Dodany: 10.02.2006 14:44|Autor: natajla
Istotność rzeczy nieistotnych
Każde dzieło Witkiewicza zawiera w sobie niezrównaną moc życiodajną dla kogoś, kto z nim obcuje. Mam na myśli zarówno obrazy, dramaty, fotografie, jak i powieści tego bodajże największego artysty, legitymującego się polskimi korzeniami.
"Pożegnanie jesieni" było trzecią powieścią pisarza w kolejności mego czytania. Nie sposób porównywać, ważyć, oceniać poszczególne owoce jego pisarskiej pracy. Każda jest obowiązkową pozycją dla kogoś, kto kocha sztukę i dobrą literaturę. Jednak "Pożegnanie jesieni" ma w sobie urok szczególny i przyznam, że ta powieść wciągnęła mnie nad wyraz namiętnie i do końca. Na kilka dni wyrwałam się ze swego życia, przestałam być sobą... Kompletnie wchłonęła mnie atmosfera magicznych spotkań Atanazego, Łohojskiego, Prepudrecha, Heli Bertz.
Typy bohaterów są wręcz bajeczne. Są to ludzie, jakich nie ma już wokół nas. Z odrobiną szaleństwa, desperacji, odważnie przyjmujący zmiany. O każdej z postaci można by pisać godzinami, każdy z bohaterów prezentuje typ, jak obsesyjnie powtarza Witkac, pokolenia, które odchodzi, pokolenia ludzi prawdziwych, bo odczuwających metafizyczną dziwność bytu, ludzi pytających, szukających. Bez trudu utożsamisz się z Helą czy też Atanazym, ulegniesz im, od pierwszego spojrzenia!
Są to, owszem, ludzie dobrze sytuowani, niezmechanizowani przez system pracy, jednak borykający się z egzystencją na swój dziki sposób.
Głównym wątkiem, wokół którego autor mnoży i snuje swoje teorie filozoficzne, jak zwykle na temat roli i funkcji sztuki, a i trochę tu polityki, bo przecież tło historyczne zawsze ważne i katastroficzne, jest obsesyjna miłość Atanazego - ambitnego intelektualisty, filozofa i Heli Bertz - pięknej bestii żydowskiego pochodzenia, kobiety o umyśle wybitnym, lecz niekreatywnym (rzekomo cecha Żydów, jak sugeruje autor). Miłość to oczywiście tragiczna, żądna ofiar i szarpana namiętnościami.
Wątek fabularny znakomicie poprowadzony. Bo o języku i dialogach wspominać chyba nie trzeba! Tutaj Witkacy nigdy nie rozczarowuje. To istna uczta dla smakoszy języka wyrafinowanego, uczta dla wielbicieli sensownych, stricte intelektualnych dywagacji, ciętych ripost i diabelskiego wręcz humoru. Nieraz głośno wybuchniesz śmiechem!
Erotyzm na najwyższym poziomie. Sceny zbliżeń i uniesień erotycznych, a mamy tu również te homosexualne "upadki", malują się wręcz barwami i sączą się słodyczą likierów. Czytając, widziałam obrazy autora, te bardziej psychodeliczne.
Opisy kolacji, uczt i wymyślnych dań, trunków... Egzotyka, jakiej nie spotkasz nawet w pałacu prezydenckim ani na francuskim stole.
Nie sposób nie wspomnieć o przekomicznych imprezach tłusto podsypywanych koką i zaprawianych alkoholem. Tutaj prym wiedzie zdeprawowany, o skłonnościach wybitnie homo Pan Łohojski, swoją drogą gorący wielbiciel Atanazego! Jest "Pożegnanie jesieni", jak sam autor powiedział, swoistym studium nałogu kokainowego. Fantastycznie oddane te złe jak i kuszące strony białej trucizny.
Wszystko w powieści jest żywe, ludzkie i wzruszające. Jest tam przyjaźń, miłość, seks, zabójstwo, pojedynki, zdrady, problem religii i jej zmiany, szukania, zgubienia. I przez to wszystko powoli zaczyna przebijać się gdzieś melancholijna, smutna prawda o życiu. Owa jesień, kiedy to już liście opadają, przyroda szykuje się do snu, do zimy życia. Koniec powieści jest rozdzierający i uderza. Nie licz na happy end, ale czy ktoś powiedział, że będzie łatwo?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.