Dodany: 08.10.2005 18:01|Autor: Bozena

Wojna serc...


Nie tak dawno przeczytałam „Dziedzictwo” A. Westa i pomyślałam, że fabuła powieści będzie odpowiednia do jednego z tematów części ustnej wiosennego egzaminu maturalnego z języka polskiego: „Rodzice i dzieci w utworach literackich różnych epok. Na wybranych przykładach przedstaw związki uczuciowe i konflikty postaw”.

Zachęcam do przeczytania tej pozycji maturzystów. Ale nie tylko...

Z tej książki – tak uważam – warto zetrzeć kurz ze względu na jej piękny styl. Przypomina on nieodparcie język pisarski Marcela Prousta, chociaż jest mu jeszcze bardzo daleki. Zdania są mniej złożone, ale także wymodelowane troskliwie, a wiele z nich zawiera upoetyzowane piękności. Nasunęło mi się przypuszczenie, że A. West czerpał inspirację z monumentalnego cyklu: „W poszukiwaniu straconego czasu”. Bardzo znamienne jest to, że w „Dziedzictwie” pojawiają się niezwykle podobne, a jakże częste u M. Prousta zestawienia dwóch faktów z pozoru odmiennej natury, powiązane ogniwem pięknego stylu i dające dowód, iż oba te fakty posłuszne są tym samym prawom. Ten zabieg autora, próby ubierania zjawisk powszednich w egzotyczną szatę, a także upoetyzowanie stylu zrodziły właśnie moje przypuszczenie.

Nie chcę powiedzieć, że A. West to drugi M. Proust, ależ nie...

Język A. Westa jest naprawdę ładny, natomiast starania, by ukazać wielopłaszczyznowość myśli, wypadają tu słabo: książka o uczuciu i więzi – czy raczej o braku uczucia i więzi – pomiędzy rodzicami a dzieckiem nie zawiera głębokiej analizy uczuć. Ona po prostu wysublimowanymi zdaniami opowiada. Opowiada to, co w życiu nierzadko się dzieje. Odniosłam wrażenie, że wydarzenia, które w sobie niesie, oparte są na faktach dotyczących samego autora. Że jest tak naprawdę – nie mam pewności, lecz skłaniam się ku temu wrażeniu. Nic innego nie śmiem zakładać, bo w książce zawierającej 379 stron brakuje posłowia, brakuje wzmianki o A. Weście, a i w bibliotece, oprócz tej pozycji, wydanej w roku 1960, nie znalazłam innych utworów tego pisarza. Kto wie, gdyby pisał on więcej i czerpał inspirację z tak znakomitych utworów... to może nie trzeba by było zdejmować kurzu z „Dziedzictwa”. A przy tym, przyjąć raczej należy, że nie ma i nie byłoby niczego niestosownego w tej inspiracji, wszak i M. Proust, przekładając J. Ruskina, wgłębiał się w tajniki rozbudowy zdań i poetyzowania stylu.

Akcja powieści – chociaż ma raczej znaczenie drugorzędne - toczy się w latach międzywojennych głównie w Londynie i w Paryżu. Ryszard – alter ego autora – jest nieślubnym dzieckiem utalentowanej aktorki teatralnej i powszechnie znanego pisarza angielskiego. Od czasu do czasu dziecko mieszka z matką w Londynie, a właściwie przeszkadza jej mieszkać i realizować własne ambicje, od czasu do czasu w ośrodku z innymi – z różnych względów opuszczonymi - dziećmi, a z chwilą, gdy z dziecka wyrasta chłopiec i kończy dziesięć lat, dopiero wtedy poznając ojca, przebywa od czasu do czasu z nim. Ten zmienia miejsca pobytu niemal w rytm wymiany kobiet swojego życia; toteż składa się tak, że pierwszy jego kontakt z synem ma klimat Paryża.

Ryszardowi i Paryż, i Maks imponują. Ojciec jest dzisiaj kimś. I właśnie dziś nie ma znaczenia, że jeszcze wczoraj tym kimś nie był, że owo: wczoraj - w opowieściach Maksa miało mnóstwo fałszywych znaczeń. Ważne, że dziś jest on w stanie wabić chłopca rzeczami czyniącymi życie przyjemniejszym, bo u matki przyjemnych rzeczy ani doświadczeń – wyjąwszy fascynację jej widokiem na scenie – chłopiec nie miał. Ważne jest również to, że udaje mu się zorganizować świąteczny zjazd rodzinny, na którym najmłodszy, nieślubny syn poznaje swoich... braci.

Ale - po co to wszystko?

Ryszard dorastający, nasycony przyjemnościami, stopniowo otwiera oczy: staje się czujny, obserwuje, myśli dociekliwie i... uświadamia sobie niepotrzebne własne istnienie pośród istot najbliższych. Wie - czego sławny pisarz Maks zdaje się nie wiedzieć - wie o tym, że zbędną postać w wymyślonej powieści łatwo jest usunąć, a już nie jest tak łatwo w realnym świecie usunąć dziecko przeszkadzające rodzicom.

I Neomi – matka Ryszarda, i Maks – ojciec Ryszarda nie zdradzali prawdziwych uczuć względem syna i więzi z nim. Oboje - czy to w rozmowie z dzieckiem, czy to w działaniach rozmaitego gatunku - skupiali uwagę niemal wyłącznie na własnych potrzebach. A i, zgodnie z regułą baletu: to znikali, to pojawiali się w jego życiu, to przyciągali go, to w końcu odpychali... I to życie chłopca, właściwie nieustające interludia wyrywane z naturalnego toku życia, toczyło się pośród kłamstw, łamanych obietnic, wymyślonych opowieści i nie kończącej się „wojny serc”*...

A gdy wreszcie nadszedł moment nadziei, moment na szansę zatarcia piętna niskiego pochodzenia i na odnowę wiary w czystość natury uosobioną (?) w postawie ojczyma - Ryszard doznaje ponownego rozczarowania. Nie ma już pewności, czy zechce zostać dziedzicem marshwoodzkich dóbr ziemskich położonych w okolicach Londynu, dóbr będących dotąd w posiadaniu męża jego matki, bo w tym momencie jego ogląd świata podpowiada, że dar z niebios nie przychodzi nigdy bezinteresownie, że prostolinijność, ciepło, hojność... zwykłą komedią jest... i podpowiada również, że każdy człowiek na scenie życia ma do odegrania swoją rolę, grunt, by - jak uczyniła to Neomi - właściwie ją odegrał.

Anthony West nie moralizuje, bo temat i tak jest jakby zużyty, ale za to pokazuje go, niby przy okazji, w poetyckiej oprawie, nie wygłasza też maksym, on – dbając również o klimat powieści (długo, na przykład, pamięta się aurę sadu w Les Orangers z jaśminami i lawendą sadzonymi z zamysłem dla wytwórni perfum w Grasse pod Paryżem) – po prostu opowiada.

A opowiada w taki sposób, by co i raz – jakby nieśmiało – podsunąć pytanie: czy prawdą jest, że kobieta z natury kocha własne dziecko?


---
*Anthony West: „Dziedzictwo”, przekład: Agnieszka Glinczanka, PIW, Warszawa 1960





(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1500
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: