Dodany: 21.10.2005 16:21|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Współczesność, która zbyt szybko przeminęła


Rozsypujący się ze starości tomik opowiadań, przełożonych przez Marię Skibniewską, Krzysztofa Zarzeckiego i Tadeusza Jana Dehnela, to prawdziwie smakowity kąsek czytelniczy, mimo że jego współczesność dawno stała się anachronizmem. Już w roku wydania, tj. 1963, niektóre z opowiadań, jak „Żoneczka” Marscha czy „Drzewko granatu” Saroyana, trudno było nazywać współczesnymi, powstały bowiem znacznie wcześniej, w latach 30., i odnosiły się do realiów znanych młodszemu pokoleniu Amerykanów jedynie ze wspomnień rodziców czy dziadków. Między najnowszymi – jak „W zdrowiu i w chorobie” Marthy Gellhorn, „Zły charakter” Jean Stafford, „Poczciwi wieśniacy” Flannery O’Connor – których pierwodruki ukazały się w latach 1954-56 - a dniem dzisiejszym zdążyła upłynąć niemal wieczność. Opisywanego w nich świata nie ma już ani w Ameryce, ani gdziekolwiek indziej, a używany przez autorów język i stylistyka wydają się równie archaiczne jak te, które znamy z nowel Maupassanta czy powieści Dickensa. Ktoś, kto długo żywił się literaturą sensu stricto współczesną, może nagle doznać szoku: jak to, więc można tak po prostu pisać o życiu, o ludzkiej wielkości i ułomności, o uczuciach i namiętnościach budujących lub destrukcyjnych, o zachowaniach wyrachowanych albo zgoła nielogicznych – bez użycia awangardowych metafor i groteskowych wykoślawień, bez obrazów drastycznych, obleśnych lub zwyczajnie obrzydliwych? Można całą głębię relacji między mężczyzną a kobietą oddać, nie uciekając się do pomocy podręcznika seksuologii i wokabularza rodem z klozetowych inskrypcji? Można przyczyn dramatów, przestępstw i nieracjonalnych czynów doszukiwać się gdzie indziej, niż w sferze genitalno-analnej (ze szczególnym uwzględnieniem molestowania nieletnich)? Można tematem opowiadania uczynić rzecz tak banalną, jak ogrodnicze niepowodzenia imigranta („Drzewko granatu” Saroyana) albo pierwsze spotkanie dwojga młodych ludzi w niesprzyjających okolicznościach („Wiele jest w Greenwich żwirowanych ścieżek” H. Calisher), i poprowadzić wątek tak, by czytelnik nie poczuł się znudzony ani ogłupiony nawet przez pięć minut?

Można – a w każdym razie można było... Więc chwała tłumaczom i wydawcy, którzy pół wieku temu zdecydowali się ocalić od zapomnienia ten kawałek doskonałej prozy.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4033
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Lykos 25.10.2005 07:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Rozsypujący się ze staroś... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo się cieszę, że ktoś zauważył wreszcie tę książkę. Czytałem ją tuż po wydaniu, w czasach licealnych. Otworzyła mi oczy na wspaniałą literaturę amerykańską. W szkole uczyliśmy się o wielkiej czwórce, ewentualnie piątce pisarzy amerykańskich: Hemingway, Faulkner, Steinbeck i Caldwell, ewentualnie Dos Pasos. Może jeszcze Henry Miller. "26 opowiadań..." było dla mnie odkryciem, że mogę mieć swoje prywatne fascynacje, że dobra literatura to nie tylko utwory najbardziej uznanych twórców (chociaż wybór sugerował też jakieś uznanie). To odkrycie Salingera, Saroyana, Malamuda, Katherine Ann Parker, a nade wszystko Marjorie Kinnan Rawlings z jej "Dziewczyną" (Gal Young Un), co doprowadziło mnie potem do "Roczniaka" i zaczęło fascynację kobiecą literaturą amerykańską z Harper Lee i Edith Wharton na czele. Niewiele pamiętam już z tego opasłego tomu. Ale humoreska Jamesa Thurbera "Cicha woda" i satyra (?) Flannery O'Connor (kolejna wybitna pisarka, zmarła niestety w młodym wieku) "Poczciwi wieśniacy" wryły mi się w pamięć na tyle dobrze, że z grubsza mógłbym ich treść opowiedzieć jeszcze dzisiaj, po przeszło 40 latach.

Gorąco zachęcam do lektury. Choćby po to, by mieć jaką taką orientację w literaturze amerykańskiej około połowy poprzedniego stulecia.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: