Dodany: 10.09.2003 22:22|Autor: bazyl3
Ale to już było...
4/10 (bez czytania innych "whartonów 6/10)
Znacie z pewnością z autopsji bądź filmów sytuacje, kiedy ulubiony rodzinny gawędziarz zaczyna jakąś historię, a wszyscy krzywią się pod nosem, bo słyszeli ją już z tysiąc razy. Czasem mówią o tym wprost opowiadającemu, że basta, że dość. Czytając kolejną książkę Whartona nie miałem niestety takiej możliwości, a chętnie bym z niej skorzystał, bo IMHO zaczął autor gonić w piętkę i niemożebnie się powtarzać.
O czym książka? O tym samym. Że malarzem fajnie być (choćby "Werniks"). Że rodzinę fajną - fajnie mieć i ją kochać (to notorycznie w każdej jego książce). Że wojna straszna ("Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie", "Al"). Że niezdrowo być dziwadłem ("Ptasiek"). Że fajnie mieszkać na wsi, bądź na barce ("Opowieści z Moulin..." i "Most nad Sekwaną" - chyba, bo troszkę nie pamiętam tytułów ;)) ), że trzeba się pogodzić z losem, w tym przypadku chorobą, i korzystać z tego, co się ma ("Niezawinione śmierci"). Itepe, itede.
W piosence słyszymy "Ale to już było i nie wróci więcej", a u Whartona wraca i to na potęgę. Brak pomysłów? Powielanie dobrych i zbijanie kapuchy? Pewnie nigdy się nie dowiemy. Pewnym jest, że książkę mogę polecić tym, którzy Whartona jeszcze nie "liznęli", bo jest to łagodna opowieść o tym, jak dobrze i spokojnie pędzić życie w zgodzie ze sobą - i takie właśnie życie autora i jego rodziny opisuje. Ci jednak, którzy Whartona lepiej znają, nic w opisywanej przeze mnie pozycji nie znajdą nowego. IMHO oczywiście ;)).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.