Dodany: 20.04.2024 16:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Do ostatniego ziarenka ryżu
Tanaka Joanna

1 osoba poleca ten tekst.

Wśród obcych da się żyć, ale wśród nieprzyjaznych?


Wypatrzony na bibliotecznej półce potężny foliał (ponad 400 stron formatu B5), zawierający wrażenia Polki, usiłującej się zaaklimatyzować w Kraju Kwitnącej Wiśni bez znajomości jego języka i obyczajów, zapowiadał się na bardzo ciekawą lekturę, jak zresztą każda, która opowiada o zderzeniu kultur i mentalności. Nawet w przypadku krajów sąsiadujących i należących do tego samego obszaru językowego bywa to proces niełatwy, a cóż dopiero wtedy, gdy dzielą je tysiące kilometrów odległości i tysiące lat kompletnie odmiennych doświadczeń…
W trochę wygodniejszym położeniu są ci Europejczycy, którzy trafiają do Japonii, z góry wiedząc, że są tam tylko czasowo (J. Rubach-Kuczewska, „Życie po japońsku”, J. Bator, „Japoński wachlarz”, M. Bruczkowski, „Bezsenność w Tokio”, A. Nothomb, „Z pokorą i uniżeniem”), więc nawet, jeśli adaptacja okaże się ponad ich siły, w pewnym momencie po prostu spakują się i wrócą. Ale jeśli się ktoś na stałe zwiąże z obywatelem tego kraju, to już inna historia.

A to właśnie przydarzyło się autorce: wybrawszy się w odwiedziny do poznanej w Australii Japonki, poznała jej byłego kolegę z pracy, który mówił po angielsku na tyle dobrze, że dało się z nim rozmawiać (co zdaniem autorki wcale nie jest wśród Japończyków takie powszechne), a gdy porozmawiał, począł o nią zabiegać tak wytrwale, że w końcu dopiął swego. Trudno powiedzieć, o czym rozmawiali przez ten rok, który upłynął między zawarciem znajomości a ślubem, ale raczej nie o dzielących ich różnicach kulturowych. A chyba szkoda, bo wtedy oszczędziliby sobie przynajmniej części tego szoku, który przeżyli oboje, orientując się na początku wspólnego życia, że to drugie niemal wszystko robi inaczej. Ta rozbieżność jest tak dramatyczna, że czytelnik przez cały czas zadaje sobie pytanie: jak to możliwe, że po tych trzech latach oni jeszcze nie mają siebie dosyć? Hayato nieustannie strofuje Joannę, bo ta źle trzyma miseczkę i pałeczki, przy płukaniu ryżu wpuszcza do zlewu parę ziarenek, mydli się w wannie, zakłada nogę na nogę, nieprawidłowo składa parasolkę, nie chce uniżenie przeprosić pracodawczyni za to, że na esemesową wiadomość odpowiedziała jej zbyt lapidarnie, za to próbuje pomóc schorowanej staruszce, która zasłabła w pociągu… Joannę drażni to jego bezrefleksyjne „bo-tak-się-tu-robi”: skoro chciał poślubić cudzoziemkę, mógłby okazać się otwarty na inny sposób bycia. Jednak to nie ich wzajemne „niedotarcie” okaże się przyczyną jej pożegnania z Japonią raz na zawsze: dużo boleśniejsze są reakcje ludzi, znanych tylko z widzenia czy ze słyszenia, którzy z jakiegoś powodu uznali, że dla białej kobiety nie ma wśród nich miejsca. Ona sama jest pewna genezy tego zjawiska: „za głośno kochałam się z mężem (…); z powodu moich jęków, które ktoś ten jeden jedyny raz usłyszał za naszym oknem – związanych niestety z bólem, a nie z uczuciem ekstazy – mieszkańcy mojej dzielnicy codziennie życzą mi śmierci, naśmiewają się, plują na mnie, kopią i popychają”[1]. Nie potrafi w to uwierzyć ani mąż (do czasu – bo wkrótce sam usłyszy, jak niekrępujący się jego obecnością ludzie obrażają jego żonę), ani przyjaciółka, ani personel szkoły, której uczniowie codziennie raczą sąsiadkę rasistowskimi obelgami, bo przecież żadnej Japonki, którą by ktoś w podobnej sytuacji podsłuchał, nic takiego nie spotyka…

Nie dziwię się autorce, że nie chciała w tym kraju zostać. Natomiast mam trochę mieszane uczucia względem książki, w której to opisuje, bo (tak samo, jak przy czytanym dość dawno „Małżeństwie po szwedzku” Krystyny Y. Johansson) odniosłam wrażenie, że te niewypowiedzianie przykre osobiste doświadczenia zniekształciły całe jej widzenie świata. Trudno właściwie znaleźć na tych czterystu dwudziestu stronach miejsce, w którym by o kimś pisała z sympatią (nawet, jeśli ten ktoś należy do polskiej przeszłości, jak pewna dawna współpracowniczka, której opis jest tak sugestywny, że osobom znającym realia zapewne nietrudno byłoby ją zidentyfikować). Jeśli dorzucić do tego pewną chaotyczność i wylewność narracji, to czytanie męczy, a dodatkowo złoszczą przepuszczone przez korektę błędy w powszechnie znanych nazwach firm („Sturbucksa”[2], „Channel”[3]). Trochę detali socjologiczno-obyczajowych pewnie mi się utrwali w pamięci, ale na przyszłość poszukam lektury, w której proporcja wiedzy merytorycznej do akcentów osobistych będzie odwrotna.

[1] Joanna Tanaka, „Do ostatniego ziarenka ryżu”, wyd. Sorus, 2021, s. 384-385.
[2] Tamże, s. 204.
[3] Tamże, s. 345.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 271
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Kakyuu 20.04.2024 18:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Wypatrzony na biblioteczn... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie mogę się nazwać specjalistką od Japonii, ale dopiero co stamtąd wróciłam, więc trochę doświadczeń z tą kulturą i ludźmi udało się zdobyć. Od razu zaznaczam, że książki nie czytałam, ale jednak obraz przedstawiony przez autorkę trochę "zgrzyta" mi z tym, co sama zobaczyłam i doświadczyłam w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Owszem, jeśli chodzi o język angielski - to prawda. Ciężko znaleźć osobę, z którą komunikatywnie dałoby się porozmawiać po angielsku, kogoś kto używa większej ilości słów niż tylko "Thank you" albo "Bag?". Przez 10 dni pobytu w Japonii na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, z którymi udało się względnie skomunikować po angielsku - praca na recepcji w hotelu czy w wypożyczalni samochodów wcale nie są wyznacznikiem znajomości języka - choć wydawałoby się, że tam powinni pracować ludzie, którzy są w stanie porozumieć się z turystami. Cóż - zostaje używanie translatora i nadzieja, że to wystarczy (chociaż translatory czasem żyją własnym życiem).

Jednak ciężko uwierzyć w to, że "mieszkańcy mojej dzielnicy codziennie życzą mi śmierci, naśmiewają się, plują na mnie, kopią i popychają”. Wydaje się być to niewiarygodne, nie zdarzyła nam się ani jedna niemiła sytuacja, a Japończycy sami w sobie są tak mili, grzeczni, że aż do rany przyłóż. Jestem świadoma, że jako turystka mogłam być traktowana inaczej, niż osoba, która mieszka na co dzień w Japonii, ale grzeczność Japończyków i szacunek do innych ludzi, rzeczy czy pracy, którą się wykonuje (ciekawym wydaje się fakt kłaniania się pociągom, które właśnie zostały posprzątane przez ekipę sprzątającą) jest na duży wyższym poziomie niż w jakimkolwiek europejskim kraju.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.04.2024 20:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mogę się nazwać specj... | Kakyuu
Przypuszczam, że autorka miała jakiegoś wyjątkowego pecha - chyba w każdym kraju można przez przypadek zamieszkać akurat w paskudnym sąsiedztwie - bo nie mówiąc o licznych osobach, które Japonię odwiedziły turystycznie, znam też taką, która tam przez pewien czas mieszkała i pracowała, i w jej opowieści kraj ten wypadł nawet lepiej, niż w tych książkowych, które czytałam wcześniej (zwłaszcza Nothomb, której relacja o pracy w tamtejszej firmie - jeśli dobrze pamiętam, chyba to była filia jakiejś nie-japońskiej korporacji - była strasznie zniechęcająca).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: