaszcza Ewelinie sprawia duży dyskomfort, toteż Anna Eliza za pieniądze przeznaczone na nowe buty sprawia siostrze na urodziny egzemplarz wprawdzie nierównie mniej wytworny, ale przecież odmierzający czas tak jak każdy inny. Aby dokonać tego zakupu, musiała udać się do sklepiku równie ubogiego jak jej własny, prowadzonego przez emigranta z Niemiec, Hermana Ramy. Przy okazji zamieniła z nim kilka słów niedotyczących samego towaru… i to wystarczyło, by całymi tygodniami miała o czym myśleć. Drobna awaria zegara sprawia, że utracona już nadzieja na podtrzymanie znajomości (z mężczyzną, powiedzmy prawdę, ani ciekawym, ani atrakcyjnym, ale przecież mężczyzną!) rozkwita z całą siłą. Niestety, nie tylko u jednej z panien Bunner… a pech chce, że ta, którą potencjalny konkurent jest zainteresowany, żywi wobec swojej siostry niezwykłe poczucie lojalności i prędzej poświęci samą siebie, niż sprawi jej zawód. Ta druga, „zawsze zaabsorbowana przede wszystkim sobą”[4] i „całkowicie niewrażliwa na uczucia innych” [5], bez skrupułów korzysta z danej jej wolnej ręki. I nie tylko z tego, bo, jak się okazuje, rozpoczęcie nowego życia z ukochanym wymaga nakładów finansowych większych niż te, na które ona sama może sobie pozwolić, a skoro ktoś ofiaruje z dobrej woli całe swoje oszczędności, jakże można ich nie przyjąć?

Niestety, nie jest to jedna z tych słodkich historii, w których poświęcenie zostaje docenione i w dwójnasób nagrodzone, a błąd w porę zrozumiany i naprawiony. Wręcz przeciwnie. I rodzi się pytanie: co właściwie chciała pisarka przekazać czytelnikom? Czy to, że nie należy ufać nawet bliskim ani własnym dla nich uczuciom, a zanim porwie nas jakiś odruch bezinteresownej dobroci, warto wspomnieć dość okrutne porzekadełko: „nie rób komuś dobrze, nie będzie ci źle”? Czy też, że biednemu zawsze wiatr w oczy wieje, więc nie dla niego marzenia, winien siedzieć cicho i poprzestawać na tym, co ma? A może – bez żadnej tezy – postanowiła tylko pokazać jedną z możliwych sytuacji, jakie los, ten wielki kpiarz i nihilista, potrafi ludziom uszykować ot, tak, ani jako karę za jakieś rzeczywiste czy wyimaginowane grzechy, ani jako bodziec do poprawy czy kształtowania charakteru, ale dlatego, że na kogo wypadło, na tego bęc?

Samo to, że się zastanawiamy, świadczy o tym, że warto było czytać. A warto było tym bardziej, że i warsztat pisarski Wharton nie pozostawia nic do życzenia: jakże ona potrafiła budować tę przygnębiającą scenerię podupadłej dzielnicy i ubogich wnętrz, ten niepokojący klimat, nawet w najbardziej optymistycznych scenach czający się gdzieś w kącie i zatruwający atmosferę przeczuciem, że to, co się tak ładnie zapowiada, wcale nie pójdzie jak z płatka! To pierwsza jej powieść, którą czytam – i na pewno nie będzie ostatnia.

[1] Edith Wharton, „Siostry Bunner”, przeł. Beata Długajczyk, wyd. C&T, 2019, s. 7.
[2] Tamże, s.7.
[3] Tamże, s. 7.
[4] Tamże, s. 54.
[5] Tamże, s. 56.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 210
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: